Posts Tagged ‘Tolkien’

John Ronald Reuel Tolkien  (1892 – 1973) − angielski filolog, wykładowca akademicki na Oxfordzie oraz pisarz, członek grupy Inklingów, najbardziej znany ze swych dzieł, Hobbita, Silmarillion i Władcy Pierścieni. Był przyjacielem C.S. Lewisa – twórcy Opowieści z Narnii, który to swoje nawrócenie na chrześcijaństwo w wieku 31 lat zawdzięcza częściowo właśnie J.R.R. Tolkienowi.

garden-of-eden

W niezwykle ciekawym liście nr 96 (z 30 stycznia 1945, do Ch. Tolkiena, syna) Tolkien napisał (pogrubienie od redakcji):

Co do Raju. Sądzę, że większość chrześcijan – poza tymi b. prostymi i niewykształconymi lub chronionymi na inne sposoby – jest od wielu pokoleń poszturchiwana przez samozwańczych naukowców, przez co jakby upchnęła Księgę Rodzaju do lamusa swoich umysłów jak niezbyt modne meble, trochę się wstydząc trzymania ich w mieszkaniu, prawda, kiedy przychodzili z wizytą inteligentni młodzi ludzie: oczywiście mam na myśli nawet fideles, którzy ich nie sprzedali czy nie spalili, gdy tylko zaczęły się szyderstwa nowoczesnych gustów. W związku z tym rzeczywiście (łącznie ze mną), zapomnieli, jak mówisz, piękno tych spraw nawet „jako opowieści”.

Lewis napisał niedawno niezwykle interesujący esej (nie wiem, czy został wydany)*, wykazujący wielką wartość samej opowieści jako pożywki umysłowej – całej opowieści chrześcijańskiej (szczególnie NT). Szydzimy właśnie z obrony takiej postawy: człowieka bojaźliwego, który traci wiarę, ale trzyma się przynajmniej piękna „opowieści”, jako że ma ona jakąś nieprzemijającą wartość. Lewis chciał dowieść, że tacy ludzie mimo wszystko otrzymują w ten sposób strawę i nie są całkowicie odcięci od soków życia: bowiem piękno opowieści niekoniecznie gwarantuje jej prawdę, lecz zawsze jej towarzyszy, a fidelis ma czerpać strawę tak z piękna, jak z prawdy.

Tak więc bojaźliwy „podziwiający” i tak otrzymuje coś, co może nie docierać nawet do wiernych (głupich, niewrażliwych, nieśmiałych). Jednak częściowo dzięki własnym przemyśleniom nad moją pracą (techniczną i literacką), częściowo dzięki kontaktom z C.S.L.-em i rozmaitym innym wpływom, z których nie najmniejszy wywiera mocna, wskazująca kierunek dłoń Alma Mater Ecclesia, wcale nie czuję wstydu ani wątpliwości w związku z „mitem” Raju. Nie jest on oczywiście tak historyczny, jak NT, który właściwie składa się ze współczesnych dokumentów, podczas gdy Księgę Rodzaju dzieli od Upadku nie wiedzieć ile smutnych, wygnanych pokoleń, lecz na tej bardzo nieszczęśliwej ziemi z pewnością istniał Raj. Wszyscy go pragniemy i wszyscy stale dostrzegamy jego przebłyski: nasza cała natura w swych najlepszych i najmniej zniekształconych, najłagodniejszych i najbardziej miłosiernych przejawach, wciąż jest przesiąknięta poczuciem „wygnania”. Jeśli się nad tym zastanowisz, to Twoje (bardzo słuszne) przerażenie głupim morderstwem jastrzębia i uparta pamięć „domu” z idyllicznych czasów (kiedy często powstaje iluzja zatrzymania czasu i rozkładu oraz poczucie łagodnego spokoju) ειθε γενοιμην** „zegar zatrzymał się pięć po czwartej i czy wciąż jest na stole miód do herbaty” – wywodzą się z Raju. Jak tylko sięgamy pamięcią, szlachetniejszą część ludzkiego umysłu wypełniają myśli o pokoju i dobrej woli, oraz myśl o ich utracie. Nigdy ich nie odzyskamy, bo nie tak działa skrucha, która krąży po spirali, a nie po zamkniętym okręgu; możemy odzyskać coś na ich kształt, lecz na wyższym poziomie. Podobnie jak (by porównać jakąś drobnostkę) nawrócony mieszczuch więcej wynosi ze wsi niż zwykły wieśniak, ale nie może stać się prawdziwym ziemianinem, jest zarówno czymś więcej, jak i pod pewnym względem czymś mniej (a w każdym razie mniej prawdziwie związany z ziemią). Oczywiście zapewne – jeśli Bóg pozwoli – cała ludzka rasa (podobnie jak każdy człowiek z osobna) ma wolny wybór nie wznieść się na powrót, lecz zasłużyć na wieczne potępienie i przeprowadzić Upadek aż do gorzkiego końca (podobnie jak może każdy człowiek singulariter***).

W pewnych okresach – a takim wyraźnie jest obecny – wydaje się to wydarzeniem nie tylko prawdopodobnym, lecz bliskim. Ja jednak wierzę, że nastąpi „milenium”, przepowiadane tysiącletnie rządy Świętych, tj. tych, którzy mimo swoich niedoskonałości nigdy w ostatecznym rozrachunku nie ugięli serca i woli przed światem lub złym duchem (we współczesnych, lecz nie uniwersalnych kategoriach: mechanizmem, „naukowym” materializmem, socjalizmem w którejkolwiek z jego frakcji znajdujących się teraz w stanie wojny).

* Chodzi zapewne o tekst „Mit stał się faktem”, który znalazł się w zbiorze C. S. Lewisa pt. „Bóg na ławie oskarżonych”.

** Gr. „jakże chciałbym być”; cytat jak i następne słowa z „The Old Vicarage”, Grantchester Ruperta Brooke’a.

W jeszcze innym miejscu czytamy:

Jest takie miejsce, zwane „niebiosami”, gdzie można dokończyć rozpoczęte tu dobro, gdzie spełniają się nie napisane opowieści i nie spełnione nadzieje.

