Archiwum dla Czerwiec, 2014

Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

beautiful_savior_jesus_christ-1516612

Co mamy począć z Jezusem Chrystusem?” Jest to pytanie, które w pewnym sensie ma aspekt wyłącznie komiczny. Właściwym bowiem pytaniem byłoby nie: „Co mamy począć z Chrystusem?”, lecz: „Co On ma począć z nami?” Obrazek przedstawiający posiedzenie much, rozstrzygających, co począć ze słoniem, zawiera w sobie pierwiastek komiczny. Być może jednak pytającemu chodziło o to, co mamy począć z Nim w sensie następującym: „Jak mamy rozwiązać historyczną kwestię postawioną nam przez spisane wypowiedzi i czyny tego Człowieka?” Problem ten polega na pogodzeniu dwóch spraw. Z jednej strony będzie to prawie ogólnie uznana głębia i zasadność Jego nauk moralnych, których nawet opozycjoniści chrześcijaństwa nie kwestionują w sposób poważny. W rzeczywistości kiedy dyskutuję z zaciekłymi przeciwnikami Boga, stwierdzam, że raczej gotowi są powiedzieć, iż całkowicie opowiadają się za chrześcijańskimi naukami moralnymi – i wydaje się, że istnieje powszechna zgoda co do tego, że w nauczaniu tego Człowieka i Jego bezpośrednich uczniów prawda moralna przedstawiona jest w sposób najczystszy i najlepszy. Nie trąci ckliwym idealizmem, jest pełna mądrości i przenikliwości. Mamy do czynienia z czymś realistycznym, w najwyższym stopniu nowym, wytworem zdrowego rozumu. Oto jedna sprawa.

Drugą sprawą jest zgoła zatrważający charakter teologicznych uwag czynionych przez tego Człowieka. Wiadomo, co mam tu na myśli, chcę więc raczej podkreślić, że fakt wypowiadania przez Niego jakichś przerażających twierdzeń nie występuje tylko jeden raz w ciągu Jego kariery. Mamy oczywiście również ten jeden moment – który doprowadził do Jego egzekucji. Moment, w którym najwyższy kapłan zapytał Go: „Kim jesteś?” – „Jestem Mesjaszem, Synem wiekuistego Boga, i ujrzycie Mnie, kiedy objawię się na końcu wszelkiej historii jako sędzia świata”. Lecz z tym niesłychanym stwierdzeniem spotykamy się w rzeczywistości nie tylko w owym jednym, dramatycznym momencie. Jeżeli przeanalizować Jego rozmowy, okaże się, że ten rodzaj roszczenia przewija się przez wszystkie. Chodził na przykład i mówił ludziom: „Przebaczam wam grzechy”. Jest rzeczą zupełnie naturalną, że człowiek może przebaczyć coś, co zostało jemu wyrządzone. Tak więc, jeżeli ktoś oszuka mnie na pięć funtów, będzie całkiem naturalne i uzasadnione, gdy powiem: „No dobrze, przebaczam mu, więcej do tego nie wracajmy”. Cóż byś jednak zrobił, gdyby ktoś tobie ukradł pięć funtów, a to ja bym powiedział: „Zapomnijmy o tym, przebaczam mu”?

Dalej natrafiamy na coś dziwnego, coś, co się ujawniło niemal przez przypadek. Pewnego razu Człowiek ten siedzi, spoglądając w dół na Jerozolimę ze wzgórza wznoszącego się ponad nią, i nagle wypowiada niezwykłe słowa: „Ciągle posyłam wam proroków i mędrców”. Nikt nie robi z tego powodu żadnej uwagi. A przecież zupełnie nagle, prawie mimochodem, stwierdził On, że jest tą mocą, która od wieków posyła na świat mędrców i przewodników. Albo jeszcze jedna dziwna uwaga. Prawie w każdej religii istnieją nieprzyjemne praktyki związane z postami. Ten Człowiek nagle jednego dnia stwierdza: „Nikt nie musi pościć, kiedy Ja tu jestem”. Kim jest ów Człowiek, który twierdzi, że sama Jego obecność zawiesza wszelkie normalne reguły? Kim jest osoba, która może nagle ogłosić całej szkole, że wszyscy mają wolne popołudnie? Czasami stwierdzenia te nasuwają przypuszczenie, jakoby Ten, który mówi, był zupełnie bez grzechu czy winy. Jego nastawienie jest zawsze takie: „Wy, do których przemawiam, jesteście wszyscy grzesznikami”, a sam nigdy, w najmniejszym stopniu, nie sugeruje, by identyczny zarzut mógł być postawiony Jemu. Gdzie indziej mówi: „Jestem zrodzony z Jedynego Boga, zanim był Abraham, Ja jestem”, a trzeba pamiętać, co oznaczały słowa: „Ja jestem” w języku hebrajskim. Były one imieniem Boga, imieniem, którego nie wolno było wymawiać nikomu spośród istot ludzkich, którego wypowiedzenie mogło oznaczać śmierć.

Tak się przedstawia druga strona problemu. Z jednej więc strony mamy jasne, stanowcze nauki moralne, a z drugiej stwierdzenia, które – o ile nie są prawdziwe – byłyby stwierdzeniami jakiegoś megalomana, w porównaniu z którym Hitler byłby najrozsądniejszym i najskromniejszym spośród ludzi. Nie ma tu półśrodków i nie ma podobieństwa do innych religii. Gdyby pójść do Buddy i zapytać go: „Czy jesteś synem Brahmy?” – odpowiedziałby: „Synu mój, przebywasz ciągle w dolinie iluzji”. Gdyby pójść do Sokratesa i zapytać: „Czy jesteś Zeusem?” – po prostu by cię wyśmiał. Mahomet zapytany: „Czy ty jesteś Allachem?” – najpierw rozdarłby swoje szaty, a potem uciął pytającemu głowę. Konfucjusz na pytanie: „Czy jesteś Niebem?” – prawdopodobnie odpowiedziałby: „Spostrzeżenia niezgodne z naturą nie należą do dobrego tonu”. Idea wielkiego nauczyciela moralności mówiącego to, co mówi Chrystus, nie wchodzi tu w rachubę. Moim zdaniem jedyną osobą, która może mówić tego rodzaju rzeczy, jest albo Bóg, albo całkowity obłąkaniec, cierpiący na ten typ urojenia, który paraliżuje cały umysł człowieka. Choćby nie wiadomo co absurdalnego wymyślił sobie ktoś na swój temat, może on pozostawać przy zdrowych zmysłach, lecz jeśli uważa, że jest Bogiem – nie ma dla niego ratunku. Można zauważyć przy okazji, iż Chrystus nigdy nie był przez swoich współczesnych traktowany jako zwykły nauczyciel moralności. Nie wywierał takiego wrażenia na nikim spośród tych, którzy Go spotkali. Wzbudzał głównie trzy uczucia: nienawiść, przerażenie, uwielbienie. Zupełnie nie było ludzi, którzy wyrażaliby umiarkowaną aprobatę.

Co zrobić, żeby pogodzić te dwie sprzeczne ze sobą sprawy? Jedna próba polega na utrzymywaniu, że Człowiek ten w rzeczywistości nie mówił takich rzeczy, lecz że Jego uczniowie wyolbrzymili historię i w ten sposób powstała legenda na temat owych wypowiedzi. Trudno się z tym zgodzić, ponieważ wszyscy Jego uczniowie byli Żydami, co oznacza, że należeli do narodu, który najbardziej ze wszystkich przekonany był o istnieniu tylko jednego Boga i o niemożliwości istnienia innego. Byłoby bardzo dziwne, gdyby ów straszny wymysł na temat przywódcy religijnego miał powstać wśród jedynego narodu na całej kuli ziemskiej, po którym pomyłki tego rodzaju najmniej można się było spodziewać. Przeciwnie, odnosi się wrażenie, że żaden z Jego bezpośrednich uczniów, ani nawet autorów Nowego Testamentu, nie przyjmował bynajmniej tej doktryny z łatwością.

Następna próba polega na tym, by relacje o tym Człowieku potraktować jako legendy. Jestem absolutnie przekonany, parając się od lat historią literatury, że czymkolwiek Ewangelie by nie były, nie są one legendami. Czytałem wiele legend i widzę jasno, że Ewangelie nie należą do tego gatunku. Nie mają owej rangi artystycznej wymaganej od legend. Jako twory wyobraźni są bez polotu, nie podchodzą do tematów właściwie. Większa część życia Chrystusa jest nam zupełnie nie znana, jak życie Jemu współczesnych, a nikt tworzący legendę nie dopuściłby do czegoś takiego. Pominąwszy fragmenty dialogów Platona, nie znamy w starożytnej literaturze form dialogu podobnych do czwartej Ewangelii. Nie istniało nic takiego nawet w nowożytnej literaturze, dopóki sto lat temu nie narodziła się powieść realistyczna. Z opowiadania o kobiecie pochwyconej na cudzołóstwie dowiadujemy się, że Chrystus nachylił się i pisał palcem na piasku. Nic z tego nie wynika. Nikt nigdy nie opierał na tym jakiejkolwiek doktryny. Sztuka wymyślania małych, nie związanych z tematem detali dla uczynienia wyimaginowanej sceny bardziej przekonującą jest sztuką całkowicie współczesną. Czyż jedynym wytłumaczeniem tego fragmentu nie jest fakt, że zdarzenie to miało rzeczywiście miejsce? Autor umieścił go po prostu dlatego, że to widział. Dalej dochodzimy do historii najdziwniejszej ze wszystkich, historii Zmartwychwstania. Jest rzeczą jak najbardziej konieczną spojrzeć na tę historię w pełnej jasności. Słyszałem, jak ktoś kiedyś mówił: „Znaczenie Zmartwychwstania polega na tym, iż daje ono świadectwo przetrwania, świadectwo tego, iż istota ludzka jest w stanie przetrwać śmierć”. Podążając za tym poglądem, musielibyśmy uznać, że to, co stało się z Chrystusem, jest tym, co zawsze działo się ze wszystkimi ludźmi, z tą różnicą, że w przypadku Chrystusa było nam dane widzieć, jak się to odbywa. Na pewno nie o tym myśleli pierwsi chrześcijańscy pisarze. Coś zupełnie nowego wydarzyło się w historii świata. Chrystus pokonał śmierć. Drzwi, które zawsze były zamknięte, po raz pierwszy zostały zmuszone do stanięcia otworem. To coś całkowicie odmiennego od zwykłego przetrwania ducha. Nie chcę przez to powiedzieć, że świadkowie nie wierzyli w przetrwanie ducha. Przeciwnie, wierzyli w nie tak mocno, że nie jeden raz musiał ich Chrystus zapewniać o tym, że nie jest duchem. Rzecz w tym, że chociaż wierzyli w przetrwanie, to jednak uważali Zmartwychwstanie za coś całkowicie innego i nowego. Opowiadania o Zmartwychwstaniu nie są obrazem przetrwania po śmierci, zdają relację o powstaniu w świecie zupełnie nowej formy istnienia. Coś nowego ukazało się w świecie: tak nowego, jak pierwsze pojawienie się życia organicznego. Ten Człowiek po śmierci nie uległ podziałowi na „ducha” i „martwe ciało”. Powstała nowa forma istnienia. Tak oto przedstawia się ta historia. Co z nią poczniemy?

