Posts Tagged ‘Vittorio Messori’

Seria „ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że „być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

sunshine-over-hills-wallpaper

FRAGMENT KSIĄŻKI V.MESSORIEGO „PYTANIA O CHRZEŚCIJAŃSTWO” (wywiad z Eleumire Zolla)

Miał rację Pietro Citati, wówczas konsultant wielkiego wydawcy laickiego, który w 1963 roku zlecił antologię tekstów mistycznych trzydziestosiedmioletniemu pisarzowi i eseiście. Kiedy spotkałem tego człowieka, upłynęło już od tego ponad dwadzieścia lat, ale dla autora skutki książki wciąż jeszcze trwały.

Tym człowiekiem jest Elémire Zolla (osobliwe francuskie imię nadał mu ojciec, turyński malarz, wielbiciel pisarza Elémire’a Bourges), obecnie wykładający literaturę anglo-amerykańską na uniwersytecie w Rzymie. Zolla, znany może bardziej w Stanach Zjednoczonych niż u nas — jego I letterati e lo sciamano zostało uznane za najlepsze dzieło o kulturze Indian amerykańskich — jest autorem licznych książek na tematy niepokojące i fascynujące (antropologia, historia różnych tradycji, alchemia, astrologia), których jest jednym z największych ekspertów światowych. Między innymi jest założycielem i dyrektorem przeglądu „Conoscenza religiosa”, otwartego dla głosów najbardziej starożytnych (a zarazem najbardziej aktualnych) kultur tradycyjnych i sapiencjalnych, które Oświecenie zachodnie chciało stłumić.

Przed epizodem z 1963 roku, nic nie wskazywało na to, że Zolla zostanie zamknięty w gułagu przygotowanym przez pewną kulturę. A nawet, wydawało się, że już jako młody intelektualista, jest przeznaczony do dokooptowania na godne miejsce przy stole tejże kultury. Były wszystkie tego przesłanki, ponieważ jego pierwsze dzieło, powieść Minuetto all’inferno, zostało wydrukowane przez bardziej niż „właściwego” wydawcę i otrzymało natychmiast nagrodę tyleż samo „właściwą”: Einaudi i Strega. Również dzieła, które nastąpiły po nim (druga powieść, następnie esej Eclisse dell’intelettuale) zostały dobrze przyjęte. Wystarczy powiedzieć, że antologia mistyków była poprzedzona inną, tekstów współczesnych moralistów (w znaczeniu, rozumie się, literackim, społecznym, politycznym) przygotowana wręcz na cztery ręce z Alberto Moravią, najwyższym kapłanem pewnego „kręgu”.

Tymczasem doszło do tego wyboru tekstów z mistyki. Zolla opowiedział, co się zdarzyło w zatłoczonym apartamencie, jednej z wyróżniających się siedzib jego wydziału, w okolicy piazza Indipendenza.

— Ależ tak — mówił ze swoim ironicznym uśmieszkiem, nieco zagadkowym — za tych mistyków zapłaciłem drogo. Cały świat kultury, który się liczy, powstał przeciwko mnie. Ze zdumieniem przyjąłem do wiadomości okrutne ataki prasy, i to takiej, jak prasa włoska, która prawie nigdy nie krytykuje gwałtownie, biorąc pod uwagę, że duża część współpracowników jest między sobą powiązana w środowisku wydawniczo-kulturalnym. Przeciwko mnie natomiast rozpętała się wściekłość. Stałem się czarnym ludem, którym straszy się dzieci.

Ale dlaczego taka reakcja? Znowu ironiczny uśmiech, spokój kogoś, kto się nie przejmuje, oczekując mało lub niczego od ludzi:

— Czego pan chce, zajmując się takimi tematami, jak mistyka, zwłaszcza w latach zachwytów technologicznych, postępowych, odurzenia pierwszym cudem ekonomicznym — zostałem uznany winnym pogwałcenia ślubu laickości. I wyrzuconym więc ze zgromadzenia.