—————————————————-

Tolkien wierzył w Raj – tzn. wierzył, że w początkach ludzkości nasi prarodzice żyli na Ziemi w pełnej harmonii z Bogiem, w pełnym szczęściu. Traktował to nie jako wysublimowaną duchową metaforę, ale jako (pre)historyczny fakt. Jednocześnie był przeświadczony o tym, że śmierć jest początkiem prawdziwego wiecznego życia w Niebie (lub Piekle – w zależności od naszego wyboru). W jednej z niewielu alegorii, które napisał – w opowiadaniu Liść, dzieło Niggle’a – w bardzo atrakcyjny literacko sposób opisuje tę swoją wiarę. Przedstawia tam swoją wizję Czyśćca i czekających na każdego z nas Niebios. Warto zastanowić się nad tym tekstem, odczytać dla samego siebie głębokie przesłanie owej przypowieści.

Bardzo ciekawy opis Raju, który uzgadnia naukowy ewolucjonizm z Księgą Rodzaju, wyszedł spod pióra innego Inklinga, C. S. Lewisa. W jego książce Problem cierpienia znajdujemy pasjonujący opis Upadku pierwszych ludzi, który streszczono na forum Elendilich (tutaj). Warto też wiedzieć, że finałowa podróż Bilba i Froda (a potem Sama) do Tol Eressëa (jak to opisuje Władca Pierścieni) to nie jest podróż w zaświaty (do Raju), a raczej tylko oczyszczenie i wypoczynek („czyściec”) przed właściwą śmiercią i Podróżą-W-Nieznane… [ARTYKUŁ TUTAJ].

Family_new1John Ronald Reuel Tolkien  (1892 – 1973) − angielski filolog, wykładowca akademicki na Oxfordzie oraz pisarz, członek grupy Inklingów, najbardziej znany ze swych dzieł, Hobbita, Silmarillion i Władcy Pierścieni. Był przyjacielem C.S. Lewisa – twórcy Opowieści z Narnii, który to swoje nawrócenie na chrześcijaństwo w wieku 31 lat zawdzięcza częściowo właśnie J.R.R. Tolkienowi.

Zamiast eseju, jeden cytat z Tolkiena, jedna ilustracja (zaprzyjaźnionej autorki grafik, Black Sword) i jedna definicja słownikowa. Dla pokrzepienia serc tych, co wędrują vi ‚aladhremmin Ennorath.

«W owym czasie na Zachodzie [Śródziemia] powszechnie panowała ‘monogamia’, a inne konfiguracje budziły wstręt, jako rzeczy dziejące się ‘w Cieniu’»

J.R.R. Tolkien, „Listy”, tłum. A. „Evermind” Sylwanowicz, str. 442)

Monogamia (stgr. μονογαμία, od μόνος (monos, jeden) i γάμος (gamos, małżeństwo) – najbardziej rozpowszechniony typ związku małżeńskiego, w którym jeden mężczyzna związany jest trwale z jedną kobietą, dając początek rodzinie. Monogamiczność związku oznacza ich wyłączną relację małżeńską na wszystkich płaszczyznach: społecznej, prawnej, duchowej, emocjonalnej, jak i biologicznej, seksualnej [artykuł TUTAJ].

John Ronald Reuel Tolkien  (1892 – 1973) − angielski filolog, wykładowca akademicki na Oxfordzie oraz pisarz, członek grupy Inklingów, najbardziej znany ze swych dzieł, Hobbita, Silmarillion i Władcy Pierścieni. Był przyjacielem C.S. Lewisa – twórcy Opowieści z Narnii, który to swoje nawrócenie na chrześcijaństwo w wieku 31 lat zawdzięcza częściowo właśnie J.R.R. Tolkienowi.

ru_king_elessarNastała nam dobra nowina! Nad naszym starym Śródziemiem* (patrz przypis) unosi się dziś (20 kwietnia 2014 = 14 astrona („kwietnia”) 1491 r. w Rachubie Shire’u – patrz Reforma Naszego Kalendarza) pieśń:

Skruszona Czarna Brama
i Król wasz przekroczył ją
i jest Zwycięzcą!**

Bo naprawdę wrócił Król, który skruszył Wrota Śmierci. Upadła władza Nieprzyjaciela. Co za dobra nowina! Gdy chrześcijanin czyta Władcę Pierścieni, dochodząc do szczęśliwego zakończenia tej powieści – do jej eucathastrophe – i odnajduje w nim dobrą nowinę, jej euangelion, nie może oprzeć się wrażeniu, że historia ta coś mu przypomina. Bo wierzy, że istnieje naprawdę coś, co jest prawdziwą i jedyną Dobrą Nowiną, przemieniającą świat i nas, i nadającą sens wszystkim naszym marzeniom, którym w swych dziełach próbowali dać wyraz mitotwórcy, poeci, pisarze, artyści całej ludzkości. Ta Dobra Nowina jest treścią przeżywanego właśnie w Kościele święta chwalebnego Zmartwychwstania naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Jeżeli wszystkie dobre zakończenia są cieniem i zapowiedzią czegoś prawdziwego, to tą prawdziwą treścią jest Dobra Nowina niedzielnego, wielkanocnego poranka. Bóg, stwórca świata, umarł na krzyżu, zszedł do piekieł i trzeciego dnia zmartwychwstał. A ten niedzielny poranek odmienił na zawsze świat. Nadeszło zbawienie dla każdego człowieka – w każdym czasie i każdym miejscu.

