A.N. Wilson – słynny brytyjski nowelista i biograf. Autor książek o Hillaire Bellocku, C.S. Lewisie, Lwie Tołstoju, Johnie Miltonie i Jezusie Chrystusie. Stracił wiarę w 1980 roku i przez 30 lat był prominentnym ateistą. W między czasie pisał np. o tym, że Jezus wiary nie jest Jezusem historycznym. Przyjaciel Richarda Dawkinsa i Christophera Hitchensa. Wiarę odzyskał ponownie w 2009 roku będąc przekonanym nie tyle poprzez argumenty naukowe czy filozoficzne, jak przez fenomeny: miłości, muzyki czy istnienia języka.
Pamiętam, że przeczytanie „Chrześcijaństwa po prostu” C.S. Lewisa zrobiło ze mnie ateistę – straciłem wiarę nie tylko w wersję chrześcijaństwa przedstawioną przez tego pisarza, lecz w ogóle. W tamtej chwili zrozumiałem, że po okresie życia, kiedy chodziłem do kościoła, cały domek z kart zawalił się dla mnie – poczucie Bożej obecności w życiu człowieka, i pomysł że w ogóle jakikolwiek Bóg istnieje nie wspominając o miłosiernym Bogu w tym okrutnym świecie. Jeśli chodzi o Jezusa, jako założyciela chrześcijaństwa – pomysł ten wydawał mi się całkowicie niedorzeczny. Na podstawie dokumentów, które posiadamy, możemy stwierdzić jasno, że Jezus wierzył, że świat zbliżał się ku końcowi, podobnie jak i pozostali. Tak więc jak mógł on zamierzać dać początek nowej religii dla pogan, nie wspominając o chęci założenia Kościoła i sakramentów? To był nonsens, razem z ideą osobowego Boga, lub kochającego Boga w świecie pełnym cierpień. Nonsens, nonsens, nonsens.
Po odrzuceniu wiary w to wszystko poczułem ogromną ulgę. Przez miesiące chodziłem jak nowo-narodzony. Mniej więcej w tamtym czasie, the Indepentedt on Sunday, wysłał mnie abym przeprowadził wywiad z Billym Grahamem [jeden z większych ewangelizatorów protestanckich], który był na misji w Syracuse. Na spotkaniach tych ludzie nawracali się i przyjmowali chrześcijaństwo, co przynosiło im ogromną ulgę.
Jako wątpiący religijny człowiek nigdy nie wiedziałem jak oni się czuli. Jako nowo narodzony ateista potrafiłem jednak pojąć jaka satysfakcja może być dana człowiekowi po nawróceniu. Po raz pierwszy od 38 lat byłem po tej samej stronie co moje pokolenie. Byłem jednym z Grahamitów, tylko że na odwrót. Jeśli wpadałem do Richarda Dawkinsa (starego kumpla z Oxfordu), lub miałem obiad w Waszyngtonie z Christopherem Hitchensem (jak to miało miejsce podczas odwiedzin Billego Grahama), nie musiałem czuć się nieswojo. Hitchens był podekscytowany, aby powitać nowego konwertytę do swojej niewiary i przeprowadził mnie przez swój katechizm zanim zdążyłem coś zjeść. „Tak więc – absolutnie żadnego Boga?” „Nie,” mogłem odpowiedzieć z gorliwością. „Żadnego przyszłego życia itp.?” „Nie,” odpowiedziałem. W końcu! Mogłem dołączyć do wyznania podzielanego przez wielu (większość?) intelektualistów świata zachodniego – że człowiek jest czysto materialnym stworzeniem (cokolwiek miało by to znaczyć), że Bóg, Jezus i religia są zbiorem bzdur: i co gorsza, przyczyną wielu (nie, idź dalej) większości (dlaczego ograniczać się, idź na całość), całego zła na świecie, od Jerozolimy do Belfastu, od Waszyngtonu do Islamabadu.
Mój wątpiący temperament, sprawił jednak, że byłem bardzo nie przekonywującym ateistą. I nie przekonanym. Mój sąsiad Colin Haycraft, szef Duckworth i mąż Alice Thomas Ellis, miał w zwyczaju mawiać,”Chciałbym, aby Freddie [Ayer] nie latał w kółko mówiąc że jest ateistą. Wskazuje to, że traktuje religię poważnie”.
Wyznanie, ze religia może być obalona w kilku prostych argumentach (wykazanych przez Davida Hume’a w jego świetnym „Dialogues Concerning Natural Religion”) a później wyśmiana trzymało mnie przez kilka lat. Kiedy pojawiały się wątpliwości sięgałem po Hume’a aby pozbierać się z powrotem. Trochę podobnie jak wątpiący chrześcijanie sięgający po żywoty swoich ulubionych świętych.