Stajemy według mnie wobec pytania, czy jakakolwiek hipoteza pokrywa się z faktami tak dobrze, jak hipoteza chrześcijańska. Hipoteza ta mówi, że Bóg zszedł w stworzony wszechświat, w dół do ludzkości – i znowu wzniósł się, pociągając ją za sobą. Alternatywna hipoteza nie oznacza legendy, ani wyolbrzymionej historii, ani pojawienia się ducha. Oznacza obłąkanie albo kłamstwo. Jeśli ktoś nie może przyjąć drugiej alternatywy (ja nie mogę), zwraca się do teorii chrześcijańskiej.

„Co mamy począć z Chrystusem?” Problem nie polega na tym, co my możemy począć z Nim, problem polega wyłącznie na tym, co On zamierza począć z nami. Nam pozostaje jedynie przyjąć lub odrzucić ową całą historię chrześcijańską.

To, co On mówi, bardzo różni się od tego, co powiedział którykolwiek z innych nauczycieli. Inni mówią: „Oto prawda o świecie. Oto droga, którą należy iść”. On natomiast powiada: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”. I mówi dalej: „Żaden człowiek nie jest w stanie osiągnąć rzeczywistości absolutnej inaczej jak tylko przeze Mnie. Staraj się zachować swoje życie, a spotka cię nieuchronnie zguba. Oddaj swoje życie, a będziesz zbawiony”. Mówi: „Jeżeli wstydzisz się Mnie, jeżeli słysząc wezwanie, odwracasz się w drugą stronę, Ja również będę patrzył w drugą stronę, kiedy przyjdę powtórnie jako Bóg bez przebrania. Jeżeli jakakolwiek rzecz nie pozwala ci zbliżyć się do Boga i do Mnie, czymkolwiek by ona była, odrzuć ją. Jeżeli jest to twoje oko, wyłup je. Jeżeli jest to twoja ręka, odetnij ją. Jeśli stawiasz siebie na pierwszym miejscu, będziesz ostatni. Chodźcie do Mnie wszyscy, którzy dźwigacie ciężkie brzemię, uczynię je lekkim. Wszystkie wasze grzechy są zmazane, mogę to zrobić. Jestem Odrodzeniem, jestem Życiem. Spożywajcie Mnie, pijcie Mnie, jestem waszym Pokarmem. I nie lękajcie się, Ja zwyciężyłem świat”. Oto odpowiedź na nasze pytanie.

C.S. Lewis – „Bóg na ławie oskarżonych” [Rozdział 9]

C.S. Lewis – pisarz, krytyk literacki, profesor na Oxford i Cambridge, autor „Opowieści z Narnii”; do 30 roku osoba niewierząca, swoje nawrócenie zawdzięczał częściowo J.R.R Tolkienowi (autor „Władcy Pierścieni”).

—————————–

FRAGMENT KSIĄŻKI „PYTANIA O CHRZEŚCIJAŃSTWO” VITTORIO MESSORIEGO (wywiad z Jeanem Guittonem – filozofem, wykładowcą na paryskiej Sorbonie

Wiadomo, jak Guitton pracował, niestrudzenie, przez ponad sześćdziesiąt lat: umiejętnościami i bronią logiki i rozumu zacieśniał coraz bardziej problem powstania wiary w Jezusa, historycznego początku chrześcijaństwa, dochodząc do wniosku, że (choć pozornie możliwe są „hipotezy” nieskończone) w rzeczywistości dają się zredukować do trzech podstawowych. Mianowicie rozum ludzki wobec zagadki, jaką stanowi nieznany kaznodzieja, nazywany Jezusem z Nazaretu, który przeobraził się w niewytłumaczalny sposób i nagle w Chrystusa mającego być uwielbianym, jest ograniczony do dwóch tylko odpowiedzi. Albo się wybierze „hipotezę historyczną” (Jezus jest jak my człowiekiem, którego ubóstwiły pomyłka i złudzenie uczniów), albo opowiada się za „hipotezą mityczną” (Jezus jest tylko mitem boga zbawiciela, którego stworzyła wiara i potem uznała za rzeczywiście istniejącego, urojenie, któremu fantazja lub alienacja religijna wymyśliła imię i historię). Żadna inna hipoteza, dowodzi Guitton, nie jest dozwolona dla rozumu, który odrzuca jedyną pozostającą możliwą alternatywę, „hipotezę wiary”: tę mianowicie, która skandalicznie twierdzi, że Jezus jest tajemniczym punktem, w którym Odwieczny wdziera się w czas historyczny człowieka, w szatach Żyda z czasów Augusta i Tyberiusza.

— Próbowałem — potwierdza filozof — stosować do problemu Jezusa ten sam rodzaj logiki, klasycznej ale wiecznej, którą Arystoteles zastosował, aby zmierzyć się z problemem Boga. Usiłowałem nie umieszczać siebie na tej samej płaszczyźnie co egzegeci, bibliści, krytycy, lecz wznieść się ponad zamieszanie, uprawiać „krytykę krytyki”. Zbadałem racje zwolenników hipotezy „historycznej” oraz racje zwolenników hipotezy „mitycznej” i stwierdziłem, że nie tylko stawali oni przed większą zagadką od tej, którą chcieli rozwiązać, ale zaprzeczali sobie wzajemnie. Postawiłem jednych przeciwko drugim, kazałem walczyć Loisy’emu i Renanowi z jednej strony oraz Couchoudowi czy też Bultmannowi z drugiej i zobaczyłem, że racje jednych unicestwiały racje drugich. W tym momencie, wśród ruin wszelkiej „racjonalnej” próby wyjaśnienia tajemnicy Jezusa, zobaczyłem, że otwiera się przejście do hipotezy wiary; odkryłem logiczny wyłom prowadzący do wstrząsającej tajemnicy Boga, który staje się człowiekiem. — Zamyślił się, a potem: — Starałem się w sumie wykazać, że jeżeli „krytyka” może oddalić od wiary, to „krytyka krytyki” może przyprowadzić do niej z powrotem. Albo, jak mówił kardynał Newman: „Jeżeli trochę kultury oddala od Boga, dużo kultury prowadzi do odkrycia Go na nowo”.

Praca więc, która implikuje równocześnie wiadomości historyczne i metodologie filozoficzne:

— Tak, w swojej krytyce krytyki zbadałem dane problemu historycznego uznawanego od chrześcijańskich początków. Może dopiero w naszym wieku mamy w ręku wiadomości wystarczające do tego, aby spróbować zrobić podsumowanie danych historycznych o Jezusie, także dzięki licznym odkryciom archeologicznym, nowym dokumentom i znaleziskom. Jednak nigdy nie zapomniałem, że przede wszystkim jestem filozofem: a więc studiowałem nie tylko to, co mówili przeczący boskości Jezusa, ale także „jak” to mówili. Mianowicie metodę, logikę ich przeczenia. Rozumowałem, oto wszystko; i właśnie kompletne posługiwanie się rozumem zakończyło się ukazaniem mi porażki samego rozumu wobec Ewangelii i otworzyło mnie na Tajemnicę.

* * * * * * * * *

Powyższy argument przemawiający za prawdziwością chrześcijaństwa to tzw. trylemat Lewisa. Główna jego krytyka odnosiła się do tego, czy naprawdę możemy ufać Ewangeliom. Niektórzy uważali, że Ewangelie po części (Jezus żył, lecz nie uważał się za Syna Bożego) bądź w całości są nieprawdziwe. To co trzeba przede wszystkim zauważyć, to to, że w przypadku tekstów starożytnych niemożliwym jest określenie prawdziwości każdego jednego fragmentu, zdania. To co można zrobić, to ustalenie ogólnej wiarygodności tekstu. Mówił o tym min. F.F.Bruce z Uniwersytetu Manchester, który zajmował się egzegezą biblijną:

„Zazwyczaj nie da się za pomocą argumentów historycznych udowodnić prawdziwości każdego szczegółu jakiegoś starożytnego tekstu, czy to biblijnego, czy pozabiblijnego. Wystarczy mieć uzasadnione zaufanie do ogólnej wiarogodności danego autora; jeżeli jest ona potwierdzona, to można zakładać, że i szczegóły przez niego podawane są prawdziwe. (…) To, że chrześcijanie traktują Nowy Testament jako zbiór ‚świętych’ tekstów, bynajmniej nie umniejsza jego wartości historycznej”.

Powody, dla których możemy założyć, że Ewangelie to nie legendy (100% fałsz):

1. Ewangelie powstały zbyt szybko.

Najwcześniejsza Ewangelia (św. Marka) powstała ok. 30 lat po okresie, w którym miał żyć Jezus. Listy św. Pawła powstały jeszcze wcześniej*. Sprawia to, że w czasach ich publikacji, żyli świadkowie (zarówno przyjaźnie jak i wrogo nastawieni), którzy mogliby zdyskredytować Pierwotny Kościół Jerozolimski, do którego elity żydowskie musiały być wrogo nastawione ze względu choćby na „bluźniercze” słowa Jezusa znajdujące się w NT i rosnącą liczbę Jego wyznawców w Palestynie.

Należy także zwrócić uwagę na to, że legendy powstają zazwyczaj przez wieki. Tutaj musiał by być to bardzo przyśpieszony proces, w dodatku w miejscu dosyć mocno kulturowo rozwiniętym na połączeniu szlaków łączących trzy kontynenty, a nie wśród jakiegoś zacofanego ludu. Dla przykładu można tutaj wspomnieć o tym, że najwcześniejsze biografie Aleksandra Wielkiego napisane przez Arriana i Plutarcha powstały 400 lat po Aleksandrze. Pomimo tego historycy traktują te biografie jako wiarygodne. Bajkowe legendy o Aleksandrze powstawały natomiast po okresie, w którym żyli ci dwaj biografowie.

* Św. Paweł w Liście do Koryntian powstałym 20 lat po ukrzyżowaniu Chrystusa wspomina np. o tym, że Jezusa po śmierci widziało na raz 500 osób, z czego większość nadal żyje. Kłamał w sprawie, którą można było łatwo sprawdzić?

Na koniec tego punktu porównajmy jeszcze jak wyglądają Ewangelie na tle biografii innych założycieli religii. Edwin Yamauchi (Uniwersytet Miami) – jeden z najlepszych specjalistów w dziedzinie historii starożytności:

„Gdy zaczyna się jakiś nowy ruch religijny, często dopiero wiele pokoleń później ludzie zaczynają spisywać związane z im informacje. Faktem jest jednak, że posiadamy lepszą dokumentację historyczną dla Jezusa niż dla założyciela jakiejkolwiek innej starożytnej religii (…) Na przykład Gaty Zaratusztry, około 1000 lat przed Chrystusem, uważa się za autentyczne, większość z nich została spisana dopiero po trzecim wieku po Chrystusie. Nauki Buddy, który żył w szóstym wieku przed Chrystusem, zostały spisane dopiero w epoce chrześcijaństwa. Chociaż posiadamy słowa Mahometa (570-632 n.e.) w Koranie, jego biografia została napisana dopiero w roku 767, ponad wiek po jego śmierci. Dlatego sytuacja z Jezusem jest tak wyjątkowa, powiedziałbym  uderzająca, gdy weźmiemy pod uwagę jak wiele dowiadujemy się o nim z NT”.