Ilustrująca mój felieton tolkienowska „ikona” Sergieja Juchimowa nie bez powodu przypomina słynną ikonę bizantyjską pt. Anastasis (‚Zmartwychwstanie’). Rosyjski ilustrator Władcy Pierścieni w swoich pracach często nawiązuje do chrześcijańskiej ikonografii Wschodu i Zachodu (obejrzyj jego galerię u Parmadilich). Na „ikonie”, którą nazwałbym Tryumfujący Król widzimy zwycięskiego króla Aragorna z mieczem Andúrilem i berłem Annúminas w dłoniach – znakami jego prawowitej władzy królewskiej. Otacza go tryumfalny nimb (z łac. nimbus ‚chmura’). Aragorn widziany jest w tej postaci w palantírze (Juchimow używa tu zlatynizowanej formy Palantirum) przez Nieprzyjaciela, Saurona. Czerwone Oko, Oko Bez Powiek. Wizja Saurona jest zapowiedzią Powrotu Króla i Upadku Czarnej Wieży. A Powrót Króla i Upadek Saurona to happy-end powieści Tolkiena. I tu warto przypomnieć ważne słowa Profesora z jego rozprawy O baśniach (str. 73-74):

Nietrudno wyobrazić sobie owo niezwykłe podniecenie i radość, jakie stałyby się naszym udziałem, gdyby jakaś szczególnie piękna baśń okazała się prawdziwa w „pierwotnym” sensie tego słowa, gdyby jej fabuła objawiła się jako zdarzenia historyczne, nie tracąc przy tym owego mistycznego i alegorycznego znaczenia, które miała jako baśń. Nietrudno, gdyż nie byłoby to doświadczenie o zupełnie nowej, nie znanej nam jakości. Byłaby to ta sama radość (choć na pewno mniej intensywna), którą wywołuje szczęśliwy „zwrot” baśniowej akcji: ma ona posmak pierwotnej prawdy (w przeciwnym razie nie nazywałaby się radością). Wybiega naprzód (…) ku wielkiej Eukatastrophe. Taka jest też i gloria – radość chrześcijanina – choć o wiele bardziej (nieskończenie bardziej, gdyby nie nasze ograniczone możliwości) wzniosła i promienna. Bo też i sama opowieść [o Wcieleniu i Zmartwychwstaniu Pana Jezusa] jest bardziej wzniosła – i jest prawdziwa. Sztuce nadano wymiar prawdy. Bóg jest panem aniołów i ludzi, i elfów. Legenda i historia spotkały się i zlały w jedno.

(…) Ewangelia nie zniosła legend, ale je uświęciła, a szczególnie uświęciła „szczęśliwe zakończenie”.

Tak jak Aragorn może być dla nas „typem” Chrystusa, tak „Skruszona Czarna Brama” przypomina nam wyłamane przez Zmartwychwstałego wrota śmierci, które tak sugestywnie ukazane są na świętej ikonie. Pan zszedł do piekieł i wyrwał nas z mocy zła i śmierci, wyciągnął z niewoli. Jesteśmy jak rzesze niewolników, którzy mogli w dniu tryumfu Aragorna wyjść z piekła Mordoru – tylko nieskończenie bardziej, i prawdziwie…

——————————————-

* Po angielsku Śródziemie to Middle-earth. Termin ten ma w świecie germańskim pradawną historię. Oznacza ‚ziemię zamieszkałą przez ludzi; ekumenę’ i występuje nie tylko w średniowiecznych tekstach staroislandzkich i staroangielskich, ale też w starożytności w IV-wiecznym tłumaczeniu Ewangelii na wschodniogermański język gocki (dokonał tego gocki biskup Wulfila – język gocki był językiem naszych ziem w początkach obecnej ery). Mamy tam zdanie: Warþ þan in dagans jainans, urrann gagrefts fram kaisara Agustau, gameljan allana midjungard (Łk 2,1) ‚W owym czasie wyszło rozporządzenie cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym (zamieszkałym) świecie’. A zatem my też tutaj i teraz żyjemy w Midjungards, w Middle-earth, w ‚Ziemi Pośredniej’, czyli w Śródziemiu.

** J.R.R. Tolkien „Pieśń Orła” (Powrót Króla, Ks. VI, Rozdz. 5) [ARTYKUŁ TUTAJ]

John Ronald Reuel Tolkien  (1892 – 1973) − angielski filolog, wykładowca akademicki na Oxfordzie oraz pisarz, członek grupy Inklingów, najbardziej znany ze swych dzieł, Hobbita, Silmarillion i Władcy Pierścieni. Był przyjacielem C.S. Lewisa – twórcy Opowieści z Narnii, który to swoje nawrócenie na chrześcijaństwo w wieku 31 lat zawdzięcza częsciowo właśnie J.R.R. Tolkienowi.

elves_leaving_middle-earth

Przypominamy naszym Czytelnikom stary tekst o sensie życia według J.R.R. Tolkiena. Takie refleksyjne dni początku Wielkiego Postu. Może warto się pochylić nad tym, co w tej sprawie ma do powiedzenia Profesor?

W związku z dyskusją na jednym z forów tolkienowskich na temat sensu istnienia, przypomniała mi się lektura pewnego mniej znanego listu Tolkiena (nr 310 w zbiorze J.R.R. Tolkien. Listy w tłum. Agnieszki „Evermind” Sylwanowicz). Córka Raynera Unwina, Camilla, otrzymała w szkole zadanie. Miała napisać do kogoś list z zapytaniem: „Jaki jest cel życia?”. Wybór adresata padł na starego znajomego ojca Camilli, profesora J.R.R. Tolkiena. Było to w maju 1969 roku. Profesor potraktował pytanie bardzo poważnie. I dzięki temu, że 20 maja tamtego roku wysłał do Kamilki list z odpowiedzią, możemy się dowiedzieć, jaki jest „sens życia według” J.R.R. Tolkiena.

Wpierw Tolkien precyzuje pytanie, na które ma odpowiedzieć, potem zaś przedstawia bardzo precyzyjną odpowiedź skierowaną do ludzi wierzących w Boga i do tych niewierzących. Pisze, że pytanie o „cel” jest naprawdę użyteczne tylko wtedy, gdy odnosi się do istoty myślącej oraz jej świadomych celów i tych rzeczy, które taka istota projektuje i tworzy. Przy okazji Tolkien pisze o jednym z widocznych dla osoby wierzącej w Stwórcę „dowodzie” na Jego istnienie:

Jest to niezwykle interesujące, ponieważ takie istoty [inne istoty żywe, np. rośliny – przyp. red.] są „inne”, nie wytworzone przez nas, a wydają się wyrastać ze źródła pomysłowości nieobliczalnie bogatszego od naszej wyobraźni.

