Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.
Większości z nas bardzo trudno jest w ogóle pragnąć „nieba” — chyba że najwyżej w sensie ponownego spotkania ze zmarłymi przyjaciółmi. Częściowo dzieje się tak z braku wprawy — całe nasze kształcenie sprawia, że skupiamy umysły na świecie doczesnym. Inna przyczyna to fakt, że nawet gdy autentyczne pragnienie nieba jest w nas obecne, my go nie rozpoznajemy. Gdyby większość ludzi nauczyła się naprawdę patrzeć we własne serce, zdałaby sobie sprawę z rzeczywistego i dotkliwego pragnienia czegoś, co nie jest dostępne na tym świecie. Jest bowiem na nim wiele rzeczy, które to coś obiecują, jednak nigdy do końca nie spełniają obietnicy. Pragnienia rodzące się w nas, kiedy po raz pierwszy zakochujemy się, po raz pierwszy myślimy o jakimś odległym kraju czy po raz pierwszy zajmujemy się interesującym nas tematem, to pragnienia, których do końca nie zaspokoi żaden ślub, żadna podróż, żadne wykształcenie. Nie mam tu na myśli tego, co zwykle nazywa się nieudanymi małżeństwami, podróżami czy karierami naukowymi. Mówię o małżeństwach, podróżach czy karierach najlepszych z możliwych. W pierwszej chwili pragnienia zdołaliśmy uchwycić coś, co w rzeczywistym świecie po prostu znika. Chyba każdy rozumie, o co mi chodzi. Zona może i jest dobrą żoną, hotele czy widoki może i były znakomite, a chemia może być fascynującym zawodem — jednak coś umknęło. Można sobie z tym radzić na trzy sposoby, z czego dwa są błędne.
### (1) Sposób głupca. — Głupiec wini rzeczy same w sobie. Przechodzi przez życie, sądząc, że gdyby tylko spróbował z inną kobietą, pojechał na droższe wakacje czy co tam jeszcze, dopiero wtedy zdołałby uchwycić owo tajemnicze coś, do czego wszyscy dążymy. Do tego typu należy większość znudzonych, bogatych malkontentów z całego świata. Tacy ludzie przez całe życie gonią za kolejnymi kobietami (często poprzez sprawy rozwodowe), zjeżdżają wszystkie kontynenty, przeskakują od jednego hobby do drugiego, nieustannie wierząc, że kolejna, najświeższa rzecz będzie tą, o którą chodziło — i wiecznie się rozczarowują.
### (2) Sposób odartego ze złudzeń „człowieka rozsądnego”. — Szybko dochodzi on do wniosku, że wszystko to było czystym fantazjowaniem. „To naturalne — stwierdza — że człowiek młody tak się właśnie czuje. Ale w moim wieku wyrosłem już z pogoni za drugim końcem tęczy”. Stawia więc na umiar, uczy się trzymać na wodzy własne oczekiwania i tłumi tę część siebie, która kiedyś — jak sam to ujmuje — „pragnęła gwiazdki z nieba”. To oczywiście znacznie lepszy sposób niż pierwszy — czyni człowieka znacznie szczęśliwszym i mniej uciążliwym dla otoczenia. Najczęściej prowadzi do zadzierania nosa (człowiek taki bywa skłonny do wyższości wobec ludzi, których nazywa „młokosami”), jednak na ogół pozwala spokojnie wtopić się w społeczeństwo. Nie byłoby lepszego sposobu, gdyby ludzie nie mieli żyć wiecznie. Ale przypuśćmy, że nieskończone szczęście naprawdę istnieje i na nas czeka. Co wtedy, jeśli można jednak znaleźć drugi koniec tęczy? Wówczas szkoda byłoby przekonać się poniewczasie (chwilę po śmierci), że „zdrowy rozsądek” zdusił w nas zdolność do cieszenia się nim.
### (3) Sposób chrześcijański. — Chrześcijanin stwierdza: „Żadna istota nie rodzi się z takim pragnieniem (mowa o pragnieniach wewnętrznych, powszechnych dla całej ludzkości, a nie uwarunkowanych zewnętrznie jak chęć zostania Supermenem itp.) dla którego nie istniałoby jakieś zaspokojenie. Dziecko odczuwa głód — istnieje pożywienie. Kaczątko chce pływać — istnieje woda. Ludzie odczuwają pożądanie seksualne — istnieje seks.
Skoro więc odnajduję w sobie pragnienie, którego nie może zaspokoić żadne doświadczenie na tym świecie, najprawdopodobniej oznacza to, że zostałem stworzony dla innego świata.
Jeśli mojego pragnienia nie zaspokajają żadne ziemskie przyjemności, wszechświat nie musi wcale być szalbierstwem. Zapewne ziemskie przyjemności od początku nie miały go zaspokajać, a tylko rozbudzić je i wskazać na jego prawdziwy przedmiot. Skoro tak, z jednej strony muszę się starać nie gardzić ziemskimi błogosławieństwami i być za nie wdzięczny, a z drugiej nie mylić ich z tym czymś, czego są jedynie kopią, echem czy mirażem. Muszę pielęgnować w sobie tęsknotę za prawdziwą ojczyzną, której nie odnajdę aż do śmierci. Nie wolno mi dopuścić, aby ta tęsknota gdzieś zapodziała się i znikła. Moje życie powinno się skupiać na wytrwałej wędrówce do tamtej ojczyzny i na pomocy udzielanej innym, którzy tam również zmierzają”.
Nie należy przejmować się żartownisiami, którzy usiłują ośmieszyć chrześcijańską nadzieję „nieba”, twierdząc, że ani im w głowie „w nieskończoność grać na harfie”. Takim ludziom można odpowiedzieć, że skoro nie rozumieją książek dla dorosłych, nie powinni o nich rozmawiać. Wszelkie biblijne obrazy (harfy, korony, złoto itd.) to przecież nic innego, jak symboliczna próba wyrażenia tego, co niewyrażalne. Instrumenty muzyczne wzięły się stąd, że wielu (choć nie wszystkim) ludziom muzyka najsilniej ze wszystkich rzeczy tego świata kojarzy się z ekstazą i nieskończonością. Korony mają sugerować, że ludzie zjednoczeni z Bogiem w wieczności mają udział w Jego blasku, radości i mocy. Złoto ma sugerować ponadczasowość nieba (złoto nie rdzewieje) i jego drogo- cenność. Ktoś, kto rozumie te symbole dosłownie, równie dobrze mógłby uznać, że Chrystus — nakazując nam być podobnymi do gołębic — chciał, abyśmy składali jaja.
„CHRZEŚCIJAŃSTWO PO PROSTU” – C.S. LEWIS