2. Mnóstwo niewygodnych fragmentów dla Pierwotnego Kościoła w Nowym Testamencie.

Mówi się o tym, że twórcy NT tak go napisali, aby po pierwsze skonsolidować władzę wczesnego Kościoła, a po drugie aby pozyskiwać nowych wyznawców. Ciężko w to jednak uwierzyć, jeśli weźmiemy pod uwagę mnóstwo fragmentów NT, które ujawniają pełno niewygodnych informacji zarówno o Jezusie (np. ukrzyżowanie było najbardziej haniebną śmiercią jaką można było ponieść, a dla żydów oznaczało wręcz bycie przeklętym przez Boga) jak i o apostołach. Historyk Will Durant, który nie był chrześcijaninem pisał o tym:

„Pomimo przychylnego nastawienia i teologicznych przekonań ewangeliści przelali na papier wiele wydarzeń, które przez zwykłych oszustów byłyby pominięte – spór Apostołów o pierwszeństwo, ich ucieczka po pojmaniu Jezusa, zaparcie się Piotra, niepowodzenia Jezusa w Galilei przy dokonywaniu cudów [z powodu niedowiarstwa Galilejczyków – przyp. red.], niewiara niektórych członków jego rodziny, wzmianki niektórych słuchaczy o Jego rzekomym szaleństwie, wczesna niepewność Jezusa co do przyjęcia Jego misji, przyznanie się do nieznajomości niektórych elementów przyszłości, chwile goryczy, rozpaczliwy krzyk na krzyżu. Każdy, kto o tym czyta, nie wątpi w prawdziwość tej postaci. To, że kilku prostych ludzi w ciągu jednego pokolenia wymyśla tak silną i pociągającą osobowość, tak wzniosłą etykę i tak inspirującą wizję ludzkiego braterstwa, byłoby dużo bardziej niewiarygodnym cudem niż wszystkie cuda opisane w Ewangeliach. Po dwóch wiekach ostrej krytyki opisy życia, osobowości i nauk Chrystusa pozostają wyraźne i stanowią najbardziej fascynujący element w historii cywilizacji zachodniej”.[1]

W dodatku twórcy NT najpewniej nie wkładali w usta Jezusa tego, czego nie powiedział. Widać to przede wszystkim w przypadku obrzezania pogan przechodzących na chrześcijaństwo. To czy ludzie ci powinni powinni poddawać się obrzezaniu czy też nie było jednym z największych sporów pierwotnego Kościoła. Wsadzenie w usta Jezusa słów na ten temat w NT rozwiązałoby wiele problemów. Nic takiego jednak nie zrobiono, co świadczy o tym, że Ewangeliści starali się jak najwierniej przytoczyć słowa Nazarejczyka.

Dodać jeszcze należy to, że nauki Chrystusa poza tym, że mogą chwytać za serce, to są jednocześnie bardzo wymagające.  Jeżeli szukam nowych wyznawców których mógłbym potem wykorzystywać, to nie przesadzał bym z wymaganiami.

3. Forma literacka Ewangelii w żaden sposób nie pasuje do legend czy baśni.

O tym punkcie wspomniał już w powyższym fragmencie C.S. Lewis. Podobnie uważał autor „Władcy Pierścieni” – J.R.R. Tolkien. NT jest pozbawiony przede wszystkim jakiegokolwiek artyzmu. W dodatku przemilcza wiele kluczowych spraw jak dzieciństwo Jezusa czy tak fundamentalnych wydarzeń jak opuszczenie grobu przez Jezusa. Przy opisach cudów Jezusa brak jest jakiegokolwiek sensacjonalizmu. O tych rzeczach wspominają dopiero apokryfy powstałe w II czy III wieku, a więc w okresie, kiedy ludzie pamiętający czasy Chrystusa już nie żyli. To właśnie po apokryfach widać jak wyglądają legendy. Czytając NT nie ma się takiego wrażenia, zwłaszcza jak potem sięgniemy po apokryf i dokonamy porównania.

Dodatkowo znamienną cechą legendy jest mniejsze zainteresowanie detalami historyczno-kulturowymi. Jak potwierdziła głównie archeologia, NT jest bardzo dokładny pod tym względem. Mówiło o tym wielu wybitnych archeologów takich jak Sir William Ramsay, William Albright czy Nelson Glueck. Warto w tym miejscu również wspomnieć o tym, że Jerozolima w roku 70 n.e. została zrównana z ziemią przez rzymian.

„Ogólnie rzecz biorąc… prace archeologiczne zdecydowanie zwiększyły pewność, co do wiarygodności zapisu biblijnego. Więcej niż jeden archeolog zwiększył swój szacunek dla Biblii poprzez swoje prace wykopaliskowe. Archeologia w wielu sprawach obaliła zarzuty współczesnych krytyków odnośnie niedokładności Biblii”.[2]

Powyższe słowa wypowiedział z kolei Millar Burrows – profesor Archeologii na Uniwersytecie Yale.

4. Niezwykłość postaci Jezusa.

Wymyślenie postaci nie jest problemem. Ludzie twierdzący, ze Jezus nigdy nie istniał zapominają jednak o tym, że Jezus nie był zwyczajną postacią, do której wystarczy trochę inteligencji czy wyobraźni. Wymyślenie kogoś o takim charakterze i moralności jak Jezus i mającego tak duży wpływ na dzieje ludzkości jak On, wymagałoby kogoś równego Chrystusowi, bądź większego. Bardzo wielu prominentnych ateistów, bądź po prostu niechrześcijan wspominało o tym, kiedy zdecydowanie krytykowali tych, którzy uważali, że Nazarejczyk nie był postacią historyczną:

John Stuart Mill: Mówienie, że Chrystus – jak przedstawiony w Ewangeliach – nigdy nie żył, nie ma żadnego sensu. Któż z pośród jego uczniów… byłby zdolny do wymyślenia słów przypisanych Jezusowi, lub wymyślenia życia i charakteru jaki ujawniają Ewangelie? Z pewnością nie rybacy z Galilei; z pewnością również nie Paweł, którego szczególny sposób bycia (ang. idiosyncrasy) był kompletnie innego rodzaju.

Jean Jacques Rousseau: Żydowscy autorzy nigdy by nie wymyślili, zarówno tego stylu jak i moralności; Ewangelie mają znamiona prawdy tak wielkie, tak uderzające, tak kompletnie niezrównane, że wymyślenie ich byłoby bardziej zdumiewające niż ich bohater.

Koleje życia Sokratesa, w którego istnienie nikt nie ośmiela się wątpić, nie są tak dobrze poświadczone, jak fakty z życia Jezusa Chrystusa.

Denis Diderot: Nie znam nikogo, zarówno we Francji jak i poza, kto byłby w stanie napisać tak jak teksty Nowego Testamentu są napisane (…) Rzucam wyzwanie każdemu, kto chciałby spreparować historię tak prostą, tak wzniosłą i wzruszającą, jak ta o męce Jezusa Chrystusa.

W tym miejscu warto przeczytać również wywiad z Idą Magli – antropolog kulturową, która opowiada o wyjątkowości Nazarejczyka.

5. Czytając NT napotykamy na osobowość.

Albert Einstein (1879 – 1955), fizyk: Jako dziecko byłem nauczany Biblii oraz Talmudu. Jestem Żydem, ale jestem zafascynowany jaśniejącą postacią Nazarejczyka… Nikt nie może czytać Ewangelii nie czując prawdziwej obecności Jezusa. Jego osobowość pulsuje w każdym słowie. Żaden mit nie byłby tak przepełniony życiem.

Will Durant, historyk, niechrześcijanin: To, że kilku prostych ludzi w ciągu jednego pokolenia wymyśla tak silną i pociągającą osobowość, tak wzniosłą etykę i tak inspirującą wizję ludzkiego braterstwa, byłoby dużo bardziej niewiarygodnym cudem niż wszystkie cuda opisane w Ewangeliach.

H.G. Wells, historyk, niechrześcijanin: Dodatkowo, znany historyk Herbert G. Wells, który nie uważał się za chrześcijanina, przyznał, iż cztery Ewangelie „zgodnie kreślą obraz bardzo konkretnej osoby; niosą w sobie przeświadczenie o jej realności”.

C.S. Lewis, krytyk literacki: A więc Nowy Testament nie daje nam wizerunku Chrystusa. Jakież dziwne procesy myślowe doprowadziły tego  uczonego Niemca [Bultmanna] do tak bezgranicznego zaślepienia, że nie widzi tego, co jest jasne dla wszystkich poza nim? Jaką mamy gwarancję, że umiałby tę osobowość rozpoznać gdyby tam była? Bo mamy tutaj przypadek: Bultmann contra mundum. Jeśli wszystkich wierzących, a nawet wielu niewierzących, łączy jakaś wspólna nić, to jest nią poczucie, że w Ewangelii zetknęli się z indywidualnością. Są postacie, o których wiemy, że istniały w historii, ale do których nie mamy tak bezpośredniego stosunku, jak gdybyśmy znali je osobiście. Takimi postaciami są Aleksander Wielki, Attyla i Wilhelm Orleański. A są także inne, które nie roszczą sobie pretensji do historycznej prawdziwości, ale które mimo to znamy tak, jak znamy żywych ludzi: Falstaff, wuj Toby i pan  Pickwick. Ale tyko trzy postacie obdarzone są realnością obu tych rodzajów. Oczywiście każdy wie kogo mam tutaj na myśli: Sokratesa w relacji  Platona, Chrystusa przedstawionego w Ewangeliach i Boswellowskiego Johnsona. Fakt, że ich znamy przejawia się na wiele sposobów. Czytając apokryficzne Ewangelie powtarzamy napotykając ten lub inny logion: „Nie. To brzmi bardzo pięknie, ale to nie są Jego słowa. On tak nie mówił” – podobnie jak w przypadku pseudo-cytatów z Johnsona.

6. Kryterium nieciągłości.

Przy badaniu wiarygodności tekstów starożytnych stosuje się tzw. kryteria autentyczności. Jednym z ciekawszych jest kryterium „nieciągłości”, które twierdzi: „Można uznawać za historycznie autentyczny fakt ewangeliczny, który nie może pochodzić ani z żydostwa współczesnego Jezusowi ani ze środowiska pierwotnego Kościoła”. Tym kryterium, przyjmowanym bez dyskusji jednomyślnie przez krytyków, możliwe jest udowodnienie: śmierć Chrystusa na krzyżu („zgorszenie i głupstwo”, a więc niemożliwa do wymyślenia ani przez Żydów, którzy oczekiwali Mesjasza zwycięskiego, ani przez chrześcijan, których wiara była wystawiona na kryzys właśnie przez tę haniebną karę śmierci); chrzest, który zdaje się stawiać Jezusa między grzesznikami i podporządkowywać go Janowi Chrzcicielowi; nakaz dany apostołom, aby nie przemawiali do Samarytan i do pogan, w silnej sprzeczności z podnietą misjonarską, w której pisze się Ewangelie; fragmenty, w których uczniowie i apostołowie są przedstawiani jako tępi w rozumieniu, pełni wad, nawet zdrajcy; oraz wiele innych epizodów i powiedzeń.

7. Autorzy Ewangelii.

Autorami byli min. bezpośredni świadkowie życia Jezusa np. św. Mateusz. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś na autora Ewangelii dałby Mateusza, który był celnikiem, osobą współpracującą z okupantem. Jego zajęcie było najbardziej znienawidzonym zawodem w  Judei pierwszego wieku. Jeśli wziąć dodatkowo pod uwagę, że Ewangelia Św. Mateusza była wyraźnie skierowana do Żydów, a nie pogan, to tym ciężej uwierzyć, że ktoś chcący dodać autorytetu tekstowi nieznanego autorstwa, dałby właśnie Mateusza na autora. Był on ostatnim z możliwych wyborów.

