Archiwum dla Grudzień, 2013

Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

pragnienieWiększości z nas bardzo trudno jest w ogóle pragnąć „nieba” — chyba że najwyżej w sensie ponownego spotkania ze zmarłymi przyjaciółmi. Częściowo dzieje się tak z braku wprawy — całe nasze kształcenie sprawia, że skupiamy umysły na świecie doczesnym. Inna przyczyna to fakt, że nawet gdy autentyczne pragnienie nieba jest w nas obecne, my go nie rozpoznajemy. Gdyby większość ludzi nauczyła się naprawdę patrzeć we własne serce, zdałaby sobie sprawę z rzeczywistego i dotkliwego pragnienia czegoś, co nie jest dostępne na tym świecie. Jest bowiem na nim wiele rzeczy, które to coś obiecują, jednak nigdy do końca nie spełniają obietnicy. Pragnienia rodzące się w nas, kiedy po raz pierwszy zakochujemy się, po raz pierwszy myślimy o jakimś odległym kraju czy po raz pierwszy zajmujemy się interesującym nas tematem, to pragnienia, których do końca nie zaspokoi żaden ślub, żadna podróż, żadne wykształcenie. Nie mam tu na myśli tego, co zwykle nazywa się nieudanymi małżeństwami, podróżami czy karierami naukowymi. Mówię o małżeństwach, podróżach czy karierach najlepszych z możliwych. W pierwszej chwili pragnienia zdołaliśmy uchwycić coś, co w rzeczywistym świecie po prostu znika. Chyba każdy rozumie, o co mi chodzi. Zona może i jest dobrą żoną, hotele czy widoki może i były znakomite, a chemia może być fascynującym zawodem — jednak coś umknęło. Można sobie z tym radzić na trzy sposoby, z czego dwa są błędne.

### (1) Sposób głupca. — Głupiec wini rzeczy same w sobie. Przechodzi przez życie, sądząc, że gdyby tylko spróbował z inną kobietą, pojechał na droższe wakacje czy co tam jeszcze, dopiero wtedy zdołałby uchwycić owo tajemnicze coś, do czego wszyscy dążymy. Do tego typu należy większość znudzonych, bogatych malkontentów z całego świata. Tacy ludzie przez całe życie gonią za kolejnymi kobietami (często poprzez sprawy rozwodowe), zjeżdżają wszystkie kontynenty, przeskakują od jednego hobby do drugiego, nieustannie wierząc, że kolejna, najświeższa rzecz będzie tą, o którą chodziło — i wiecznie się rozczarowują.

### (2) Sposób odartego ze złudzeń „człowieka rozsądnego”. — Szybko dochodzi on do wniosku, że wszystko to było czystym fantazjowaniem. „To naturalne — stwierdza — że człowiek młody tak się właśnie czuje. Ale w moim wieku wyrosłem już z pogoni za drugim końcem tęczy”. Stawia więc na umiar, uczy się trzymać na wodzy własne oczekiwania i tłumi tę część siebie, która kiedyś — jak sam to ujmuje — „pragnęła gwiazdki z nieba”. To oczywiście znacznie lepszy sposób niż pierwszy — czyni człowieka znacznie szczęśliwszym i mniej uciążliwym dla otoczenia. Najczęściej prowadzi do zadzierania nosa (człowiek taki bywa skłonny do wyższości wobec ludzi, których nazywa „młokosami”), jednak na ogół pozwala spokojnie wtopić się w społeczeństwo. Nie byłoby lepszego sposobu, gdyby ludzie nie mieli żyć wiecznie. Ale przypuśćmy, że nieskończone szczęście naprawdę istnieje i na nas czeka. Co wtedy, jeśli można jednak znaleźć drugi koniec tęczy? Wówczas szkoda byłoby przekonać się poniewczasie (chwilę po śmierci), że „zdrowy rozsądek” zdusił w nas zdolność do cieszenia się nim.