Tolkien pisze, że takie istoty są i istniałyby nawet wtedy, gdybyśmy nie istnieli my. Ale ponieważ jesteśmy, jednym z „celów” ich istnienia jest bycie przedmiotem naszych rozważań. I ponieważ widzimy w tych istotach pewien rozpoznawalny „wzór”, to obok pytania JAK? uprawnione jest też pytanie DLACZEGO? Na pytanie o JAK? próbują odpowiedzieć nauki przyrodnicze – nie poradzą sobie one jednak z pytaniem o DLACZEGO? Dlaczego? Bo takie pytanie, sugerujące powody i motywy, może odnosić się tylko do Umysłu. Bo jak pisze Tolkien:

tylko Umysł może mieć cele w jakikolwiek sposób czy w jakimkolwiek stopniu pokrewne celom ludzkim. Zatem pytanie: Dlaczego w fizycznym wszechświecie pojawiło się życie, wspólnota istot żywych? – wprowadza Wielkie Pytanie: Czy istnieje Bóg, Stwórca, Umysł, z którym są pokrewne nasze umysły (jako, że od niego pochodzą), tak iż częściowo jest On dla nas zrozumiały (…).

W ten sposób Tolkien dochodzi do kwestii religii i wyrastających z niej pojęć moralnych. Pisze też, że tu dochodzimy do granicy niepoznawalnego, bo odpowiedź na Wielkie Pytanie wymagałaby pełnej znajomości Boga…

Jeżeli zapytamy, dlaczego Bóg włączył nas do swojego Wzoru, to właściwie nie możemy powiedzieć nic ponad to, że TAK UCZYNIŁ.

Tu Tolkien poświęca kilka słów agnostykom i ateistom. Pisze, że jeżeli nie wierzy się w osobowego Boga, pytanie: Jaki jest cel życia? jest nieuzasadnione i nie ma na nie odpowiedzi. No bo do kogo można by skierować takie pytanie? Do jednej z istot rozumnych? Tolkien pisze:

Ponieważ jednak w jakimś zakątku (lub jakichś zakątkach) Wszechświata rozwinęły się istoty o umysłach, które zadają pytania i usiłują na nie odpowiadać, można by się zwrócić do jednej z tych dziwacznych istot. Jako jedna z nich odpowiedziałbym (mówiąc z absolutną arogancją w imieniu Wszechświata): Jestem jaki jestem. Nic nie można na to poradzić. Możesz usiłować się dowiedzieć, czym jestem, ale nigdy ci się to nie uda. A dlaczego chcesz wiedzieć, nie wiem. Może pragnienie wiedzy dla niej samej wiąże się z modlitwami, jakie niektórzy z nas zanoszą do tego, co nazywacie Bogiem. W swojej najwyższej formie wydają się one po prostcu wychwalać Go za bycie tym, kim jest, i za stworzenie tego, co stworzył, takim, jakim to jest.

Potem pisze profesor o tych, którzy wierzą w osobowego Boga, o tym, że badanie Wszechświata, czyli Stworzenia może być dla takich osób jednym ze sposobów uczczenia Boga. Kończy Tolkien swoje rozważania w taki sposób:

Można zatem powiedzieć, że głównym celem życia dla każdego z nas jest powiększać zgodnie z naszymi zdolnościami, i za pomocą wszelkich dostępnych nam środków, naszą wiedzę o Bogu i pod jej wpływem wielbić Go oraz Mu dziękować.

Tu Tolkien przytacza łacińskie słowa z hymnu Gloria in Excelsis, który zabrzmiał dziś w milionach kościołów na całej ziemi: laudamus te, benedicamus te, adoramus te, glorificamus te, gratias agimus tibi propter magnam gloriam tuam (‘chwalimy Cię, błogosławimy, Cię, wielbimy Cię, wychwalamy Cię, dzięki Ci składamy, bo wielka jest chwała Twoja…’). I zachęca Tolkien, żeby do wychwalania Pana, czyli najsensowniejszej rzeczy, jaką możemy robić w naszym życiu, wzywać też wszystkie inne stworzone istoty, mówiąc w ich imieniu słowami Psalmu 148:

Chwalcie Pana (…) ogniu i gradzie, śniegu i mgło, gwałtowny huraganie (…), góry i wszelkie pagórki, drzewa rodzące owoc i wszystkie cedry, dzikie zwierzęta i bydło wszelakie…

Czy słowa Tolkiena mogą być zrozumiałe dla tych, którzy ograniczają swoje człowieczeństwo do bycia jednym ze zwierząt na szczeblach ewolucji, a świat, który nas otacza do tego jedynie, co postrzegają zmysły…? [ARTYKUŁ TUTAJ].

Seria „ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że „być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

tolkien-lewis

Często można usłyszeć ludzi wypowiadających się krytycznie o Nowym Testamencie i tym co nam on mówi o Jezusie Chrystusie. Powiadają, że wszystko jest mitem, legendą czy po prostu ładną baśnią. Co takiego na ten temat sądzą jednak autorytety w dziedzinie baśni i mitów? Poniżej kilka cytatów z prac najwybitniejszych znawców i autorów fantasy jacy żyli w XX wieku. O kim mowa? O twórcach WŁADCY PIERŚCIENI, OPOWIEŚCI Z NARNII a także WYWIADU Z WAMPIREM. Oprócz tego jeden ciekawy cytat z wybitnego CZŁOWIEKA WIEKUISTEGO autorstwa Gilberta Keitha Chestertona.

CLIVE STAPLES LEWIS – Clive Staples „Jack” Lewis, znany również jako C.S. Lewis; brytyjski pisarz i naukowiec wykładający zarówno na Oxfordzie jak i Cambridge. Znany jest ze swoich prac na temat literatury średniowiecznej, dzieł krytycznoliterackich oraz z zakresu apologetyki chrześcijańskiej, jak również cyklu powieści fantastycznych Opowieści z Narnii. Był jednym z najbliższych przyjaciół J.R.R. Tolkiena, częściowo dzięki któremu nawrócił się na chrześcijaństwo około 30 roku życia.

„Przede wszystkim, bez względu na to, jaką wartość ci ludzie [krytycy biblijni] mogli sobą przedstawiać jako komentatorzy Biblii, nie ufam im jako krytykom. Uważam, że nie mają dostatecznego literackiego wyrobienia i nie dostrzegają istoty czytanych przez siebie tekstów.