Poza Mateuszem, dwóch z trzech pozostałych autorów Ewangelii nosi również imiona trudne do uwierzenia, chyba że byli  oni naprawdę autorami tych tekstów. Mowa oczywiście o św. Łukaszu i św. Marku. Kim oni byli? Można chyba powiedzieć, że byli nikim. Ani jeden ani drugi nie był w ogóle apostołem. Ani jeden ani drugi nie jest praktycznie wymieniany w pozostałych tekstach NT.

JEŻELI NT TO W 100% NIE PRAWDA, TO ZNACZYŁO BY TO, ŻE JEZUS Z NAZARETU NIGDY NIE ISTNIAŁ. POD SPODEM KILKA PUNKTÓW DLACZEGO MOŻEMY BYĆ PEWNI TEGO, ŻE NAZAREJCZYK NAPRAWDĘ ŻYŁ:

1. Najbardziej sceptyczni historycy (specjalizujący się w NT i wczesnym chrześcijaństwie) uważają, że Jezus z Nazaretu istniał (Ludemann, Vermes, Ehrman, Sanders i inni) .

2. Wątpliwości co do istnienia Jezusa pojawiły się dopiero w XVIII wieku:

Niezależne od siebie doniesienia wskazują na to, że w czasach starożytnych nawet przeciwnicy chrystianizmu nigdy nie powątpiewali w historyczność Jezusa, którą po raz pierwszy, i to bez dostatecznych podstaw, kilku autorów zakwestionowało dopiero pod koniec XVIII wieku, a potem w wieku XIX i na początku XX stulecia.
The New Encyclopædia Britannica (1976)

3. We wczesnym chrześcijaństwie było wiele herezji, ale żadna nie twierdziła, że Jezus nie chodził po ziemi. Nawet gnostycy czy dokeci (kierowali się niechęcią do materii), którzy uważali po prostu, że ciało Jezusa tylko z pozoru wyglądało jak ciało fizyczne.

4. Bezgrzeszny Jezus wymyślony przez ludzi wychowanych w środowisku znanym z wiary w powszechność grzechu?

5. Zdrowy rozsądek. Czy człowiek, mający największy wpływ na dzieje ludzkości, będący w centrum historii, może być jednocześnie mitem?

6. NT powstał w czasach, kiedy żyli jeszcze ludzie (przyjaźni jak i wrodzy świadkowie) pamiętający czasy o których mowa w NT. 1List do Koryntian autorstwa św. Pawła (ok.56 n.e.) zawiera w sobie wczesne wyznanie wiary (1Kor 15:3-8), datowane przez większość krytyków biblijnych (np. tacy sceptycy jak Gerd Ludemann czy Michael Goulder) na maksymalnie 40 rok n.e., a więc tylko kilka lat po ukrzyżowaniu Chrystusa.

7. Wiele niewygodnych faktów z życia Jezusa znajduje się w Ewangelii np: pochodzenie z Galilei, zawód cieśla, niewiara rodziny czy najbardziej haniebny rodzaj śmierci jakim było ukrzyżowanie („zgorszenie dla żydów i głupstwo dla pogan”).

8. Im bardziej wyjątkowa postać, tym trudniejsza do wymyślenia. Nauki moralne Jezusa, Jego niezwykły stosunek do kobiet czy dzieci i ogólne odstawanie od otaczającej go kultury sprawiają, że jest bardzo mało prawdopodobne, że jest to postać wymyślona. Tym bardziej że taki oszust/oszuści  [który wymyśliłby postać Jezusa] z jednej strony przejawiałby bardzo wzniosłą moralność,  z drugiej strony byłby po prostu kłamcą.

9. Wiara w Jezusa to był „wybuch”. Wcześniej nikt o człowieku o tym imieniu (wokół którego istniał by kult) nie słyszał. Nie ma dowodów, że historia Jezusa rozwijała się przez długi czas jako mit, a dopiero potem nabrała konkretnego kształtu. Wszystko pojawia się nagle, praktycznie rzecz biorąc w pełni ukształtowane.

* * *

JEŻELI NIEKTÓRE FRAGMENTY NT (MIN. TE O JEZUSIE UWAŻAJĄCYM SIĘ ZA BOGA) SĄ NIE PRAWDZIWE TO MOGĄ BYĆ TEGO DWIE GŁÓWNE PRZYCZYNY:

1. PIERWSI CHRZEŚCIJANIE KŁAMALI

Mało prawdopodobne, gdyż Jezus wyraźniej mówi o sobie jako o Bogu głównie w Ewangelii św. Jana, która powstała najpóźniej (lata 90). W pozostałych Ewangeliach w wielu miejscach Jezus zazwyczaj pośrednio poprzez swoje słowa na to wskazuje. Patrz min. na fragmenty o: odpuszczaniu grzechu przez Jezusa, „Syn Człowieczy jest panem szabatu”, czy o tym, że przy Jezusie nie trzeba pościć (ludzie wszystkich religii pościli, aby zbliżać się do Boga), a także na całe kazanie na górze mające charakter chrystologiczny (choć Jezus nie nazwał siebie wprost Bogiem, to jasno wynika to z tego kazania, o czym wspominał min. rabin Jacob Neusner, który oczywiście nie jest chrześcijaninem). Gdyby to, że Chrystus uważał się za Boga, było wymysłem pierwszych chrześcijan, to Ewangelie synoptyczne dużo wyraźniej by o tym mówiły.

Oprócz tego należy zadać również pytanie, czy apostołowie tak przesiąknięci tak wzniosłymi pod względem moralnym naukami Jezusa mogli sami być kłamcami? A jeżeli już założymy, że nie było żadnego Jezusa, to czy można było wymyślić postać o tak wspaniałym charakterze jak Jezus, o takiej świętości samemu będąc zwodzicielem i kłamcą patrzącym jak inni przez wiarę w to są prześladowani do tego stopnia, że niektórzy oddawali za to życie?

Dodać należy również to, że pierwsi wyznawcy Konfucjusza, Buddy czy Mahometa nie zrobili z nich Bogów, a przecież należy pamiętać, że Izraelici byli ostatnim narodem świata, w którym można było uznać człowieka za Boga. Żydzi byli ultra monoteistyczni i nie można było nawet wypowiadać imienia Boga.

Na sam koniec tego punktu przytoczmy jeszcze jedno zdanie, które autorzy NT przypisali Jezusowi, a które to niemal na 100% musiał wypowiedzieć Nazarejczyk:

Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec. [Mk 13:32]

Jezus w tej wypowiedzi o końcu, stawia siebie powyżej ludzi i aniołów. Mówi o sobie jako o Synu Ojca, a więc jako o samym Bogu. Tak też te wypowiedzi rozumieli żydzi traktujący to jako bluźnierstwa, co też było głównym powodem ukrzyżowania Jezusa. Dlaczego w przypadku tej wypowiedzi możemy być niemal pewni, że są to autentyczne słowa Jezusa? Ano dlatego, że jest bardzo mało prawdopodobne, że pierwsi chrześcijanie tworząc już fałszywe stwierdzenie Jezusa, jednocześnie wspominaliby o jakiejkolwiek „ułomności” Nazarejczyka, tak jak w tym przypadku o niewiedzy.

2. ŹLE ZROZUMIELI

Jest to również mało prawdopodobne. Gdyby teksty NT powstały wiek czy dwa po okresie w którym żył Jezus z Nazaretu, a więc byłyby spisane przez ludzi nie znających Jezusa ani nawet pierwszych Jego wyznawców, to można by tak sądzić. Tak jednak nie było. Autorami Ewangelii byli uczniowie Jezusa, bądź ludzie, którzy ich znali osobiście (św. Marek).

Mówi się, że obecni uczeni zajmujący się NT wiedzą lepiej jakie było prawdziwe zachowanie, cel i nauczanie Jezusa. Uważają oni, że to wszystko zostało bardzo szybko źle zrozumiane i przekręcone przez Jego pierwszych naśladowców, a zostało odkryte i odpowiednio zrozumiane przez uczonych współczesnych. Trochę tak, jak z tymi uważającymi, że Arystoteles i neoplatoczycy źle zrozumieli Platona, a dobrze dopiero my w XX/XXI wieku. Czy mówienie jednak, że ludzie żyjący w tym samym czasie, otoczeniu kulturowym, mówiący tym samym językiem co Jezus i w dodatku znający go osobiście, gorzej rozumieli Jezusa, niż współcześni liberalni uczeni jest zdroworozsądkowe?

Na koniec ponownie krótki fragment ze wspomnianego wcześniej Willa Duranta:

„Zafascynowana swymi odkryciami wyższa krytyka zastosowała do Nowego Testamentu tak surowe testy na autentyczność, że w ich świetle setki wybitnych postaci ze starożytności — np. Hammurabi, Dawid, Sokrates — musiałoby przejść do świata legend. Do ewangelistów żywi się uprzedzenia i traktuje się ich według przyjętych z góry koncepcji teologicznych, gdy tymczasem upamiętnili oni wiele wydarzeń, które zwyczajni fantaści by przemilczeli — zabiegi apostołów o zaszczytne miejsce w Królestwie, ich rozpierzchnięcie się po aresztowaniu Jezusa, zaparcie się Piotra (…) Nikt, kto czyta te relacje, nie wątpi, że mówią one o rzeczywistych osobach”.[3]

[1] The Story of Civilization, Vol III: Caesar and Christ;

[2] Millar Burrows, What Mean These Stones? (New York: Meridian Books, 1956), p.1;

[3] The Story of Civilization, Vol III: Caesar and Christ;

Muniek Staszczyk – lider T.Love.

Posted: 20 czerwca 2014 in Muzycy

Zygmunt „Muniek” Marek Staszczyk – współzałożyciel, lider, wokalista, autor tekstów, w początkowym okresie także basista zespołu T.Love. Współpracował z wieloma artystami i zespołami, jak Maanam, Kasia Nosowska, Pidżama Porno, Zipera, Habakuk.

ru-0-r-6400-n-733736ih1v_muniek_staszczyk_urodziny_5_11

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Zygmunt „Muniek” Staszczyk przyznaje, że zmagał się w swoim życiu z różnymi uzależnieniami.

– Było mi z moim życiem źle, cztery lata temu myślałem o samobójstwie. Czułem działanie złych mocy. O tym właśnie jest nasza piosenka „Lucy phere” – o pozornym zbliżeniu się do rzeczy dobrych, a takim wymanewrowaniu, przez tego przeciwnika naszego – mówi.

Wokalista twierdzi, że miał kontakt z szatanem.

– Tak, poczułem go. To nie były, mówiąc delikatnie, fajne emocje. Męczyłem się. Myśli samobójcze, bardzo niskie poczucie własnej wartości, przekonanie że jestem do niczego i najlepiej z tym wszystkim skończyć – podkreśla.

Według Staszczyka, ateiści są nieraz pełni agresji przeciwko osobom wierzącym.

– Nie ma we mnie również agresji wobec ateistów, ale zastanawiam się, czemu ludzie niewierzący mają tyle agresji do katolików. I dlaczego stereotypowo myślą? Oczywiście, jest wiele Diabła nawet w Kościele, ale prawda jest taka, że jak jesteś wierzący, od razu zrobią z ciebie debila. To łatwo powiedzieć: katolicyzm to ciemnogród.

Gwiazdor T. Love mówi również o swoim stosunku do Pisma Świętego.