### (3) Sposób chrześcijański. — Chrześcijanin stwierdza: „Żadna istota nie rodzi się z takim pragnieniem (mowa o pragnieniach wewnętrznych, powszechnych dla całej ludzkości, a nie uwarunkowanych zewnętrznie jak chęć zostania Supermenem itp.) dla którego nie istniałoby jakieś zaspokojenie. Dziecko odczuwa głód — istnieje pożywienie. Kaczątko chce pływać — istnieje woda. Ludzie odczuwają pożądanie seksualne — istnieje seks.

Skoro więc odnajduję w sobie pragnienie, którego nie może zaspokoić żadne doświadczenie na tym świecie, najprawdopodobniej oznacza to, że zostałem stworzony dla innego świata.

Jeśli mojego pragnienia nie zaspokajają żadne ziemskie przyjemności, wszechświat nie musi wcale być szalbierstwem. Zapewne ziemskie przyjemności od początku nie miały go zaspokajać, a tylko rozbudzić je i wskazać na jego prawdziwy przedmiot. Skoro tak, z jednej strony muszę się starać nie gardzić ziemskimi błogosławieństwami i być za nie wdzięczny, a z drugiej nie mylić ich z tym czymś, czego są jedynie kopią, echem czy mirażem. Muszę pielęgnować w sobie tęsknotę za prawdziwą ojczyzną, której nie odnajdę aż do śmierci. Nie wolno mi dopuścić, aby ta tęsknota gdzieś zapodziała się i znikła. Moje życie powinno się skupiać na wytrwałej wędrówce do tamtej ojczyzny i na pomocy udzielanej innym, którzy tam również zmierzają”.

Nie należy przejmować się żartownisiami, którzy usiłują ośmieszyć chrześcijańską nadzieję „nieba”, twierdząc, że ani im w głowie „w nieskończoność grać na harfie”. Takim ludziom można odpowiedzieć, że skoro nie rozumieją książek dla dorosłych, nie powinni o nich rozmawiać. Wszelkie biblijne obrazy (harfy, korony, złoto itd.) to przecież nic innego, jak symboliczna próba wyrażenia tego, co niewyrażalne. Instrumenty muzyczne wzięły się stąd, że wielu (choć nie wszystkim) ludziom muzyka najsilniej ze wszystkich rzeczy tego świata kojarzy się z ekstazą i nieskończonością. Korony mają sugerować, że ludzie zjednoczeni z Bogiem w wieczności mają udział w Jego blasku, radości i mocy. Złoto ma sugerować ponadczasowość nieba (złoto nie rdzewieje) i jego drogo- cenność. Ktoś, kto rozumie te symbole dosłownie, równie dobrze mógłby uznać, że Chrystus — nakazując nam być podobnymi do gołębic — chciał, abyśmy składali jaja.

„CHRZEŚCIJAŃSTWO PO PROSTU” – C.S. LEWIS

Eyes-980x400

Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

Istnieje coś takiego jak muzyka Johanna Sebastiana Bacha.

W związku z tym, musi istnieć Bóg.

Albo to widzisz, albo nie. Po prostu.

To tak trochę pół żartem pół serio.

Choć w sumie bardziej serio.

Nawet jeden z najbardziej znanych ateistów XX wieku – Sartre – miewał wątpliwości,

kiedy zastanawiał się nad twórczością Szekspira czy Beethovena.

1413881868_10ttmv_600

Saint_Thomas_AquinasSeria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

Św. Tomasz wskazuje m.in. na sam cud trwania wiary chrześcijańskiej, która przecież wymaga od człowieka wielu rzeczy trudnych (miłość nieprzyjaciół, wierność jednej kobiecie przez całe życie itp.) przeciwnych naszym spontanicznym pragnieniom i zachciankom (egoizm czy poligamia). Wiara ta nie była nikomu narzucona siłą (patrz Islam), wręcz przeciwnie, przetrwała ciężkie prześladowania (patrz pierwsze trzy wieki chrześcijaństwa, a także okres od XVIII wieku) i zgniliznę wewnętrzną, a przyciągnęła do siebie nie tylko prostaczków, lecz również największych mędrców. Zdaniem św. Tomasza, to nieprzystawanie wiary chrześcijańskiej do naszych doczesnych pragnień oraz jej zwycięstwo w prześladowaniach, i to zwycięstwo nie tylko tej czy innej jednostki, ale niezliczonych ludzi, jest świadectwem mocy, jaką kryje w sobie wiara, oraz świadectwem realności owych dóbr niewidzialnych, dla których chrześcijanie porzucają dobra widzialne. Według Akwinaty jest to „największy cud”, jaki dzieje się w świecie; jest to zarazem znak prawdziwości tamtych cudów, jakie towarzyszyły początkom wiary chrześcijańskiej.