Czasy się zmieniają, zainteresowania i refleksje, jakie Zolla przez lata kultywował samotnie, niekiedy wręcz jako wykluczony, wypływają znowu. Wśród ruin nowoczesności coraz bardziej zdobywają prawo obywatelstwa pytania, które on, jeden z pierwszych wśród nas, stawiał: a jeżeli pogardzane kultury preindustrialne, jeżeli mądrość tradycji religijnych każdego kontynentu miałyby rację i znaczyłyby o wiele więcej niż erudycja bez mądrości, która cechuje wyjałowiony już Zachód? Mówił słowami mocnymi, ale tonem spokojnym, cichym:

— Oszałamiające obelgi lub milczenie uderzają w tego, kto ośmiela się sprzeciwiać zabobonnemu kultowi Wiedzy, celebrowanemu przez nowych kapłanów, owych „ekspertów”, którzy teraz nie potrzebują nawet odwoływać się do ramienia świeckiego, aby odebrać dziesięciny, hołdy, posłuszeństwo pospólstwa.

Tym jego tematom i pytaniom zagraża dzisiaj, najwyżej, że staną się modne, a może nawet będą pretekstem dla nowych snobizmów i nowych sił (a to przeraża antykonformizm Zolli). Ale dlaczego przygotowanie tylko antologii tekstów mistycznych zostało ocenione wtedy jako coś tak bardzo niebezpiecznego, iż spowodowało zadekretowanie dla redaktora odpowiedzialnego ostracyzmu, getta, wygnania? („Nad moim przyjacielem Elémirem Zollą została rozciągnięta zasłona milczenia”, zaświadczył jego znakomity kolega z tego samego uniwersytetu, filozof katolicki Augusto Del Noce).

— Dlaczego tak niebezpieczne? — odpowiedział na moje pytanie — Ależ dlatego, że gromadząc znaleziska, ponosiłem odpowiedzialność za informowanie o realności świata, który wymyka się uspokajającym schematom, zbudowanym jak barykady przeciw niepokojowi, przez tę naszą biedną „kulturę”. Jest to kultura pochylająca się nad samą sobą, obawiająca się nowego, a która mimo to uważa się za „nowoczesną” i wręcz chwali się z dumą swoimi ograniczeniami. Dla tej kalekiej kultury mistycy są pomyloną ciotką odosobnioną w wieży. Jeżeli ktoś słyszy jej krzyki, powinien udawać, że nic się nie stało. Ja natomiast zebrałem te wołania: stąd kara, na którą sobie zasłużyłem. Owe wołania — mówił dalej — są tak bardzo nieznośne, ponieważ wzbudzają wątpliwość co do chwiejnych racji agnostycyzmu, ateizmu: — Studiując autorów mistycznych, odkrywa się u nich taką niezmienność tematów i akcentów (od orfizmu antycznej Grecji, aż, kto wie?, do ojca Pio z Pietralciny), że muszą świadczyć one w niepodważalny sposób o tajemniczej rzeczywistości, mieszczącej się poza wszelką możliwą krytyką.

Niepokojący dowód prawdy religijnej, gdy się pomyśli, że mistyka jest „konkretnym doświadczeniem boskości”, jest „poznawaniem Boga” nie przez filtry i mroki rozumu, lecz niejako w bezpośrednim kontakcie. — Wywiera wrażenie fakt, że nie ma zasadniczych różnic między tym, co relacjonują mistycy religii: Rzeczywistość, do której dochodzą, Tajemnica, którą poznają, wydaje się, zawsze i wszędzie, ta sama.

Zrozumiałem teraz lepiej strach: należało odizolować Zollę, ponieważ droga wybrana przez niego zagrażała dojściem do nieodpartego znaku zapytania. Jeżeli mianowicie przez wszystkie przeszło trzydzieści wieków historii ludzkiej, dla której mamy pisemną dokumentację, najlepsi ludzie każdego czasu i kultury relacjonują o swoich spotkaniach z Tajemnicą, dając takie samo świadectwo; a więc, jeżeli jest to godne zaufania, wtedy staje się konkretnym ryzyko, że ta Tajemnica istnieje rzeczywiście, otacza nas już teraz i oczekuje nas po drugiej stronie życia.