– Ja na przykład nie odnajduję ciemnoty w Biblii. Uważam, że jest to księga współczesna, trudna na maksa, ale jak czytam w Psalmach o takim Dawidzie, który był przecież niezłym rozrabiaką i hulaką, to to są przecież rzeczy całkowicie współczesne. Generalnie nic się nie zmieniło od tamtych czasów. Dobro i zło istnieje. Bóg i diabeł istnieją.

Artysta wielokrotnie podkreśla w wywiadzie, że nie zamierza wstydzić się swojej wiary, choć nie jest mu łatwo o tym mówić.

– Proszę mi uwierzyć, bardzo mi trudno o tym wszystkim mówić. Mam świadomość, że dla wielu mogę być niewiarygodny. Poza tym wciąż we mnie dużo jest hedonizmu i daleko mi do ascety – zaznacza.

Staszczyk podkreśla, że jest katolikiem. Wyznaje też, że był w Medjugorje – miejscu kultu maryjnego. Jak mówi, poleca to miejsce każdemu. Zapewnia też, że „jest pierwszy” do modlitwy różańcowej.

Pod spodem wspomniana piosenka Lucy Phere:

http://chnnews.pl/index.php/pl/rozrywka/item/973-muniek-staszczyk-biblia-to-ksiega-wspolczesna.html

Bono – lider U2.

Posted: 19 czerwca 2014 in Muzycy

Bono, właśc. Paul David Hewson, KBE – irlandzki muzyk, filantrop, lider grupy rockowej U2. Bono jest głównym tekściarzem zespołu i autorem słów do prawie wszystkich piosenek grupy. Jego poetyckie teksty mają często religijny wydźwięk ale poruszają także problemy społeczne oraz polityczne.

Bono - U2.

Bono – U2.

W sieci krąży wideo z wypowiedzią lidera U2 na temat Jezusa.

Choć wywiad pochodzi jeszcze z ubiegłego roku, teraz zrobiło się o nim głośno w chrześcijańskich mediach.

Na nagraniu Bono jest pytany o to czy się modli i do kogo. Odpowiada, że zanosi modlitwy do Jezusa, by znać wolę Bożą.

Artysta wyjawia, że modlitwa i czytanie Pisma Świętego są  praktykowane w jego rodzinie, choć nieregularnie. Czasem uczęszcza ona także do kościoła.

– Zwykle modlimy się za znajomych, ludzi, którzy z czymś się zmagają, na przykład z chorobą – wyjaśnia.

Według niego, kluczowym pytaniem dla chrześcijanina jest „kim był Chrystus?”.

Jego zdaniem, nie można Go określić wyłącznie jako wielkiego myśliciela czy filozofa.

– Tak naprawdę, On mówił, że jest Mesjaszem. Dlatego został ukrzyżowany. Został ukrzyżowany, ponieważ powiedział, że jest Synem Bożym. Więc, moim zdaniem, albo był Synem Bożym albo był szaleńcem – powiedział Bono i jednocześnie wykluczył tę drugą opcję.

– Trudno jest mi przyjąć, że miliony żyć ludzkich, połowa ziemi od dwóch tysięcy lat jest dotykana i inspirowana przez jakiegoś wariata. Po prostu w to nie wierzę – powiedział.

Wokalista wierzy, że Jezus przyszedł od Boga i fizycznie zmartwychwstał. Przyznał też, że „nie ma problemu” z wiarą w cuda, ponieważ żyje pośród nich i sam jest cudem.

Bono czyli Paul David Hewson jest żonaty i ma czwórkę dzieci. Jego ojciec był katolikiem, matka – protestantką. Właśnie w kościelnych psalmach i hymnach gwiazdor U2 znalazł pierwsze inspiracje dla swojej twórczości.

Poniżej wspomniany wywiad z Bono.

http://chnnews.pl/index.php/pl/rozrywka/item/1390-bono-odpowiedzial-na-pytania-o-jezusa-i-modlitwe.html

Foluwashola „Shola” Ameobi (ur. 12 października 1981 roku w Zarii w Nigerii) – angielski piłkarz nigeryjskiego pochodzenia występujący na pozycji napastnika. Od początku kariery gra w Newcastle United, którego jest wychowankiem. Jego dwaj bracia – Tomi i Sammy również są piłkarzami, młodszy Sammy także gra w Newcastle jako napastnik. W barwach „Srok” jak powszechnie nazywa się jego klub, gracz wystąpił 312 razy strzelając 53 gole.

Shola Ameobi.

Shola Ameobi.

Shola swą grą oddaje chwałę Bogu. Urodzony w Nigerii zawodnik podkreśla, że jego chrześcijańska wiara jest dla niego najważniejsza.

– Robię to, co kocham czyli gram w piłkę, ale futbol jest w mojej hierarchii za moją wiarą – mówi.

Rodzina Ameobich przeniosła się do Wielkiej Brytanii, gdy Shola miał pięć lat. Jego ojciec pracował w Nigerii jako nauczyciel. Na wyspach został pastorem kościoła w Newcastle.

Shola w wieku 12 lat dołączył do akademii piłkarskiej miejscowego klubu United. W barwach seniorskich zadebiutował jako 19-latek w meczu przeciwko Chelsea Londyn. Przed 21 rokiem życia występował również w młodzieżowej reprezentacji Anglii.

Dziś Shola jest gwiazdą swojego klubu, ale podkreśla, że jego kariera potoczyłaby się inaczej, gdyby nie Bóg. W 2006 roku doznał poważnej kontuzji.

– To był dla mnie okropny czas, ale czułem, że Bóg mnie przez to przeprowadzi. Tak też uczynił – wspomina.

Dzięki swej grze Shola jest znany również w Europie. Strzelał bramki między innymi w obecnej edycji Ligi Europejskiej (2012/2013). Jego drużyna odpadła w ćwierćfinale, przegrywając z Benficą Lizbona.

http://chnnews.pl/index.php/pl/rozrywka/item/450-wlk-brytania-gwiazda-futbolu-swiadczy-o-jezusie1.html

Zoltán Gera (ur. 22 kwietnia 1979 roku w Peczu) – węgierski piłkarz występujący najczęściej na pozycji prawego pomocnika. W sezonie 2009/2010 został uznany najlepszym graczem Fulham. Gera jest kapitanem reprezentacji Węgier. Obecnie broni barw angielskiego West Bromwich Albion. W sumie w angielskiej Premier League wystąpił ponad 200 razy, strzelając 30 bramek.

zoltan-gera-celebrates-sc-007

Tuż przed finałem Ligi Europy (2010) Zoltan Gera, którego klub miał się zmierzyć w finale tych rozgrywek z Atletico Madryt udzielił wywiadu, w którym opowiadał o tym jak jego chrześcijańska wiara pomogła mu w uporaniu się z wieloma problemami z lat młodzieńczych.

Jako młodzieniec Węgier był postawiony pod ścianą przez alkohol, narkotyki i hazard. Gera oświadczył, że był uratowany przez odnalezienie Boga i teraz ma nadzieję, że jego historia posłuży jako przykład, że nawet życie pełne rozpaczy, może zostać wypełnione nadzieją.

Jego historia, która pojawiła się w The Evening Standard, staje się jeszcze bardziej niezwykła, jeśli weźmie się pod uwagę, fakt, że kiedyś lekarze powiedzieli mu, że przez to, że narażał swój organizm na tak duże dawki alkoholu i innych nielegalnych używek, to nie będzie mógł spełnić swojego marzenia zostania piłkarzem na wysokim poziomie.

„Byłem bardzo, bardzo chudy przez to, że robiłem wiele złych rzeczy. Lekarze powiedzieli mi, że nigdy nie zostanę zawodowym piłkarzem, gdyż mój organizm nie będzie w wystarczającej kondycji”.

Dalej Zoltan opowiadał o tym, jak w szkole wpadł w złe otoczenie, przez co zaczął opuszczać treningi i z czasem założył gang sprawiając problemy w otoczeniu. Marzył o tym, aby zostać kryminalistą, być jak „ojciec chrzestny”, którego wszyscy się boją, który napada na ludzi, który ze wszystkimi walczy dzień za dniem. Gera porzucił szkołę i futbol w wieku 16 lat.

Po tym wszystkim jego ojciec zaoferował mu odwiedzenie pewnego kościoła. Młody Zoltan był `zszokowany zobaczeniem tylu ludzi szczęśliwie śpiewających i uśmiechających się`.

„W drodze powrotnej spytałem ojca dlaczego ci ludzie razem śpiewali i klaskali. Powiedział on mi, że śpiewali oni Bogu, ponieważ odczuli w swoim życiu Jego obecność. W tej samej chwili poczułem się lepiej”.

Po wizycie w kościele i zwróceniu się ku Bogu gracz przeszedł całkowitą transformację. Pomimo choroby i chudości, a także słów lekarzy, że nie będzie mógł zostać piłkarzem, Gera powiedział, że jak to mówi Biblia „cokolwiek szarańcza splądruje, Bóg odbuduje”.

„Pewnego dnia, kiedy wracałem do domu po meczu z piłką pod pachą, zacząłem się modlić. Powiedziałem: `Pomóż mi Boże, tak abym mógł zostać dobrym piłkarzem`. Powiedziałem to Bogu ze szczerym sercem. Chciałbym, aby inni ludzie patrząc na mnie zobaczyli, że nawet z największego bagna można się uwolnić”.

Po szesnastu latach Zoltan jest kapitanem reprezentacji Węgier grając w niej jak dotąd 76 razy i zdobywając 26 goli.

„Jestem chrześcijaninem i wierzę, że Bóg dodaje mi wiele siły”

„Oczywiście musisz także ciężko pracować. Musisz dawać z siebie wszystko w pracy, a to się opłaci. Byłem złym chłopakiem, lecz się zmieniłem. To dla tego chcę być dobrym przykładem dla innych. Nieważne jak wiekowy jesteś. Swoje życie możesz zawsze zmienić na lepsze”.

http://www.christiantelegraph.com/issue9779.html

Park Chu-young  (ur. 10 lipca 1985 w Taegu) – koreański piłkarz występujący na pozycji pomocnika lub napastnika, reprezentant Korei i zawodnik klubu Watford, dokąd jest wypożyczony z Arsenalu, do którego trafił w 2011. Na Olimpiadzie w 2012 roku w Londynie zdobył ze swoją reprezentacją brązowy medal, strzelając jedną z bramek meczu o trzecie miejsce przeciwko Japonii.

Park Chu-Young w barwach Korei Pd.

Park Chu-Young w barwach Korei Pd.

Głównym powodem, dla którego Park gra – jak sam mówi – jest mówienie ludziom o Jezusie. Young jest znany z tego, że dając ludziom autograf, przy swoim podpisie pisze także słowa „Jezus Chrystus”. Koreańczyk mówi:

„Pierwszym i głównym powodem, dla którego gram w piłkę nożną, jest ewangelizacja ludzi. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby chociaż jedna osoba zainteresowała się chrześcijaństwem z mego powodu”.

Często zdarza się, że po strzelonym golu ciężko znaleźć Parka – który jest geniuszem zarówno na jak i poza boiskiem z IQ 150 – wśród cieszących się kolegów, gdyż klęczy na boisku modląc się. Pomimo tego, podczas swojego pobytu w A.S. Monaco reszta drużyny postanowiła rzucić się z radości na Koreańczyka po tym jak ten w stylu Davida Beckhama zdobył gola z rzutu wolnego. W wyniku tego zdarzenia Park odniósł kontuzję kolana:)

Na You Tube można zobaczyć świadectwo Parka… po Koreańsku:)

https://ernestanderson.wordpress.com/2012/03/28/christian-testimony-143/

Lee Young-Pyo w barwach Tottenham Hotspur.