http://www.nonpossumus.pl/biblioteka/jacek_salij/eseje_tomistyczne/10.php

Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

blog_rk_274380_5196223_tr_ihs1— Uderzające jest to, iż na tle historycznie dobrze uściślonym i kulturalnie wystarczająco określonym widać, jak porusza się osoba, która czyni i mówi rzeczy niewytłumaczalne, absolutnie sprzeczne z kulturą swoich czasów. Skąd pojawia się nagle ten Jezus? Jak może tak bardzo kontrastować ze środowiskiem, które go otacza? Oto pytania, na które nie znajduję odpowiedzi.

Chce potwierdzić, że właśnie pogłębianie nowoczesnych badań czyni zagadkę wokół bohatera Ewangelii bardziej nieprzebytą:

— Dzięki także zdobyczom mojej dyscypliny [antropologia kulturalna] wiemy, że żaden człowiek nigdy nie spada „z nieba”, w sposób nieprzewidziany i nieprzewidywalny. Każdy człowiek jest dzieckiem swoich czasów, zanurza korzenie w swojej glebie kulturalnej.

— Także osobowości nadzwyczajne, takie, których imiona dostają się później do książek historycznych?

— Tak, nawet najbardziej nadzwyczajni liderzy każdego środowiska nie mogą wymknąć się ogólnej regule: są niekiedy katalizatorami, scalającymi punktami szczególnie znaczącymi dla kultury ich czasów. Ale od tej kultury nie mogą uciec.

W sumie nikt nie był i nigdy nie będzie mógł być „niezrozumiałym”; a jednak Jezus, tylko on sam, wydaje się taki:

— Nie, nie da się utrzymać prawdopodobieństwa wytłumaczenia go przez przypisywanie mu charakterystycznych cech geniusza, choćby nawet bardzo wyjątkowego. Gdyby było „tylko” to, poruszałby się jednak zawsze wewnątrz współczesnych uwarunkowań kulturalnych, które stanowią dla wszystkich pręty klatki nie do przebycia. W nim jednak jest coś więcej, coś innego. Ale o co chodzi, nauka nie potrafi powiedzieć. Uczony nie może iść dalej poza stwierdzenie tej ,,odmienności”.

>>>”NIECIĄGŁOŚĆ” JEZUSA CHRYSTUSA<<<

Przypomniałem jej, że — na innej drodze niż antropologia kulturalna — bibliści, egzegeci doszli do tych samych konkluzji. Usiłują mianowicie przestudiować autentyczność opowieści ewangelicznych opierając się na nowych kryteriach, między nimi na kryterium „nieciągłości”: zostały w ten sposób ocenione jako wiarygodne słowa i czyny Jezusa, które nie były możliwe do wymyślenia, ponieważ były w sprzeczności zarówno z kulturą żydowską, jak i kulturą rodzącej się wspólnoty chrześcijańskiej, w której środowisku Ewangelie zostały napisane. Odkryto w ten sposób, że „nieciągłość” Nazarejczyka jest taka, iż każe podnieść, i to bardzo, poziom wiarygodności historycznej Ewangelii. Gdyby były one rzeczywiście mitami lub legendami, dostosowałyby się do kultury ich autorów, gdy tymczasem wymykają się jej w istotnych punktach i w sposób niewytłumaczalny.