To oskarżenie wydaje się dziwne, jeśli zważyć, że wysuwam je przeciwko ludziom, którzy całe swoje życie spędzili na studiowaniu tych ksiąg. Ale właśnie stąd mogą pochodzić ich trudności. Jeśli ktoś całą młodość i wiek dojrzały spędził na badaniu tekstów NT oraz wyników badań innych uczonych, a nie dysponuje przy tym żadną porównawcza skalą, która pozwoliłaby mu dokonać literackiej oceny i którą dać może jedynie głęboka i wszechstronna znajomość szeroko pojętej literatury, ten ktoś moim zdaniem szczególnie łatwo może przeoczyć to, co w tych tekstach jest najważniejsze. Kiedy mi mówi, że jakieś ewangeliczne zdarzenie jest legendą albo zmyśloną opowieścią, chciałbym wiedzieć, ile powieści i legend przeczytał i czy ma dostatecznie wyrobiony smak, by potrafił je wykryć – a nie, ile lat spędził nad Ewangelią” [Ziarna paproci i słonie].

” Całe życie czytałem poematy, powieści, literaturę fantastyczną, legendy i mity. Wiem, jakie są. I nie znam żadnego utworu, który mógłby się równać z tym opisem [Jezus piszący palcem po piasku]. O tym tekście można mieć tylko dwie opinie: albo (choć bez wątpienia może zawierać pewne błędy) jest niemal ścisłym, prawie dorównującym Boswelowi reportażem, albo jakiś nieznany autor z drugiego wieku, bez poprzedników i następców, nagle wyprzedzając epokę, przyswoił sobie całą technikę nowoczesnej, powieściowej, realistycznej narracji. Jeśli ta Ewangelia nie jest prawdą, musi być tego rodzaju opowieścią. Czytelnik, który tego nie widzi, po prostu nie nauczył się czytać. Zaleciłbym mu lekturę Auerbacha” [Ziarna paproci i słonie].

„To się wydarzyło – konkretnego dnia, w konkretnym miejscu i miało możliwe do zaobserwowania konsekwencje w historii. Przechodzimy od Baldura i Ozyrysa, o których nikt nie wie gdzie i kiedy umarli do historycznej Osoby ukrzyżowanej (wszystko jest we właściwym porządku) pod Poncjuszem Piłatem. Stając się rzeczywistością, to nie przestaje być mitem” [Mit stający się faktem].

JOHN RONALD REUEL TOLKIEN – angielski pisarz oraz profesor filologii i literatury staroangielskiej na University of Oxford. Jako autor powieści Władca Pierścieni, której akcja rozgrywa się w mitycznym świecie Śródziemia, spopularyzował literaturę fantasy. Opublikował ponad 100 prac z dziedziny filologii i literatury dawnej, współpracował przy powstaniu największego słownika języka angielskiego, wydawanego zaraz po I wojnie, Oxford English Dictionary. Znał (w różnym stopniu) ponad 30 języków, głównie wymarłych, germańskich i celtyckich: m.in. łacinę, starożytną grekę, hebrajski, gocki, nordycki, staroislandzki, anglosaski, staroirlandzki, średniowieczny i współczesny walijski, niemiecki, niderlandzki, szwedzki, duński, norweski, hiszpański, francuski, lombardzki, włoski, fiński, esperanto, rosyjski, uczył się także polskiego, lecz uważał go za trudny język i nie potrafił się nim dobrze posługiwać.

W liście do syna Christophera z 7-8 listopada 1944 r. (Listy nr 89, tłum. Agnieszka „Evermind” Sylwanowicz), pisząc o cudach uzdrowienia, J.R.R. Tolkien zastanawia się nad pojęciem szczęśliwego zakończenia:

I nagle zdałem sobie sprawę, co to jest: właśnie to, co próbuję wyjaśnić w eseju o baśniach, który tak bardzo chcę, żebyś przeczytał, że chyba Ci go wyślę. Na jego potrzeby ukułem słowo eukatastrofa – nagły szczęśliwy zwrot w opowieści, który przeszywa radością sprowadzającą łzy (co moim zdaniem jest najwyższym zadaniem, jakie mają pełnić baśnie). Nabrałem przekonania, że wywiera on swój szczególny efekt dlatego, że stanowi nagły przebłysk Prawdy i cała natura człowieka, spętana materialnym łańcuchem przyczyny i skutku, łańcuchem śmierci, odczuwa nagłą ulgę, jakby wybita kończyna nagle wskoczyła na swoje miejsce. Dostrzega ona – jeśli opowieść ma na drugim planie „prawdę” literacką (o tym przeczytasz w eseju) – że tak właśnie toczą się sprawy w Wielkim Świecie, dla którego została stworzona nasza natura. Zakończyłem stwierdzeniem, że Zmartwychwstanie było najwspanialszą z możliwych eukatastrofą w najwspanialszej Baśni – i że wzbudza ono to najważniejsze uczucie: chrześcijańską radość wywołującą łzy, ponieważ jest ona w swej istocie tak podobna do smutku, jako że pochodzi z miejsc, gdzie Radość i Smutek stanowią jedno pogodzone ze sobą, tak jak samolubstwo i altruizm giną w Miłości.

(…) Schodząc do pomniejszych spraw: poznałem, że stworzyłem w Hobbicie wartościową opowieść, kiedy czytając go (gdy już zestarzał się na tyle, bym mógł nabrać obiektywizmu), doznałem nagle dość silnego poczucia eukatastrofy na okrzyk Bilba: „Orły! Orły nadlatują!”… [1]

Warto w tym miejscu także przypomnieć ważne słowa Profesora z jego rozprawy O baśniach (str. 73-74):

Nietrudno wyobrazić sobie owo niezwykłe podniecenie i radość, jakie stałyby się naszym udziałem, gdyby jakaś szczególnie piękna baśń okazała się prawdziwa w „pierwotnym” sensie tego słowa, gdyby jej fabuła objawiła się jako zdarzenia historyczne, nie tracąc przy tym owego mistycznego i alegorycznego znaczenia, które miała jako baśń. Nietrudno, gdyż nie byłoby to doświadczenie o zupełnie nowej, nie znanej nam jakości. Byłaby to ta sama radość (choć na pewno mniej intensywna), którą wywołuje szczęśliwy „zwrot” baśniowej akcji: ma ona posmak pierwotnej prawdy (w przeciwnym razie nie nazywałaby się radością). Wybiega naprzód (…) ku wielkiej Eukatastrophe. Taka jest też i gloria – radość chrześcijanina – choć o wiele bardziej (nieskończenie bardziej, gdyby nie nasze ograniczone możliwości) wzniosła i promienna. Bo też i sama opowieść [o Wcieleniu i Zmartwychwstaniu Pana Jezusa] jest bardziej wzniosła – i jest prawdziwa. Sztuce nadano wymiar prawdy. Bóg jest panem aniołów i ludzi, i elfów. Legenda i historia spotkały się i zlały w jedno.