Lee Young-Pyo w barwach Tottenham Hotspur.

Lee Young-Pyo – były koreański piłkarz występujący na pozycji obrońcy. Wielokrotny reprezentant Korei Południowej oraz zawodnik m.in. Borussii Dortmund i Tottenhamu Hotspur. Podczas mundialu w Korei i Japonii w 2002 roku był jedną z gwiazd swojej reprezentacji, dochodząc z nią aż do półfnału, co było ogromną sensacją. Jego były trener – Martin Jol – swego czasu nazwał go „najlepszym lewym obrońcą w Holandii”.

„Chrześcijaninem zostałem w 2001 roku. Wcześniej – jeśli mam być szczery – idea Boga była dla mnie bajką. Uważałem, że wiara w Boga nadaje się dla dziwnych ludzi.

„Dorastając w Korei, byłem pod dużym wpływem Buddyzmu, i jeśli miałby wtedy wybrac religię, to najpewniej byłby to właśnie Buddyzm. W tamtym jednak okresie niektórzy moi przyjaciele zaczęli do mnie mówić o Bogu. Wciąż nie byłem jednak właściwie pewien czy w ogóle więrzę w istnienie Boga. Jeśli tak – uznałem – to musi w jakiś sposób ujawnić mi się.

„Z upływem czasu coraz gorliwiej starałem się odnaleźć odpowiedź na to pytanie. W końcu – pewnego dnia – Bóg objawił mi się tak jak tego pragnąłem. Byłem zaszokowany. Po tym, zacząłem uczyć się coraz więcej o Chrystusie i poznawałem Go coraz bardziej i bardziej.

„Od tamtego czasu wiele się zmieniło w moim życiu, zwłaszcza sposób w jaki myślę. Pytania typu: skąd pochodzę, dokąd zmierzam, co z moimi grzechami i wszystko inne, co mnie męczyło jeszcze w szkole średniej zostało odpowiedziane przez Boga.

„Jedną z największych obaw przed jakimi staje człowiek, jest lęk przed śmiercią. To dotyczyło także mnie. Teraz jednak, kiedy wiem dokąd zmierzam po śmierci, jestem wolny, nie tylko od strachu przed śmiercią, lecz samej śmierci!

„W ten sposób, Pan drastycznie zmienił wszystkie moje myśli – moje całe życie.”

https://ernestanderson.wordpress.com/2012/03/28/christian-testimony-143/

Francesco Totti – żywa legenda A.S. Roma i piłki włoskiej – udzielił wywiadu dla tygodnika „Na swój obraz”, w którym mówił głównie o swoich relacjach z wiarą i religią.

Franceso Totti z Papieżem Franciszkiem.

Francesco Totti z Papieżem Franciszkiem.

W dniu inauguracji Mundialu, Papież spotka się ze światem sportu, wygłosi 12 czerwca specjalne orędzie. Jakie są wartości, które sport powinien oddawać w takiej chwili?

– Dużą część mojego życia poświęciłem piłce. Sport to zdrowie, pomaga pozostawać w formie i wszyscy wiemy jak bardzo liczy się pozostawanie aktywnym. To także rozrywka dla tych, którzy go praktykują i dla publiczności, to jedna z rzeczy, które pozwalają pozbyć się stresu i negatywnych myśli. Dalej jest to forma kultury, ponieważ uczy nas być z innymi, mierzyć się ze sobą, rozumieć znaczenie zasad. Wśród wielu wartości, których powinniśmy się uczyć, najważniejszą jest szacunek dla innych. A gdy szanujemy innych, pokazujemy, że jesteśmy cywilizowanymi ludźmi.

Jakie jest zło, które dotyka włoską piłkę i jak można je rozwiązać?

– Przez całe życie depczę po boiskowej trawie i jestem przekonany, że problemy tego sportu są takimi samymi problemami jak te w naszym społeczeństwie. Różnica leży w zwracaniu uwagi na rzeczy: wszystko to, co zdarza się w świecie piłki i wokół wywołuje hałas, co sprawia, że znajduje się na oczach wszystkich. Przemoc, dyskryminacja i inne złe rzeczy są często łączone ze sportem, ale w rzeczywistości są sytuacjami, które zdarzają się również w innych dziedzinach. Aby rozwiązać owe problemy, musimy działać razem, od obywateli po instytucje, być może zaczynając od szkół i nauki rodzinnej, w miejscach, w których tworzy się podstawy, na których potem żyjemy.

Jakie są twoje emocje na kilka tygodni przed Mundialem?

– Za każdym razem, gdy zbliżają się Mistrzostwa Świata mam dwa rodzaje wspomnień: pierwszy odnoszący siędo lat gdy byłem dzieckiem i śledziłem występy naszej reprezentacji. Dalej, jak można sobie wyobrazić, umysł sięga do tego jak ja zakładałem barwy Azzurrich: wiele wspaniałych momentów, z radością w Niemczech 2006, gdy wygraliśmy my. Mam nadzieję, że nasza reprezentacja będzie mocna w Brazylii, mamy wielu dobrych graczy, będących w stanie oddać jak najlepiej honor naszej piłkarskiej historii i jestem pewien, że będą przykładać się na maksimum w każdym meczu.

Papież, który jest fanem piłki i nosi także twoje imię, jest dla ciebie wartością dodaną?

– Gdy poznałem imię, które wybrał, niespodzianka była wielka, śmiałem się długo! Myślę, że była to decyzja pełna człowieczeństwa: imię jest związane z Franciszkiem z Asyżu, a więc jest sposobem, aby być bliżej ubogich i wszystkich tych, którzy cierpią. Cieszę się wiedząc, że jest też fanem piłki, nie dlatego, że ja jestem piłkarzem, ale z powodu faktu, że sport łączy ludzi na całej planecie, jest językiem, który rozumieją wszyscy. Jednakże, poza jego imieniem i zainteresowaniem piłką, myślę że ważny jest sposób w jaki Papież Franciszek mówi o rzeczach i je robi.

Jakie cechy w jego pontyfikacie dotknęły ciebie najbardziej?

– Wiele jest do powiedzenia, długa lista zalet, gdyż jest osobą, która spodobała mi się od razu. Z pewnością widać jego prostotę: jego rola jest ogromna, bardzo ważna, jednak Papież Franciszek wygląda jak jeden z nas, widać, że każdy jego gest jest naturalny i że chce zbliżyć się do ludzi. Pięknymi rzeczami w życiu są te prawdziwe i on taki jest. W jego oczach widać dobroć i poczucie sprawiedliwości. Moim zdaniem tacy ludzie chcą uczynić świat lepszym i Papież Bergoglio zasługuje na nasze zaufanie.

Co pamiętasz ze spotkania z Ojcem Świętym?

– Serce mi waliło. Zazwyczaj są to inni, zwłaszcza nasi kibice, gdy są podekscytowani gdy się ze mną spotykają. Jedyną szczególną rzeczą, którą wiem jak robić, jest gra w piłkę. Rozmawianie z Papieżem jest inne, to wyjątkowe doświadczenie. Od razu jednak poczuliśmy się z nim swobodnie, wystarczył żart i uśmiech. Przekazuje poczucie spokoju i ciszy i robi to w mgnieniu oka. Jest miły, przyjazny, ale sądzę, że jest jednocześnie silną osobą. Miałem zaszczyt poznać również Świętego Jana Pawła II, kolejny nieprawdopodobny dla mnie moment. Mogę wam powiedzieć, jak wielkie jest to, że serce kościoła bije w sercach ludzi takich jak oni, tak wielkich.

Jakie masz relacje z wiarą?

– Głębokie. Zawsze oddawałem wielką wagę pewnym gestom, znakowi krzyża, modlitwie. Wiarą jest wierzenie z otwartym sercem i bezwarunkowo. Dlatego też słowa wiara („fede”) i zaufanie („fiducia”) są tak podobne, co nie? Człowiek nie rodzi się przypadkiem, a wiara wskazuje mu drogę. Poza tym miałem wiele szczęścia i dlatego, poza tym, że wierzę, dziękuję Bogu za to co mam i ponadto, staram się dzielić zawsze tym, co dano mi.

Był moment w twoim życiu, gdy poczułeś najmocniej rękę Boga?

– Tak, przy wielu okazjach. Zwłaszcza gdy urodziły się moje dzieci: myślę, że to były najpiękniejsze momenty mojego życia, które sprawiły szczęście i spełnienie. To sprawa miłości. Miłość dla naszych bliskich, zwłaszcza dzieci, jest podoba do tego co Bóg ma dla nas, gdyż wiara i miłość idą w parze. Miłość jest darem od Boga.

Wielu z twoich kolegów zaczynało stawiać pierwsze kroki z piłką w oratoriach. Tak było również z tobą?

– W rzeczywistości pierwsze kroki z piłką stawiałem w domu, z kolegami z okolicy. Gra była moją pierwszą myślą, starałem się odrobić lekce, aby wyjść i dołączyć do kolegów. Nawet gdy byłem sam, ćwiczyłem odbijając piłkę o ścianę, często mówią, że to dobry sposób na praktykę i polepszenie techniki. Jednakże oratorium może być fantastycznym miejscem na rozpoczęcie gry w piłkę, ułatwia poznanie innych chłopaków i pozwala spotkać się i bawić się w radosny sposób w bezpiecznym środowisku, więc, z pewnością polecam.

Czujesz odpowiedzialność bycia modelem sportowca dla nowej generacji?

– Tak, bez wątpienia. To zaszczyt, ale również wielka odpowiedzialność i musimy zdawać sobie z tego sprawę. Sława jest potężnym narzędziem, którego musimy używać w konstruktywny sposób. My, piłkarze, tak jak piosenkarze i aktorzy, czasami jesteśmy traktowanie jak idole, zwłaszcza przez młodszych. Dlatego musimy starać się odpowiednio zachowywać na boisku i rozpowszechniać pozytywne myślenie. Dla przykładu, na swojej oficjalnej stronie, często spotykam się z tematem solidarności właśnie z nadzieją, że stanie się to nawykiem wszystkich pomaganie innym, gdy będą mieli taką możliwość.

Nadzieje na przyszłość człowieka i mistrza?

– Miałem okazję na spełnienie swoich marzeń: moja rodzina była zawsze blisko mnie, mam cudowną żonę i dzieci, moją pracą jest najpiękniejszy sport na świecie i stałem się kapitanem drużyny, której zawsze kibicowałem, grając przez całe życie w mieście, w którym się urodziłem. To, co się liczy dla mnie, to nie zmieniać sposobu myślenia. Musimy znajdować przyjemność w małych rzeczach, tych prostych. Jedyną rzeczą, o którą proszę sam siebie, Tottiego, jest pozostanie na zawsze, w duszy, Francesco, którym byłem przez całe życie.

http://asroma.pl/news/Totti-Jedyna-rzecza-ktorej-chce-od-siebie-to-pozostanie-tym-samym-Francesco-7505

Krzysztof Marek Kolberger  – polski aktor i reżyser teatralny. Znany min. z serialu „Sfora”. Zmarł w 2011 roku. Kolberger był znanym interpretatorem poezji – m.in. Czesława Miłosza, Cypriana Kamila Norwida, Juliusza Słowackiego, Adama Mickiewicza i Karola Wojtyły. „Poezja bez przerwy mi towarzyszy” – podkreślał artysta. Pomimo wielu ról teatralnych i filmowych, za jedno ze swoich najważniejszych zadań aktorskich uważał odczytanie testamentu Jana Pawła II w czasie żałoby po śmierci papieża. Czytał też wielokrotnie „Tryptyk Rzymski” Karola Wojtyły oraz użyczył głosu ojcu świętemu w filmie „Jan Paweł II z Jonem Voightem.’