>>”TY”, A NIE „WY”<<

— Zostałam uderzona przede wszystkim faktem, że siła jego orędzia jest skierowana do jednostki, do pojedynczego podmiotu. „Ty” jest dla Chrystusa zawsze przeważające nad „wy”. On zwraca się do osoby. I to jest już, wydaje mi się, faktem nienormalnym dla kultury żydowskiej, całej zwróconej (widać to wyraźnie w literaturze prorockiej, w całym Starym Testamencie) do grupy, do wspólnoty, do narodu. Ale również w stosunku do innych starożytnych kultur religijnych jest całkowicie czymś niezwykłym mówca religijny, który przemawia do pojedynczej osoby. Również dlatego nowożytny Zachód jest nie do pomyślenia bez Ewangelii: jest tam, gdzie działa ta osoba, która wskazuje palcem nie na masy, lecz na każdego, która mówi „ty musisz”, jest tam, gdzie tworzy się pojęcie „ja”, jednostkowości, podmiotu, osoby.

— A jednak — zauważyłem — starożytność klasyczna przedstawia niezwykłe postaci nauczycieli: oprócz jak zwykle Sokratesa, stoika Epikteta, cynika Diogenesa, Epikura…

Odpowiedź była zdecydowana:

— Tym myślicielom brakuje wymiaru osoby w jej całości, jak my ją rozumiemy i jak jest uzasadniona tylko w Ewangeliach, z których się wywodzi. Nauczanie tych mistrzów jest na poziomie prawie tylko rozumowym, a więc niekompletne. Brakuje wymiaru także uczuciowego, emocjonalnego, brakuje więc człowieka w jego pełni: jednym słowem, brakuje osoby. Dla Chrystusa cały człowiek, umysł i serce, ciało i dusza, jest wezwany do miłości.

>>PODEJŚCIE DO SZABATU<<

Ale jest element „pęknięcia”, „nieciągłości” z kulturą otaczającą i z kulturą następującą, który w szczególny sposób uderza antropologa. Jest to kwestia szabatu i interpretacji gorsząco pomniejszającej, jaką Jezus zastosował do sakralności tego dnia: już nie bóstwo, którego trzeba się obawiać, lecz jak gdyby większa możliwość zaofiarowana człowiekowi.

— Każdy badacz kultur ludzkich dobrze wie, że wszędzie występuje podział czasu na „święty” i „świecki”, na dni „słabe” i „mocne”. „Powszedni” i „świąteczny” dzień w kalendarzu są stałymi rzeczywistościami każdego społeczeństwa. W społeczeństwie żydowskim osiągały one najwyższe szczyty. Wiemy dobrze, z jaką drobiazgowością był strzeżony żydowski „czas święty”. Otóż, z tego środowiska wywodzi się osoba, która odbrązawia szabat, mianowicie dzień Boży, jako czas wydzielony. Jest to niezrozumiałe dla antropologa, który nie znajduje wytłumaczenia dla tak niesłychanego działania.

>>POJĘCIE „CZYSTEGO” I „NIECZYSTEGO”<<

Inne punkty niewytłumaczalnego „pęknięcia” dokonanego przez Jezusa, uczona wyodrębnia w przezwyciężeniu pojęcia „czystego” i „nieczystego”:

— Kto zna judaizm pierwszego wieku, wie dobrze, jak troska nie tylko o przestrzeganie szabatu, ale także o przestrzeganie czystości legalnej, osiągnęła formy obsesyjne, często neurotyczne, jak u esseńczyków. Przychodzi ten Jezus i obwieszcza, że jedynymi rzeczywistościami, jakie zanieczyszczają człowieka, są te, które wychodzą z niego. Także tutaj antropolog stoi wobec nierozwiązalnego problemu: jak może „wytwór” kulturalny być w tak poważnej sprzeczności z otaczającą kulturą? Istotnie, również tutaj Jezus nie był rozumiany. Nie mógł być rozumiany, ponieważ poruszał się w innej sferze niż sfera jego słuchaczy.

>>PODEJŚCIE DO CZYSTOŚCI SEKSUALNEJ<<

Zagadkowy Nazarejczyk nie wydaje się jej nawet dręczony problemem innej „czystości”, czystości seksualnej, która przenika wszystkie koncepcje religijne.