(…) Ewangelia nie zniosła legend, ale je uświęciła, a szczególnie uświęciła „szczęśliwe zakończenie” [2].

ANN RICE – autorka głównie literatury grozy. Druga córka Irlandczyków, Katherine i Howarda O’Brienów. Autorka bestsellerowego cyklu Kroniki wampirów, który wywarł duży wpływ na subkulturę gotycką. Pisała także pod pseudonimami Anne Rampling oraz A.N. Roquelaure.

Ann Rice była jedną z osób, które z zaskoczeniem odkryły, jak słabe są dowody wspierające pogląd o wyłącznie „ludzkim”, „historycznym Jezusie”. Rice zasłynęła jako autorka Wywiadu z wampirem i innych dzieł, które można określić mianem „horroró erotycznych”. Wychowana jako katoliczka, porzuciła wiarę w czasie studiów, wyszła za mąż za ateistę i wzbogaciła się pisząc powieści o Lestacie wampirze i gwieździe rocka.Świat literatury i media były w szoku, kiedy Rice ogłosiła, że powróciła do wiary w Jezusa.

Dlaczego to zrobiła? W posłowiu do swej nowej powieści Chrystus Pan: Wyjście z Egiptu wyjaśnia, że rozpoczęła swoje dogłębne badania na temat „historycznego Jezusa” od lektury dzieł badaczy jednej z najznamienitszych instytucji akademickich. Ich główna teza mówiła o nikłej wiarygodności historycznej dokumentów biblijnych. Z zaskoczeniem jednak stwierdziła, jak słabe są przytaczane przez ich argumenty – poniżej cytat:

Niektóre książki były jedynie zbiorem przypuszczeń zbudowanych na przypuszczeniach. (…) Wnioski były wyciągane na podstawie fragmentarycznych danych ub zupełnie bez jakichkolwiek podstaw. (…) Cały argument na rzecz nie-boskiego Jezusa, którego os rzucił do Jerozolimy i który w wyniku splotu nieszczęsliwych okoliczności trafił na krzyż (…) – ten obraz rozpowszechniany w liberalnych kręgach, w któych jako ateistka obracałam sie przez trzydzieści lat, nie miał żadnych podstaw. Nie tylko nie miał podstaw, ale w tej dziedzinie zetknęłam się chyba z najgorszymi i najbardziej uprzedzonymi  pracami naukowymi jakie miałam okazję przeczytać [3].

GILBERTH KEITH CHESTERTON – pisarz angielski; był mistrzem groteski, paradoksu i humoru absurdalnego. Występował w publicznych polemikach m.in. przeciwko G.B. Shawowi i H.G. Wellsowi. W młodości przejawiał postawę agnostyczną; z czasem zmienił poglądy i włączył się w nurt odnowy duchowej Kościoła anglikańskiego. W 1922 przeszedł z anglikanizmu na katolicyzm. Swoją drogę do poznania wiary opisał w monumentalnym dziele Ortodoksja. Był sympatykiem Polski (którą odwiedził w 1927), co przyczyniło się do jego popularności w tym kraju już w dwudziestoleciu międzywojennym.

Jest w NT wiele rzeczy, których nikt by nie wymyślił, bo nikomu nie mogłyby się przydać; rzeczy, o których nie wspomina się wcale, a jeśli już, to tylko w charakterze zagadek. W życiu Chrystusa jest na przykład długi, trwający aż do trzydziestki okres milczenia. Jest to najdłuższe i najbardziej działające na wyobraźnię milczenie Chrystusa. Nie jest to jednak rzecz, którą ktokolwiek skłonny byłby wymyślić, aby udowodnić swoją rację; nikt jak dotąd, o ile mi wiadomo, nie starał się na jej podstawie niczego udowodnić. Jest to coś, co robi wrażenie jako fakt, natomiast nie jest szczególnie popularnym ani oczywistym elementem baśni. Kult bohaterów i prądy mitotwórcze zwykle skłaniały się ku czemuś wręcz przeciwnemu [Chesterton – „Człowiek Wiekuisty”].

NA SAM KONIEC CYTAT Z KSIĄŻKI HUMPHREYA CARPENTERA – „J.R.R. TOLKIEN WIZJONER I MARZYCIEL”:

Rzecz dotyczy C.S. Lewisa: Jego dyskusje z Tolkienem odbywały się zwykle w poniedziałki rano, kiedy rozmawiali przez godzinę czy dwie, a potem szli na piwo do pobliskiego pubu „Eastgate”. W sobotę 19 września spotkali się jednak wieczorem. Lewis zaprosił Tolkiena na kolację do kolegium Magdalen. Jego drugim gościem był Hugo Dyson, którego Tolkien poznał w kolegium Exeter w 1919 r. Dyson wykładał teraz literaturę i angielską na uniwersytecie w Reading. Często odwiedzał Oksford. Był chrześcijaninem i odznaczał się błyskotliwym dowcipem. Po kolacji Lewis, Tolkien i Dyson wyszli odetchnąć świeżym powietrzem.

Była to wietrzna i zimna noc, oni jednak szli po Addison’s Walk, dyskutując nad tym, jaki jest cel mitu. Lewis, chociaż wierzył już w Boga, nie potrafił jeszcze pojąć funkcji Chrystusa w chrześcijaństwie, nie potrafił zrozumieć znaczenia Ukrzyżowania i Zmartwychwstania. Stwierdził, że musi zrozumieć cel tych wydarzeń jak później wyraził to w liście do przyjaciela: „w jaki sposób życie i śmierć Kogoś Innego (kimkolwiek by on był) dwa tysiące lat temu może nam pomóc tu i teraz, wyłączywszy to, ze mógłby pomóc nam jego przykład.”