Coś, co może utwierdzić wierzącego (do jakiejkolwiek religii należy), ale przeciwnie, wywołuje reakcje epigonów cywilizacji, która (on sam to powiedział) „od dwóch wieków uzależnia człowieka zachodniego, ponieważ używa tylko połowy swojego mózgu: tej, która kieruje logiką. Ale jest druga połowa, równie, jeżeli nie bardziej ważna, która została dotknięta atrofią: to ta, która nie obcuje z bezsilną jałowością rozumowania, ale pojmuje symbol, metaforę, głęboki związek między wszystkimi rzeczami”.

Połowa więc mózgu, jaka kieruje ową Tradycją, która w każdym narodzie i kulturze jest w sposób istotny religijna. Jak Citati, również Zolla, zafascynowany bogactwem wszystkich religii, twierdzi, iż nie potrafi, nie chce wybierać:

— Czuję się wszystkim. Jestem rozbójnikiem: nie ma żadnej mądrości religijnej na świecie, której bym nie chciał uczynić własną.

Trzeba zgodzić się z nim, kiedy mówi:

— Musimy kochać naszą religię, tę, która prowadzi nas do spokoju wiecznego, nie znieważając innych dróg zbawienia.

Ale wydaje się pewne, że jego wizja („Wszystkie tradycje są tylko promieniami jednego słońca”) kończy się w synkretyzmie, choćby nawet fascynującym, i w dominującym zainteresowaniu symbolem, mitem — ze szkodą dla historii — co nie może zadowolić chrześcijanina, który stawia swoje karty na historię zbawienia.

Niemniej jednak, to właśnie temu jego instynktowi „wszystko jedzącego”, religia ogólnie, więc także i chrześcijaństwo, zawdzięczają wiele: ten człowiek docierał niestrudzenie do najodleglejszych zakątków świata („te — mówi — coraz rzadsze, do których plaga arogancji i ślepoty współczesnego Zachodu jeszcze nie dotarła”), miewał tam najbardziej niezwykłe spotkania, przeszukiwał biblioteki i archiwa najbardziej tajne, aby dojść do jedynego, przemyślanego wniosku. Do wniosku, który tak streszcza:

— Nie ma drogi, która prowadziłaby do prawdy, do światła, do poznania, do wewnętrznego pokoju, która nie przechodziłaby przez mądrość Tradycji religijnej.

Dosyć to niezwykłe, jak Elémire Zolla — wróg mentalności oświeceniowej — zgadza się z Luigim Firpo (którego słuchaliśmy jako jednego z najznamienitszych głosów neooświecenia) we wcale nie podrzędnym punkcie: w najsurowszej krytyce szybkiego porzucenia tysiącletniej tradycji (zwłaszcza liturgicznej, ale także teologicznej) dokonanego w tych latach przez niektórych ludzi Kościoła katolickiego. Gdy Firpo, z ironią laika, ale z goryczą człowieka, który wie jak bardzo to, co chrześcijańskie, stanowi wspólne dziedzictwo kulturowe, mówił o „niewiarygodnym widowisku wspólnoty religijnej, która pozbywa się najbardziej czcigodnej tradycji świata”, Zolla opłakiwał (z udziałem homo religiosus), „szalone zniszczenie, w imię oświeceniowego mitu liturgii zrozumiałej dla wszystkich, najcenniejszych skarbów Kościoła”.

Na pytanie, dlaczego to się stało, ma natychmiastową odpowiedź:

— Stało się to, ponieważ zabrakło miłości, ponieważ przeważyła pycha racjonalizmu. W każdym razie, nie ma przyszłości dla Kościoła, który nie stawia na najwyższym miejscu mistyki, kontemplacji.

http://mateusz.pl/ksiazki/vm-poch/poch_04.htm