Archiwum dla Sierpień, 2014

Seria „ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że „być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

bigbang

Wielki Wybuch (z angielskiego Big Bang), początek czasu, przestrzeni i materii tworzącej wszechświat. Istnienie Wielkiego Wybuchu jako pierwszy postulował w 1947 G. Gamow. Podstawę idei Wielkiego Wybuchu stanowił model rozszerzającego się wszechświata opracowany w 1920 przez A.A. Friedmana. Obecnie Wielki Wybuch jest powszechnie akceptowaną, choć ciągle udoskonalaną hipotezą kosmogoniczną. Jednym z ojców teorii Big-Bang był belgijsi ksiądz i fizyk – Georges-Henri Lemaître.

Przed powstaniem teorii Wielkiego Wybuchu obowiązywał powszechnie uznawany pogląd, że Wszechświat jest niezmiennym i nieporuszającym się układem galaktyk. Uważano, że kosmos (materia, przestrzeń i czas) jest wieczny, bez początku. Pogląd ten wyrażał także Albert Einstein, któremu to podobnie jak Arthurowi Eddingtonowi nie podobało się to, że wszechświat może mieć początek.

Współcześnie obserwacje przemawiające za prawdziwością modelu Wielkiego Wybuchu to: zjawisko ucieczki galaktyk, istnienie promieniowania tła, łącznie z mierzonymi ostatnio jego nierównomiernościami. Przemawia także za tą teorią udane wyjaśnienie procentowego udziału lekkich pierwiastków (H, He, Li) w składzie Wszechświata i zgodność modelu z innymi teoriami, w tym z ogólną teorią względności.

To co ważne dla chrześcijan, to to, czy teoria Big-Bang jest sprzeczna z Biblią? Jeżeli spojrzymy na dwie główne cechy Wielkiego Wybuchu, czyli to, że materia, przestrzeń  i czas miały swój początek, jak i fakt rozszerzania się wszechświata, to zobaczymy szybko, że Pismo Święte nie tylko nie przeczy tej teorii, lecz wręcz ją wspiera.

WSZECHŚWIAT I CZAS MAJĄ POCZĄTEK

Pierwsza fundamentalna zasada teorii Big-Bang mówi nam, że cała przestrzeń, czas i materia miały swój początek. Biblia mówi nam to samo. Spójrz na poniższe fragmenty:

Kolosan 1:15-17

On jest obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne,
czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie.

Jan 17:24

Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata.

Efezjan 1:4

W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem.

1Piotr 1:20

On był wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach się objawił ze względu na was.

1Tymoteusz 1:9

On nas wybawił i wezwał świętym powołaniem nie na podstawie naszych czynów, lecz stosownie do własnego postanowienia i łaski, która nam dana została w Chrystusie Jezusie przed wiecznymi czasami (before the beginning of time – King James Version).

Tytus 1:2

Paweł, sługa Boga i apostoł Jezusa Chrystusa, [posłany do szerzenia] wśród wybranych Bożych wiary i poznania prawdy wiodącej do życia w pobożności, w nadziei życia wiecznego, jakie przyobiecał przed wiekami (before the beginning of time – King James Version) prawdomówny Bóg (…) do Tytusa.

Przysłów 8:22-31

22 Pan mnie stworzył, swe arcydzieło,
jako początek swej mocy, od dawna,
23 od wieków jestem stworzona,
od początku, nim ziemia powstała.
24 Przed oceanem istnieć zaczęłam,
przed źródłami pełnymi wody;
25 zanim góry zostały założone,
przed pagórkami zaczęłam istnieć;
26 nim ziemię i pola uczynił
– początek pyłu na ziemi.
27 Gdy niebo umacniał, z Nim byłam,
gdy kreślił sklepienie nad bezmiarem wód,
28 gdy w górze utwierdzał obłoki,
gdy źródła wielkiej otchłani umacniał,
29 gdy morzu stawiał granice,
by wody z brzegów nie wyszły,
gdy kreślił fundamenty pod ziemię.
30 Ja byłam przy Nim mistrzynią,
rozkoszą Jego dzień po dniu,
cały czas igrając przed Nim,
31 igrając na okręgu ziemi,
znajdując radość przy synach ludzkich.

1Koryntians 2:6-7

A jednak głosimy mądrość między doskonałymi, ale nie mądrość tego świata ani władców tego świata, zresztą przemijających. 7 Lecz głosimy tajemnicę mądrości Bożej, mądrość ukrytą, tę, którą Bóg przed wiekami (before time bagan – King James Version) przeznaczył ku chwale naszej.

Genesis 1:1

Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię.