W miarę upływu nocy Tolkien i Dyson wykazywali Lewisowi, że domaga się czegoś, co nie jest konieczne. Kiedy zetknął się z koncepcją ofiary w mitologii pogańskiej, podziwiał ją i był nią poruszony. Od czasu przeczytania opowieści, której bohaterem był skandynawski bóg Baldr, pojęcie umierającego i odradzającego się boga zawsze oddziaływało na jego wyobraźnię. Ale od Ewangelii, dowodzili mu Tolkien i Dyson, wymagał czegoś więcej: czystego znaczenia wykraczającego poza mit. Czy nie mógłby przenieść swego bez krytycznego uznania dla figury ofiary z mitu na tę prawdziwą opowieść?

„Ale mity to kłamstwa, choćby i zaprawione słodyczą, powiedział Lewis „Wcale nie”, odparł Tolkien. I wskazując na szarpane wiatrem gałęzie wielkich drzew Magdalen Grove, zmienił kierunek argumentacji. Nazywasz drzewo drzewem, powiedział, i więcej się nad tym wy razem nie zastanawiasz. Nie było ono jednak „drzewem”, dopóki ktoś nie nadał mu tej nazwy. Nazywasz gwiazdę gwiazdą i mówisz, że to tylko kula materii poruszająca się ściśle wytyczoną trasą. Jest to jednak zaledwie twój sposób widzenia gwiazdy. Nazywając rzeczy opisując je, wynajdujesz tylko własne terminy na ich określenie. A podobnie jak mowa określa przedmiot i pomysły, tak mit określa prawdę.

Pochodzimy od Boga (ciągnął Tolkien) i stworzone przez nas mity, choć zawierają błędy, w sposób nieunikniony będą odbijały drobny, rozszczepiony fragment prawdziwego świata, wiecznej prawdy, która jest u Boga. Tylko tworząc mity, tylko stając się „stwórcą wtórnym” [podkreatoremi i wymyślając opowieści, człowiek może osiągnąć stan doskonałości, który znał przed Upadkiem. Być może nasze mity błądzą, lecz mimo wszystko zdążają ku prawdziwemu portowi, podczas gdy materialistyczny „postęp” prowadzi jedynie do ziejącej otchłani i Żelaznej Korony potęgi zła.

Wyjaśniając tę wiarę w wewnętrzną prawdę mitologii, Tolkien wydobył na jaw jądro swej filozofii jako pisarza, przekonanie leżące w centrum Silmarilliona.

Lewis słuchał, a Dyson na swój własny sposób potwierdził słowa Tolkiena. Lewis zapytał, czy w takim razie opowieść o Chrystusie jest prawdziwym mitem, który działa na nas tak samo jak inne, tyle że ten mit zdarzył się naprawdę? W takim razie, powiedział Lewis, zaczynam rozumieć.

W końcu wiatr zapędził ich pod dach. Rozmawiali w kwaterze Lewisa do trzeciej nad ranem, kiedy to Tolkien poszedł do domu. Odprowadziwszy go do High Street, Lewis i Dyson spacerowali przed krużgankami kolegium Magdalen, rozmawiając do świtu.

W dwanaście dni później Lewis napisał do swego przyjaciela Arthura Greevesa: „Właśnie przeszedłem od wiary w Boga do zdecydowanej wiary w Chrystusa — w chrześcijaństwo. Spróbuję Ci to wyjaśnić kiedy indziej. Miała z tym wiele wspólnego moja długa nocna rozmowa z Dysonem i Tolkienem.”

Tymczasem Tolkien prowadził egzaminy i pisał długi poemat streszczający to, co powiedział Lewisowi. Zatytułował go „Mythopoeia”, „tworzenie mitów”.

[1] http://www.elendilion.pl/2009/04/11/tolkien-o-zmartwychwstaniu-chrystusa-jezusa/
[2] http://www.elendilion.pl/2014/04/20/skruszona-czarna-brama/
[3] http://www.coffeehousetheology.com/anne-rice-atheist-christ/

W Boże Narodzenie 1931 roku Clive Staples Levis, przyszły twórca „Opowieści z Narnii” oraz autor wielu popularnych esejów o chrześcijaństwie, po raz pierwszy od kilkunastu lat przystąpił do komunii świętej. Nawrócenie nastąpiło w czasie długiej nocnej rozmowy ze swoim przyjacielem J.R.R. Tolkienem, innym przyszłym wybitnym twórcą fantasy.

cs-lewis-2

C.S. Lewis

Jeszcze w 1916 r. 18-letni Lewis tak pisał w liście do przyjaciela, gdy ten wspomniał mu coś o Bogu:

„Sądziłem, że stopniowo uwolniłeś się od dawnych przekonań. Chyba wiesz, że ja nie wyznaję żadnej religii. Nie znajduję na jej potwierdzenie jakichkolwiek dowodów, a z filozoficznego punktu widzenia chrześcijaństwo nie jest nawet najlepszą z nich. Wszystkie religie, a właściwie wszystkie mitologie, nazywając rzecz po imieniu, są po prostu wytworem człowieka”.

Specjalista od pogańskich sag

Lewis wychowany był w Belfaście w rodzinie protestantów, dla których w religii ważniejsze od metafizyki było stawianie oporu irlandzkim „papistom”. Śmierć matki sprawiła, że porzucił wiarę jeszcze jako nastolatek. Uznał, że skoro Bóg pozwala na niesprawiedliwość i nieszczęście, to jest tak, jakby go w ogóle nie było, a wszystkie modlitwy trafiają w pustkę z braku adresata.

Młody C.S. Lewis wyznawał specyficzną odmianę ateizmu, bardzo popularną sto lat temu – ludzi osobiście rozwścieczonych na Boga za to, że Go nie ma. Jako młody intelektualista fascynował się mitologią antyczną i wierzeniami pogańskimi. I na każdym koku wykazywał ich wyższość nad chrześcijaństwem.

Interesowali go szczególnie bogowie występujący w pogańskich sagach nordyckich: Odyn, Loki i Baldr. Ta fascynacja zdecydowała o wyborze studiów i specjalizacji. W połowie lat 20. Lewis zaczął wykładać literaturę staroangielską w Oksfordzie. Tu poznał innych intelektualistów, podobnie jak on zafascynowanych pogańskimi sagami. Wśród nich był J.R.R. Tolkien, z którym Lewisa połączyła głęboka przyjaźń.