Religia jednak – po tym jak blask nawrócenia zanika – nie jest tylko i wyłącznie sprawą argumentu. Obejmuje ona całą osobę. W związku z tym, wracałem raz za razem do myśli, że tak wielu ludzi, których podziwiałem i kochałem, czy to w życiu czy poprzez książki, było osobami wierzącymi. Czytając „Życie Mahatmy Gandhi” Louisa Fischera czy autobiografię Gandhiego „The Story of My Experiments With Truth” uznałem, za niemożliwość nie zrozumienie, że całe życie, cała istota, jest czerpane od Boga, jak to można było zobaczyć po przykładzie Gandhiego. Oczywiście istnieją argumenty, które mogą sprawić, że będziesz miał wątpliwości co do miłości Boga. Życie Gandhiego, które było tak głęboko skupione na Bogu, przypomniało mi jednak o tych wszystkich cechach ludzkich, które muszą być zaprzeczone, jeśli przyjmiesz to ponure, pogmatwane wyznanie ateizmu materialistycznego. Czy David Hume jakkolwiek atrakcyjny by nie był wszedł tak głęboko w złożoność ludzkiej egzystencji jak jemu współczesny Samuel Johnson?
Patrzenie jak cała grupa moich przyjaciół i moja własna matka, umarli w krótkim okresie czasu, przekonało mnie, że czysto materialistyczne „wyjaśnienia” dla naszej tajemniczej ludzkiej egzystencji po prostu nie mogą przejść – na samym intelektualnym poziomie. Sam fenomen mowy ludzkiej powinien nas skłonić do refleksji (…) Jak to możliwe, że grupy antropoidalnych małp rozwinęły nadzwyczajną morfologiczną złożoność pojedynczego zdania, nie wspominając o całej gramatycznej tajemnicy, która tak zajmowała Chomskiego i innych? Nie, istnienie języka jest jednym z wielu fenomenów – z których miłość i muzyka są największymi – które sugerują że istoty ludzie są czymś dużo więcej niż kupą mięsa. Przekonują mnie one, że jesteśmy istotami duchowymi, i że religia wcielenia, dowodząca, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz, i cały czas przywraca go z powrotem do tego obrazu, jest po prostu prawdą. Jako działające odbicie dla życia, jako szablon wobec którego mierzymy nasze doświadczenie, pasuje.
Kiedy myślę o moich przyjaciołach ateistach, włączając mojego ojca, wyglądają oni dla mnie jak ludzie, którzy nie mają uszu do muzyki, lub nigdy nie byli zakochani. To nie jest tak (jak oni wierzą), że natrafili oni na jakiś ogromny fałsz religii – prorocy głoszą to w każdym pokoleniu. Powiedział bym raczej, że ci niewierzący przeoczają po prostu coś, co nie jest trudne do wychwycenia. Być może jest to coś zbyt oczywistego, aby zrozumieć; oczywistego jak kochankowie czujący, że ich spotkanie było oczywistością.
Nie wspomniałem jeszcze o moralności, lecz ostateczną rzeczą, która sprawiła, że niemożliwością byłby mój powrót do ateizmu, było napisanie książki o Wagnerze i nazistowskich Niemczech, i zrozumienie jak strasznie niespójny był neodarwinowski bełkot Hitlera, i jak pełna życia opozycja głównie chrześcijan opłacona krwią. Przeczytaj książkę „Etyka” pastora Bonhoeffera i spytaj sam siebie, jak strasznie szalony świat jest tworzony przez tych, którzy myślą, że etyka jest czysto ludzkim konstruktem. Pomyśl o spokoju Bonhoeffera tuż przed tym jak został powieszony, pomimo tego, że był zakochany i miał całe życie przed sobą.
Sposób w jaki opuściłem wiarę był jak nawrócenie w drodze do Damaszku. Mój powrót był powolny i wątpiący. I tak pewnie będzie zawsze. Wiem jednak, że nigdy więcej nie powinienem popełnić tego samego błędu. Gilbert Ryle absurdalnie stwierdził, że Bóg to „category mistake”. Prawdziwym jednak błędem popełnianym przez ateistów, nie jest ten dotyczący Boga, lecz człowieka. Przeczytaj „Table Talk” Samuela Tayora Coleridge’a – „Przeczytaj pierwszy rozdział Genesis bez uprzedzeń i będziesz przekonany od razu… „Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia”. I potem Coleridge dodał: „‚wskutek czego stał się człowiek istotą żywą’. Materializm nigdy nie wyjaśni tych ostatnich słów”.
http://www.newstatesman.com/religion/2009/04/conversion-experience-atheism