Krzysztof Kolberger

Krzysztof Kolberger

Świadectwo

Dzisiaj1 mówię o mojej chorobie świadomie. Po doświadczeniach wielu – i to jest ważne – osób publicznych. Ich świadectwo, dzielenie się swoimi przeżyciami powoduje, że ludzie inaczej zaczynają traktować chore osoby w swoim kręgu.

Chorzy zaczynają inaczej traktować siebie. Przykłady Kamila Durczoka, Krystyny Kofty czy tych, którzy przegrali walkę z chorobą – Marcina Pawłowskiego, ks. Józefa Tischnera. Warto te osoby wspomnieć. Czy jeszcze niezwykły wywiad, udzielony przez Andrzeja Grubbę, który oglądałem, w ogóle nie poznawszy go. Jak wspaniale z uśmiechem i ze spokojem mówił o swojej chorobie. Że już nie wspomnę o nie-zwykłym przykładzie chorowania, odchodzenia, cierpienia i traktowania choroby przez Ojca Świętego, jakże niezwykłą pracę wykonał Jan Paweł II, ucząc nas – właściwie – umierania. […]

Temat śmierci, oczywiście, jest dla mnie tematem w tej chwili… hm, ładnie to zabrzmi – z uśmiechem to mówię – bliski. […] Jest to temat rzeka, w tej chwili, oczywiście. Ciągle wierzę, że wszystko będzie dobrze, jestem aktorem, który chce uprawiać swój zawód i grać różne role. Mój zawód jest zawodem nieistniejącym bez odbiorcy, publiczności, słuchacza, widza. Mam świadomość, że nie wszyscy tematem wiary, śmierci, choroby są zafascynowani, co więcej… […] Boją się tego tematu. Mam też świadomość, że uciekają od tego tematu. To jest też taka nasza, chyba niesłuszna, „obrona”. Bardzo ładnie ksiądz Jan [Twardowski] w którymś momencie o tym wspomniał: […] „W XIX wieku modne były książeczki o przygotowaniu się na dobrą śmierć. Dzisiaj już się takich nie drukuje. Choć dawne książeczki wydają się staroświeckie, na chwilę śmierci i tak powinniśmy się przygotować”2.

Myślę, że kiedyś żyliśmy bardziej w zgodzie z pewnym rytmem biologicznym, z naturą, już choćby to, że istniały wielodzietne, wielopokoleniowe rodziny: była babcia, czasem prababcia. W naturalny sposób obcowano w związku z tym i z chorobą, i ze śmiercią. Dzieci rodziły się, a jednocześnie już w młodym wieku towarzyszyły momentom odchodzenia. Lekcja odbywała się jakby w naturalny sposób. Dzisiaj uciekamy od tego, nawet często oddając rodziców do domów starców, szpitali. Większość ludzi umiera dzisiaj w szpitalu, bez obecności bliskich. Takie nowe bóstwo się narodziło: młodość, siła, zdrowie.

Gabinety kosmetyczne, udawanie, że się nie starzejemy. I dobrze. Rozumiem to. Każdy chce być młody, zdrowy, szczęśliwy, bogaty i piękny. Jest to naturalne i mądre. Mieć szczęście, fantastyczną żonę albo męża, dużo pieniędzy… Może to jest naturalne i może tak trzeba. Łatwiej żyć, jeżeli wszystko to, o czym mówiłem, jest. Tylko jeżeli staje się jedyną ważną rzeczą… […]

Nie chcę tutaj, broń Boże, żeby ktokolwiek, czytając te słowa, miał wrażenie, że oto siada jakiś mędrzec, bo mędrcem nie jestem, filozofem nie jestem, intelektualistą nie jestem. Mam swoje przeżycia, którymi chcę się w konkretnym celu podzielić, żeby komuś może coś ułatwić? Może przestrzec? Nawet nie przestrzec. Wiem z własnego doświadczenia i nie tylko, także swojego dziecka, bliskich osób, że pewnych rzeczy trzeba samemu doświadczyć, przefiltrować, przeżyć. Trzeba zostać czymś dotkniętym, żeby pewne rzeczy zrozumieć i przyjąć. Bo my wiele rzeczy rozumiemy, zakładamy teoretycznie, że istnieją, wiemy, że są, natomiast tak naprawdę dopiero w zetknięciu osobistym czy poprzez zetknięcie się w naszym kręgu, jeżeli coś się dzieje niedobrego, pewne rzeczy zaczynamy… nie chcę powiedzieć – rozumieć…

Nawet dzisiaj coś takiego pomyślałem sobie w pewnym momencie. Jak wspaniale Trójca – tutaj pozwolę sobie Trójcę, ale innego rodzaju, określić: Bóg – Los – Natura – nas stworzyła. Kiedy jest wszystko w porządku, kiedy jeszcze sami sobie nie zepsuliśmy tego naszego cudownego… [.] organizmu. Sami sobie go psujemy. Nasz organizm, kiedy funkcjonuje, kiedy wszystko jest dobrze, jest cudownym tworem. Ale to też człowiek stwierdza dopiero po czasie. Na co dzień nie docenia tego. Nie docenia, jakim bogactwem, jaką nieprawdopodobną wręcz instytucją jest człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga, jak mówi Księga. […]

Skażeni cywilizacją zatracamy naturalną umiejętność słuchania organizmu i słuchania tego, co dla nas jest dobre i co złe.

Wydaje nam się, że nas to nie dotknie, a ja wręcz nawołuję! Nie czekajmy na to, aż choroba nas zaatakuje. Nawet nie mówię w tej chwili o ostateczności. Wszyscy wiemy, jak jest. Już nie mówię o tym, że gdy chorujemy, to często nie chcemy o tym wiedzieć. W najbliższym kręgu miałem podobny przypadek. Moja siostra wiedziała o chorobie. Nie chciała się leczyć. Z takimi wypadkami spotkałem się wielokrotnie: „Nie chcę wiedzieć, że jestem chora”. To jest zresztą syndrom nawet nazwany przez lekarzy. Unikamy wiedzy o tym, że jesteśmy chorzy, bo nam się wydaje, że wtedy będziemy zdrowi. [.]

Akurat ja jestem człowiekiem, który chce wiedzieć. Kiedy szesnaście lat temu miałem po raz pierwszy robione USG, od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Oczywiście nie wiedziałem co, gdzie, dlaczego, w jakim zasięgu. Pierwszy się odezwałem, bo wydawało mi się, że lekarz milczy o sekundę za długo: „Panie doktorze! Ja muszę wiedzieć, bo mam taką sytuację. Ja chcę wiedzieć”. Wtedy umierała już na raka moja siostra. Pod moją opieką miała zostać jej córka, samotnie przez nią wychowywana, że nie wspomnę o rodzicach, już wiekowych. I on mi wtedy powiedział. Od razu. Bez ukrywania. Jest zresztą takie bardzo piękne zdanie, też już gdzieś cytowałem, ale warto je powtarzać: „Świadomość i wola to klucze do uzdrowienia duszy i ciała”.

Nie zawsze tak jest. Byłoby to zbyt proste. Jeżeli jednak będziemy uciekać od tej świadomości, że może nas to dotknąć… Co gorsze, właśnie już wiedząc, że jesteśmy chorzy, czy podejrzewając, zrezygnujemy z walki, to wtedy na pewno nie wygramy.

Nawet jeżeli to ma dotyczyć roku, dwóch lat, warto walczyć. Mówimy tu o rzeczach bardzo ludzkich. […]

Wiem już, że czas jest dany i z jakiegoś powodu jest dany. Przynajmniej chcę i wierzę w to, a przede wszystkim chcę bardzo w to wierzyć. Inaczej musiałbym sobie zadać pytanie, które zadaje sobie wielu i filozofów, ale i przeciętnych ludzi: „Jaki to ma sens?”. Jeżeli moja mama od dobrych już kilku lat, mając w tej chwili osiemdziesiąt osiem, pyta: „Po co ja żyję? Tylko wam przynoszę kłopoty. Jestem ciężarem dla was” – gdyby to przyjąć, wtedy rzeczywiście nic nie miałoby sensu. Bo po co? Po co jesteśmy ciężarem dla innych ludzi? Po co tu jesteśmy, jeżeli wiemy, że za chwilę musimy umrzeć? […]

Skoro wiemy od urodzenia niemalże, nie dosłownie, ale powiedzmy tak w przenośni, że umrzemy – to właściwie… Po co żyć? Pracuję nie mniej, niż pracowałem przed zeszłoroczną operacją, a może nawet więcej… Co więcej! Pracuję ze świadomością, że nie należy robić rzeczy byle jakich, że nie wolno marnować czasu i że to jest niezwykłe doświadczenie. […] Nagle czas nabiera… Staje się niezwykle cennym kruszcem, ponieważ nie wiemy, ile go jeszcze mamy.

Jeżeli chcemy nadać temu wszystkiemu, co tu robimy, naszemu krótkiemu w historii dziejów wszechświata, ziemi nawet, czy roślin, czy drzew, życiu… Inaczej. Jeżeli nie nadamy tym chwilom, temu czasowi SENSU – to tylko się zabić! […] Jeżeli się znajdzie Sens, wtedy nie będziemy się zabijali, bo zrozumiemy, że to nie my decydujemy. Uwierzymy, że „gdy sensu już nie ma to sens się zaczyna”3. […] Zresztą i tak życie zostało nam dane przez Kogoś i ten Ktoś ma prawo je odebrać… […] Nie my decydujemy.

W momencie, kiedy przychodzą takie myśli: „Ile czasu jeszcze mam?”, a właściwie wiedząc, że mam go coraz mniej, przecież i tak wszyscy musimy odejść, zyskuję niezwykłą radość i chęć życia, paradoksalnie – a może nie paradoksalnie? – niezwykłą aktywność. Przynajmniej w moim wypadku są to momenty niezwykle mobilizujące. Przynajmniej mnie. To jest jeden z powodów, dla których o tym wszystkim pozwalam sobie w ogóle mówić publicznie. Mając świadomość, że jest to inaczej odbierane, kiedy mówi to osoba znana.

Sam zresztą pamiętam, jak po raz pierwszy powiedziałem w wywiadzie telewizyjnym o moim zetknięciu z chorobą. Przywołałem sobie na myśl Singera. Akurat czytałem jego, nie pamiętam już którą, autobiograficzną książkę. W każdym razie człowiek utożsamiany przeze mnie ze szczęściem, sławą, Nagrodą Nobla, na pewno z dużymi pieniędzmi, szczęśliwym życiem (bo tak oceniamy przecież tych wielkich), nagle w tej książce opo-wiada o sobie, swoich kompleksach, zahamowaniach, trudnościach, niewiarach, słabościach. I pomyślałem: „Może, jak to mówi się uczenie: to-utesproportions gardees, pomogę komuś, komu moja pozycja wydaje się lepsza, że jestem właśnie na świeczniku, popularny, właściwie samo szczęście…”. I tak zresztą ludzie potem mówili: „Wie pan? Pan nam się kojarzy z tym, że panu się wszystko tak fantastycznie układa. Teraz, jak już wiemy, że nie, to jest pan nam bliższy”.