Bo się kobiet bał

Kto wie, czy nie była to najważniejsza przyjaźń w dziejach literatury XX wieku? Tolkien pisał o tej przyjaźni jako o „długu niemożliwym do spłacenia”. Lewis był pierwszą osobą, którą zapoznał z wymyślaną przez siebie krainą mitów – Śródziemiem – i gdyby nie entuzjastyczne zainteresowanie Lewisa, Tolkien być może nigdy nie zabrałby się do rozwijania jej do „Władcy Pierścieni”. Dla obu przyjaźń był ucieczką od problemów osobistych. Życie rodzinne Tolkiena – ojca czwórki dzieci – pozornie było wzorowe. Jednak między bujającym w chmurach pisarzem a jego zapracowaną przy dzieciach żoną narastał chłód. Paradoksalnie, Tolkien nawrócił na chrześcijaństwo Lewisa w momencie, w którym wiarę straciła jego żona – nie miał z nią jednak kontaktu dość bliskiego, by nawrócić i ją.

Lewis z kolei ze swojego okresu dojrzewania wyniósł wiele traumatycznych doświadczeń. Molestowany w szkole przez starszych kolegów stał się panicznym homofobem: chodził w pogniecionych spodniach, bo uważał, że tylko homoseksualiści używają żelazka. I jednocześnie chorobliwie bał się kobiet – zła wiedźma z „Opowieści z Narnii” to jedna z wielu takich postaci w jego literaturze. Szukał więc towarzystwa mężczyzn, ale najlepiej żonatych i dzieciatych, by uniknąć wszelkiego podejrzenia.

W sobotę 19 września 1931 r. Lewis zaprosił na kolację Tolkiena i Henry’ego Dysona z uniwersytetu w Reading. Przeibeg wydarzeń znamy wyjątkowo dokładnie, jej trzej uczesnicy zostawili bowiem liczne opisy: Tolkien i Lewis napisali o niej wiersze. Wiesz Tolkiena zatytułowany był „Mythopoeia” (dosłownie „Tworzenie mitów”), wiersz Lewisa „Addison’s Walk”, od ścieżki, którą trzej przyjaciele spacerowali podczas rozmowy – która stała się dla Lewisa jego drogą do Damaszku.

Podczas kolacji i późniejszego spaceru przyjaciele rozmawiali o micie i metaforze. Lewis zawsze doceniał rolę mitu w literaturze, upierał się jednak przy tym, że mit z definicji nie może być prawdziwy. Mity są „bezwartościowymi kłamstwami, chociaż zaprawionymi słodyczą”. Tolkien protestował: „O nie, to nie są kłamstwa!”. Powiew wiatru przerwał im rozmowę, strącając z drzew tak wiele liści, jakby padał ich deszcz. Tolkien wykorzystał to do ilustracji swojego rozumowania.

„Patrzysz na drzewa, nazywasz je ‘drzewami’, wcale się nad tym nie zastanawiając – powiedział. – Dla ciebie drzewo jest po prostu rośliną, ale tę nazwę nadali mu ludzie, dla których świat roił się od mitologicznych istot, dla których ziemia była łonem, z którego wyszło wszelkie życie, w tym drzew”.

Lewis zgadzał się z tym, ale podkreślił, że to wciąż nie dowodzi prawdziwości mitu. „Skoro człowiek pochodzi od Boga, to także pochodzą od niego wytwory jego wyobraźni” – ciągnął Tolkien, z czym Lewis zgodził się, w 1929 roku już bowiem dopuszczał istnienie Boga, choć nie w wydaniu chrześcijańskim. „Tworząc mity, człowiek współtworzy więc Boże dzieło, a jego mity mają w sobie coś z wiecznej prawdy”.

Bóg jako poeta

Dla Lewisa najważniejszym mitem jednak był mit Chrystusa-odkupiciela. „W jaki sposób życie i śmierć Kogoś Innego (kimkolwiek by był)( dwa tysiące lat temu może zbawić nas tu i teraz?” – ironizował. Tolkien w odpowiedzi odwołał się do pradawnego mitu umierającego Boga obecnego w wielu kulturach. Lewis od dawna fascynował się pogańskim mitem skandynawskiego umierającego i odradzającego się boa Baldra. – To jest przykład mitu – powiedział Tolkien – w którym w roli poety wystąpił sam Bóg.

„Dyson i Tolkien dowiedli mi – opisywał to potem Lewis – że zupełnie nie miałem nic przeciwko idei ofiary, jeżeli natrafiłem na nią w jakimś pogańskim opowiadaniu (…) gdziekolwiek poza Ewangeliami. Otóż historia Chrystusa jest po prostu prawdziwym mitem. Mitem oddziałującym na nas w ten sam sposób co pozostałe, lecz z tą kolosalną różnicą, że on wydarzył się naprawdę”.

Około trzeciej w nocy Lewis był już przekonany.

W krótce napisał do przyjaciela – tego samego, któremu w 1916 roku dowodził nieistnienia Boga – taki list: „Właśnie przeszedłem od wiary w Boga do zdecydowanej wiary w Chrystusa – w chrześcijaństwo. Spróbuję Ci to wyjaśnić kiedy indziej. Miała z tym wiele wspólnego moja długa nocna rozmowa z Dysonem i Tolkienem”.

Od kolacji do fantasy

Bez tej nocnej rozmowy nigdy nie powstałyby „Opowieści z Narnii”. W książkach z tego cyklu wyraźnie widać podejście Lewisa do mitu i religii. W Narnii występują fantastyczne istoty zaczerpnięte z różnych kultur (centaury, taury, fauny, minotaury), które jednocześnie żyją w świecie będącym kolejnym wcieleniem prawdziwego mitu Ewangelii – mitu Boga, który umiera po to, by się odrodzić.

Dla Tolkiena ta rozmowa też oznaczała więcej niż tylko inspirację do napisania wiersza o prawdziwości mitu. On sam również dzięki niej zrozumiał, po co właściwie od kilku lat szkicuje do szuflady mitologię nieistniejącej krainy co po latach zaowocuje „Hobbitem” i „Władcą Pierścieni”.

http://prorok.pl/lewis/art-1044,0.html