— Każda kultura, włącznie z naszą, jest trapiona przypisywaniem nadmiernej wagi płci. Tak więc, najpierw się jej bała, potem o niej milczała; obecnie w dalszym ciągu boi się jej, ale mówiąc o niej na wszelki wypadek, usiłuje zażegnywać ją. Ewangelie mają tylko bardzo nieliczne, zwięzłe informacje o płci. Może dlatego, że Jezus chce wskazać na ideał osoby, w której każdy element jest w równowadze. Płciowość nie jest dla niego udręką, a więc należy przywrócić jej właściwy wymiar. Jest tylko jednym pośród licznych aspektów człowieka, powołanego do czystości wewnętrznej, nie legalistycznej, do całkowitego opanowania swojego ciała. W każdym razie także tutaj jest to prorok bardzo zdumiewający dla historyka religii porównawczych. Jeszcze raz orędzie nowe, nie wynikające z otaczającej kultury.

>>JEZUS O ZACHOWANIU WOBEC KOBIET<<

— Chrystus Ewangelii różni się w sposób radykalny także w tym, co dotyczy zachowania wobec kobiet, nie tylko od kultury Starego Testamentu, ale od wszystkich innych kultur.

Potwierdziła to swoje przekonanie i zwierzyła się z rozgoryczenia:

— Ale czy pan wie, że wiele feministek nie chce tego zrozumieć? Z braku przygotowania, z fanatyzmu, nie tylko obarczają Chrystusa odpowiedzialnością za błędy chrześcijan wobec kobiet; ale zrzucają na chrześcijaństwo winy, które pochodzą od społeczeństwa rzymskiego, od społeczeństwa germańskiego. Jezus — przypomniała — jest tym, który chwali Marię, siostrę Łazarza, która razem z mężczyznami słucha i przyswaja sobie jego słowa nie robiąc nic innego, podczas gdy nie ma żadnej pochwały dla Marty, która trudzi się by mu usługiwać. I on, zmartwychwstały, ukazuje się kobietom i prosi je, aby poszły zaświadczyć o tym fakcie decydującym, fundamentalnym dla wiary, jakim jest jego powrót do życia: — Jest to wezwanie do włączenia społecznego, jest to głośne zrównanie z mężczyznami.

Rozmawiał Vittorio Messori z Idą Magli – jedną z najwybitniejszych włoskich specjalistów antropologii kulturalnej

„Pytania o chrześcijaństwo” – Vittorio Messori

Jezus śmiech

József A. „Joe” Eszterhas – amerykański scenarzysta węgierskiego pochodzenia, znany głównie jako autor scenariusza Nagiego instynktu. Film wywołał skandal, bo epatował wyrazistymi scenami przemocy i erotyzmu. Po tym filmie Eszterhas stał się najlepiej opłacanym scenarzystą na świecie. 

Joe EszterhasO Joe Eszterhasie mówiono: „diabeł”. Zyskał sławę „najbardziej wyklinanego człowieka w Ameryce”. Teraz pisze scenariusze… filmów religijnych.

Ta historia wydaje się być żywcem wzięta z filmowego scenariusza. Zdarzyła się jednak naprawdę.

Najpierw jednak był seks, alkohol i narkotyki. Tak można określić styl życia sławnego scenarzysty erotycznych thrillerów: „Nagiego instynktu”, „Slivera” czy „Showgirls”. Joe Eszterhas szokował nawet bardzo liberalne pod względem obyczajowym hollywoodzkie środowisko. Dlaczego więc zabrał się do pisania scenariusza o meksykańskiej Madonnie (Matce Bożej z Guadalupe)? Dla tych, którzy znają go dobrze, nie jest tajemnicą, że osiem lat temu Eszterhas całkowicie zerwał z dotychczasowym życiem.