Na podstawie tych kilku fragmentów, widać wyraźnie, że wg Pisma Świętego wszechświat miał swój początek. Dodatkowo, Biblia opisuje Boga jako Istotę będącą poza czasem, przestrzenią i materią (często opisaną jako istota „przed” wszystkimi rzeczami). Porównaj teraz tą wizję Boga z mitami pogańskimi, gdzie ich bóstwa zawsze były nierozerwalnie związane z naturą. Stanowiły personifikację czy uosobienie czy to ciał niebieskich czy procesów natury. My dzisiaj wiemy, że księżyc czy Słońce nie są bogami. Dla ludzi starożytności były to bóstwa, którym należy się cześć i których należy się bać. Tylko ci nieliczni Żydzi – dużo mniej rozwinięci pod względem ekonomicznym, militarnym czy artystycznym – wiedzieli, że nie są to żadni bogowie.

Gdy podniesiesz oczy ku niebu i ujrzysz słońce, księżyc i gwiazdy, i wszystkie zastępy niebios, obyś nie pozwolił się zwieść, nie oddawał im pokłonu i nie służył, bo Pan, Bóg twój, przydzielił je wszystkim narodom pod niebem [Pwt 4:19]

WSZECHŚWIAT MA SWÓJ POCZĄTEK W WYDARZENIU EKSPANSJI, KTÓRA TO TRWA DO DNIA DZISIEJSZEGO

# Biblia mówi, że Bóg dał początek dla wszechświata w wydarzeniu ekspansji mającej miejsce w przeszłości:

Izajasz 42:5

Tak mówi Pan Bóg, który stworzył i rozpiął niebo, rozpostarł ziemię wraz z jej plonami, dał ludziom na niej dech ożywczy i tchnienie tym, co po niej chodzą.

Izajasz 44:24

Tak mówi Pan, twój Odkupiciel, Twórca twój jeszcze w łonie matki: «Jam jest Pan, uczyniłem wszystko, Sam rozpiąłem niebiosa, rozpostarłem ziemię; a któż był ze Mną?

Izajasz 45:12

To Ja uczyniłem ziemię i na niej stworzyłem człowieka, Ja własnoręcznie rozpiąłem niebo i rozkazuję wszystkim jego zastępom.

# Biblia mówi nam, że ta ekspansja trwa nadal:

Hiob 9:8

On sam rozciąga niebiosa, kroczy po morskich głębinach;

Psalm 104:2

Odziewasz się światłem jak szatą, rozpościerasz niebiosa jak zasłonę

Izajasz 40:22

Ten, który zasiada nad kręgiem ziemi i nad jej mieszkańcami, podobnymi do szarańczy; który rozpościera niebiosa jak tkaninę i rozpina je do mieszkania jak namiot.

Zaskakującą rzeczą jest, że Biblia w opisach ekspansji wszechświata używa zarówno czasu przeszłego, jak i teraźniejszego. Dopiero 20-wieczna nauka (mocno wzbraniając się) ukazała nam, że kosmos rzeczywiście był i jest poddany ekspansji, która to trwa do dzisiaj. Natchnieni autorzy Pisma Świętego wiedzieli to juz 2500-3000 lat temu.

http://www.str.org/articles/the-%E2%80%9Cbig-bang%E2%80%9D-as-an-act-of-god#.U_Np8mOPZF-

————————-

O tym, że teoria Big-Bang nie jest problemem dla teistów, a może być nim dla ateistów, można się przekonać przyglądając się wypowiedziom wielu niewierzących naukowców. Robert Jastrow (agnostyk) – amerykański astronom, fizyk i kosmolog, będący kluczowym naukowcem NASA i założycielem NASA’s Goddard Institute for Space Studies – w swojej książce  „God and the Astronomers” wspomniał o kilku poważnych uczonych mających problem z teorią Wielkiego Wybuchu:

# Sir Arthur Eddington, Astronom – „Pojęcie początku jest odrażające dla mnie… Po prostu nie wierzę, że obecny stan rzeczy zaczął się od wybuchu.. rozszerzający się wszechświat jest niedorzeczny… nadzwyczajny… sprawia że odczuwam chłód”.

# Walter Nernst, Niemiecki chemik – „Zaprzeczenie nieskończoności upływu czasu, byłoby zdradą samych podstaw nauki”.

# Philip Morrison, M.I.T. – „Jest mi ciężko zaakceptować teorię Big-Bang. Chciałbym ją odrzucić, lecz muszą zaakceptować fakty”.

# Allan Sandage, Palomar Observatory – „To jest tak dziwna konkluzja… to nie może być prawda”.

Nawet sama nazwa „Big-Bang”, która to została pierwszy raz użyta przez Freda Hoyla w 1950 roku, była próbą wyśmiania tej dziwacznej idei, że nasz wszechświat nie jest wieczny, lecz miał początek. Hoyle zaproponował swoją własną teorię Steady State Theory, która miała na celu ominąć absolutny początek kosmosu, lecz po jakimś czasie świat nauki ją odrzucił.