To raz. A dwa: „Bardzo nam pan pomaga, bo przez to porównanie czujemy, że nie jest z nami tak źle, że to jest normalne dla wszystkich i dotyczy wszystkich”. I to jest kolejny powód – powód nie-powód? – dla którego w ogóle ośmieliłem się zajmować swoją osobą, przeżyciami, chorobami uwagę innych. Broń Boże, nie dla… epatowania chorobą. Z kolei mam też na to już konkretne dowody, jak wielu osobom pomógł mój sposób traktowania choroby, siebie w niej.

Niedawno znajoma przyprowadziła swoją koleżankę chorą na nowotwór na przedstawienie wyreżyserowane przeze mnie zaraz po zeszłorocznej chorobie… Sztuka Kocham O’Keeffe. O amerykańskiej malarce i jej mężu. […] Ta koleżanka nie chciała się leczyć. Kiedy zobaczyła mnie na scenie, powiedziała: „Jeżeli pan Krzysztof parę miesięcy po operacji może tak «szaleć» na scenie, to ja też chcę walczyć”. Praca nad tą rolą, a przy-padkowo również nad – przypadkowo-nieprzypadkowo – zbudowaniem całego przedstawienia od strony reżyserskiej, dodała mi niewiarygodnej siły w walce o szybszy powrót do zdrowia. Niezwykłe zadanie, którego bym się może w normalnych warunkach nie podjął.

I znowu wtym czasie po operacji pomyślałem: „A, zaryzykuję. Nie wiadomo, jak to będzie. Może już nie będzie na to czasu?”. […] Otrzymana propozycja spotkała się z moją determinacją, aby to zrobić. Wtedy nawet nie była to już odwaga. Strasznie się bałem tego momentu. Moment ten jednak dał nagle inną siłę, inną odwagę, inną chęć, inną radość, już nie tylko pracy. Nagle człowiek w tym zapędzeniu zaczyna zauważać, że jest jeszcze tyle wspaniałych rzeczy na świecie. […]

Też i inny jeszcze, już nie powód, ale dobrodziejstwo, płynie z tego mówienia. Z takiej właściwie publicznej spowiedzi trochę. Paradoksalnie, daje mi to siłę! Może to trochę takie zawodowe, w bardzo dużym cudzysłowie, a nawet w dwóch… Nie wiem, czy jest taka figura drukowana? -chorowanie „na pokaz”.

Pan profesor, który mnie operował, kiedy go kiedyś przywitałem: „Witam mistrza!”, powiedział: „Mistrzem to pan jest. W chorowaniu”. To był dla mnie wielki komplement i wielkie zobowiązanie. Wielka motywacja do właśnie takiego, anie innego zachowywania i innego traktowania siebie, a może bardziej wszystkich wokół mnie. Na tym polega czasem trudność z chorowaniem, że człowiek, kiedy choruje, cierpi – staje się dużym egoistą. Zaczyna wymagać. Zaczyna domagać się tego, czego może nie dostał w życiu wcześniej: opieki, troski, miłości, koncentracji na swojej osobie.

Albo mam to w naturze, albo się tego nauczyłem, albo to sobie wymyśliłem. Nie ma znaczenia. Efekt jest taki, jaki jest. To, że się mną ludzie opiekują, pomagają mi, odwiedzali mnie, kiedy byłem w szpitalu, „tracili” czas, myślę… tracili, bo musieli go urywać innym osobom, innym swoim zajęciom, sobie, to oczywiste.

Nie wiem, jak będzie dalej. Nie wiem, jak się potoczą dalsze losy. Na ile będę w stanie dalej, kolejny duży cudzysłów, „udawać dzielnego”, dziarskiego, pracować często ponad siły – co dotąd dawało mi – też paradoksalnie, o czym już mówiliśmy – energię. Bo mój zawód wyzwala energię, której człowiek normalnie nie uruchamia na co dzień. Myślę, że my jesteśmy naprawdę bardzo silnym zwierzęciem. W naszej psychice istnieje niezwykła moc.

Właściwie na przestrzeni wieków świadczą o tym wszystkie dzieje ludzi, których dzisiaj nazywamy świętymi, bohaterami. W każdym razie osobami jakoś dla nas niezwykłymi, które zachowują się nie na naszą codzienną miarę, czy przekraczają – w naszym wyobrażeniu – miarę człowieka. Jeżeli więc robią to ludzie, znaczy, że moc tkwi w człowieku! […]

Muszę przyznać – i to z czystym sumieniem mogę powiedzieć – że otrzymałem ostatnio tyle dowodów i sympatii, i takiego… już nie mówię o modlitwach, podnoszeniu na duchu czy o wspieraniu myślą, dobrymi życzeniami w związku z moimi doświadczeniami chorobowymi. W ciągu całego życia miałem poczucie niezwykłych objawów sympatii, życzliwości, czegoś dobrego. Nawet w takich drobiazgach, że ktoś mi sam chciał coś ułatwić, pomóc. […]

Mogę Bogu dziękować, […] że poprzez ludzi, tego wszystkiego, o czym mówiliśmy przed chwilą, doświadczam. Z jednej strony jestem doświadczany przeżyciami, zdrugiej – powodują one, że dostrzegam istniejące dobro, życzliwość, chęć niesienia pomocy. W tym wypadku mnie konkretnie, ale przecież nie tylko mnie to dotyczy. Na szczęście. Są to takie naczynia połączone, które muszą wyrównać zło i dobro.

1 Fragmenty wypowiedzi Krzysztofa Kolbergera z wywiadu przeprowadzonego przez Aleksandrę Iwanowską, „K. Kolberger, Przypadek nie-przypadek. Rozmowa między wierszami księdza Jana Twardowskiego”, Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2007.
2 J. Twardowski, „Śmierć na śmierć nie umiera. Myśli wybrane”, Warszawa 2005, s. 24.
3 J. Twardowski, „Jesteś”, [w:] „K. Kolberger, Przypadek nie-przypadek”, dz. cyt., s. 97.

Powyższy wybór wypowiedzi Krzysztofa Kolbergera ukazał się w „Życiu Duchowym” nr 59/2009.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,347,moge-bogu-dziekowac.html

Arne Friedrich znany jest głównie z gry w Herthcie Berlin, w której barwach był kapitanem i wystąpił aż w 231 meczach. Ma na koncie także 82 spotkania w reprezentacji Niemiec, w których strzelił jednego gola. Jego kariera mogła potoczyć się znacznie lepiej, jednak hamowały ją liczne kontuzje. Pod koniec kariery przeniósł się do USA, gdzie grał w barwach Chicago Fire.

Arne Friedrich

Arne Friedrich

Zawodnik ten zawsze słynął z dużej konsekwencji i jeszcze większej szybkości. W Herthcie pod tym względem mogli równać się z nim jedynie Rodnei, mający za sobą epizod w Jagiellonii, oraz Łukasz Piszczek. U naszych zachodnich sąsiadów porównywano go do… Usaine’a Bolta!

Największe sukcesy święcił nie w klubach, ale w reprezentacji. Wraz z nią zdobył srebro mistrzostw Europy w Austrii i Szwajcarii, a także dwa razy brąz na mistrzostwach świata. W RPA strzelił swojego jedynego gola dla drużyny narodowej, w 1/4 finału z Argentyną (4:0). Był jednym z najlepszych obrońców całego turnieju. Także na Euro 2008 miał swoją chwilę chwały. W meczu ćwierćfinałowym z Portugalią potrafił całkowicie wyłączyć z gry Cristiano Ronaldo, co nie tylko doprowadzało go do szału, ale także walnie przyczyniło się do wygranej 3:2.

33-letni defensor czasami potrafi wywołać niemałe kontrowersje. Niespełna dwa lata temu mówiono w Niemczech, że jest… gejem. Jedna ze stron internetowych ankietowała swoich czytelników odnośnie tego tematu. Najwięcej głosów uzbierał właśnie on, zaraz przed Phillipem Lahmem. – To bardzo zabawne, kiedy wpisuję swoje nazwisko do wyszukiwarki, a ona sugeruje dopisanie słowa gej. Jestem ze swoją dziewczyną bardzo szczęśliwy – dementował plotki niemiecki obrońca.

Jest także druga strona medalu. Friedrich często włącza się w różnego rodzaju akcje dotyczące, np. mukowiscydozy, HIV czy dawstwa narządów. Ponadto jest zagorzałym chrześcijaninem. Po rezygnacji Josepha Ratzingera ze stanowiska papieża, w niemieckim tygodniku „Die Zeit” ukazał się obszerny wywiad, który w całości poświęcony był jego wierze w Boga. Mówił w nim m.in. o czytaniu Biblii z Cacau (inny reprezentant Niemiec – admin) w trakcie mundialu w RPA.

Po wielu latach spędzonych w berlińskiej Herthcie Friedrich zmienił otoczenie na Vfl Wolfsburg. Minął ponad rok, zanim zwrócił się do szefów „Wilków” z prośbą o rozwiązanie kontraktu. Powodem były kontuzje, przez które zawodnik już wcześniej musiał wielokrotnie pauzować.

Była podpora reprezentacji Niemiec pozostawała bez klubu od września 2011 do marca 2012. Piłkarz miał problemy z kręgosłupem, które doskwierały mu po operacji dysku. Mówił, że nie chce już grać w Europie. Gdy pojawiła się propozycja z Ameryki, postanowił z niej skorzystać.

W poprzednim sezonie zagrał w 23 meczach, strzelając jednego gola w meczu z Philadelphią Union. Tyle samo bramek wbił… swojej drużynie. Tylko kilka spotkań opuścił z tradycyjnych u niego urazów. W obecnych rozgrywkach nie zagrał jeszcze w MLS, ponieważ miał problemy ze ścięgnem. Kilka dni temu odbył swój pierwszy trening. Twierdzi, że czuje się fantastycznie, ale nie potrafi dokładnie określić kiedy będzie gotowy do gry.

Pod jego nieobecność była drużyna m.in. Romana Koseckiego zajmuje ostatnie, dziesiąte miejsce na wschodzie, zaraz za New York Red Bulls. Jednak za ,,Strażakami” dopiero cztery mecze. Trudno się dziwić słabym rezultatom, skoro zespół ten nie ma innych gwiazd oprócz Niemca. Na siłę można zaliczyć do takich Estończyka Joela Lindpere, mającego na koncie blisko 100 spotkań w barwach drużyny narodowej. Jak na naszpikowaną znanymi graczami MLS, to trochę mało.

Friedrich czuje się w USA znakomicie. Na łamach niemieckich portali internetowych i prasy wypowiada się w samych superlatywach o życiu w Ameryce. Opowiada o swoim domu, który znajduje się w pobliżu jeziora Michigan, zwiedzaniu najwyższych wieżowców czy uczestnictwie na imprezie z okazji… zwycięstwa demokratów. Barwnie mówi także o debiucie w Chicago Fire, w którym jego zespół zremisował z Houston Dynamo. Nie chodzi jednak o sam wynik, lecz o błyskawice, przez które mecz został przerwany.

Weteran mimo wszystko twierdzi, że powróci do Berlina, o ile oczywiście planów nie pokrzyżują mu kontuzje. Co do reprezentacji – ten rozdział jest już dawno zamknięty.

Błażej Sienkowski

http://www.2×45.info/aktualnosci/17337/arne-friedrich-chrzescijanin-choc-podejrzewano-ze-jest-gejem-teraz-kopie-w-mls-i-jest-zachwycony/