Joe Eszterhas urodził się w 1944 roku na Węgrzech. Wczesne dzieciństwo spędził w austriackim obozie dla uchodźców, skąd wraz z ojcem i chorą na schizofrenię matką wyjechał do USA. „Kradłem samochody i nie rozstawałem się z nożem. O mało nie zabiłem innego chłopca i niedużo brakowało, bym wylądował za kratkami. Nie wiodło mi się w szkole” – wspominał czasy swojego dzieciństwa. Eszterhas nie skończył studiów, ale rozpoczął pracę w prasie w Cleveland. Przez kilka lat wydawał magazyn „Rolling Stone”. Potem zaczął pisać scenariusze filmowe. Zadebiutował w 1978 roku, kiedy Norman Jewison nakręcił według jego scenariusza głośny dramat związkowy „F.I.S.T” z Sylvestrem Stallone w roli głównej. Niebywałym sukcesem komercyjnym okazał się dramat muzyczny „Flashdance”, do którego scenariusz napisał we współpracy z Thomasem Hedleyem. Film otrzymał jednak nominację do „Złotej Maliny”, ironicznej nagrody krytyków, honorującej najgorsze filmy roku.

W twórczości Eszterhasa takie „wyróżnienia” stały się tradycją. Następne filmy – „Nóż”, „Jade” i „Zdradzeni” nie powtórzyły sukcesu „Flashdance”. Dopiero w 1992 roku wielkim hitem stał się „Nagi instynkt” z Sharon Stone w reżyserii Paula Verhoevena. Film wywołał skandal, bo epatował wyrazistymi scenami przemocy i erotyzmu. Po tym filmie Eszterhas stał się najlepiej opłacanym scenarzystą na świecie. Za scenariusz inkasował 3 mln dolarów. Jako pierwszy scenarzysta w historii znalazł się na liście najbardziej wpływowych ludzi w przemyśle filmowym. Przez cały ten czas prowadził dziki, jak to sam teraz nazywa, tryb życia.

Pod koniec lat 90. Eszterhas porzucił Hollywood i przeniósł się do Bainbridge w Ohio. Miesiąc po przeprowadzce dowiedział się, że ma raka gardła. Lekarze wycięli mu prawie 80 proc. krtani i kazali natychmiast rzucić palenie i picie. Zrozumiał, że musi coś zmienić w swoim życiu. Usiadł na krawężniku koło swego domu.

„Płakałem i prosiłem Boga, by mi pomógł… I on to zrobił.” – pisze Eszterhas o tym przełomowym momencie. – „Nie modliłem się od czasu, kiedy byłem chłopcem. W swojej twórczości kpiłem z Niego i z tych, którzy go kochają. A teraz słyszałem siebie proszącego, by mi pomógł… I w chwili, kiedy poprosiłem o pomoc, On odpowiedział na moją prośbę”.

Scenarzysta nie mógł początkowo zrozumieć, dlaczego Bóg, z którego kpił, pomaga takiemu jak on.

„Nie zasługuję na pomoc, myślałem. Jestem nic nie wart. Ignorowałem Go przez czterdzieści lat i nagle proszę o pomoc. A on mi pomaga. Dlaczego? Zabrało mi trochę czasu, zanim pojąłem, że pomógł mi, bo mnie kocha. On kocha wszystkich. Uratował mi życie”.

Eszterhas natychmiast porzucił wszystkie nałogi. 8 lat po operacji chirurg, który ją przeprowadził, stwierdził, że jest całkowicie wyleczony. A tkanki krtani tak się zregenerowały, że po raku nie pozostał ślad.

„Lekarz nazwał to cudem” – wspomina scenarzysta. – „Moje życie zmieniło się diametralnie. Ekscesy zastąpiły modlitwa i długie spacery. I tak często, jak tylko mi pozwolą, noszę krzyż w kościele w Bainbridge Township”.

O swoim powrocie do Kościoła Eszterhas napisał książkę zatytułowaną „Niosący krzyż: Pamiętnik wiary”.

„Napisałem ją jako dar dziękczynny dla Boga”.

http://www.tajemnicamilosci.pl/gwiazdy-mediow/joe-eszterhas-zwany-kiedys-diablem.html