Należy tutaj także wspomnieć o Albercie Einsteinie. Uważał on, tak jak i wielu innych naukowców w tamtych czasach, że wszechświat jest zarówno statyczny, jak i wieczny. Kiedy uczony ten tworzył swoją teorię względności, zauważył on, że teoria ta wskazywała na rozszerzający się wszechświat (nie statyczny). Fizyk ten nie mógł w to uwierzyć i dlatego wprowadził w swoje wzory tzw. stałą kosmologiczną, aby zmienić swój model, który dzięki tej stałej mógł wskazywać na stateczny i wieczny kosmos. Potem (dzięki matematykowi rosyjskiemu Alexandrowi Friedmannowi) okazało się, że początkowo Einstein miał rację. Wprowadzenie stałej kosmologicznej Einstein w rozmowie z Georgem Gamovem określił jako „największą gafę swojego życia”. (George Gamow, My World Line, 1970)

INNE WYPOWIEDZI O ODBICIU BIG-BANG W GENESIS (ang)

# Arno Penzias –  laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki za odkrycie mikrofalowowego promieniowania tła (jedna z ważniejszych obserwacji potwierdzających teorię Big-Bang):

“I invite you to examine the snapshot provided by half a century’s worth of astrophysical data and see what the pieces of the universe actually look like…In order to achieve consistency with our observations we must…assume not only creation of matter and energy out of nothing, but creation of space and time as well. The best data we have are exactly what I would have predicted had I nothing to go on but the five books of Moses, the Psalms, the Bible as a whole.”

# Robert Wilson (noblista) – współodkrywca razem z Penziasem:

“Certainly there was something that set it off. Certainly, if you’re religious, I can’t think of a better theory of the origin of the universe to match with Genesis.”

# George Smoot – Nagroda Nobla w dziedzinie fizyki za odkrycie zgodności mikrofalowego promieniowania tła z modelem ciała doskonale czarnego i obserwację anizotropii tegoż promieniowania:

“There is no doubt that a parallel exists between the Big Bang as an event and the Christian notion of creation from nothing.”

# Robert Jastrow – Robert Jastrow (agnostyk) – amerykański astronom, fizyk i kosmolog, będący kluczowym naukowcem NASA i założycielem NASA’s Goddard Institute for Space Studies:

„Now we see how the astronomical evidence leads to a biblical view of the origin of the world. The details differ, but the essential elements in the astronomical and biblical accounts of Genesis are the same: the chain of events leading to man commenced suddenly and sharply at a definite moment in time, in a flash of light and energy”.

http://crossexamined.org/does-god-exist/#toggle-id-4

———————

Stephen Hawking w 2012 roku na Konferencji (a dokładnie tuż przed nią) w Cambridge z okazji swoich 70 urodzin powiedział:

„Punkt w którym stworzenie miało swój początek byłby miejscem, w którym nauka się załamuje. Jedyne co wówczas pozostaje to odwołanie się do religii i ręki Boga”.

Naukowcy początkowo starali się obalić teorię Big-Bang. Po tym jak kolejne obserwacje potwierdzały jej prawdziwość zaczęły pojawiać się inne modele, które z jednej strony obejmowały by nasz wszechświat z jego początkiem, a z drugiej strony pokazałyby, że jest on tylko jednym z nieskończenie wielu wszechświatów pojawiających się jeden po drugim. Mówi o tym „oscylujący model wszechświata”. Zakłada on, że nasz kosmos jest jednym z wielu rozszerzających się i następnie zapadających się wszechświatów.

W 2003 roku kosmolodzy Vilenkin, Guth i Borde udowodnili jednak, że każdy wszechświat w którym następuje stan kosmicznej ekspansji nie może być nieskończony w przeszłość, lecz musi mieć absolutny początek. Vilenkin, ateista i Profesor Fizyki i Dyrektor Instytutu Kosmologii na Tufts University stwierdził: „kosmolodzy nie mogą dłużej kryć się za możliwością wszechświata wiecznego w przeszłość (ang. past-eternal). Nie ma ucieczki – muszą oni zmierzyć się z problemem kosmicznego początku”.(Many Worlds in One: The Search for Other Universes. New York: Hill and Wang, 2006. p. 176) Vilenkin mówi tutaj o jakimkolwiek modelu zawierającym wiele wszechświatów w których występuje proces ekspansji.

Na wyżej wspomnianej konferencji „urodzinowej” Hawkinga, Vilenkin przedstawił swój nowy artykuł o dwóch nowych modelach alternatywnych, które miano nadzieję, że ominą początek wszechświata/wieloświata. Okazało się jednak, że nawet te modele nie omijają początku. Wg Vilenkina: „Wszystkie dowody, które obecnie posiadamy wskazują, że wszechświat miał początek”.

Dla Hawkinga – jak żartowano – musiał być to najgorszy prezent urodzinowy jaki kiedykolwiek otrzymał. Od 1988 roku, kiedy to napisał swój Best-seller „Krótka historia czasu”, odsunął się od idei, że kosmos może wymagać Stwórcy. W swojej mowie tuż przed konferencją, Hawking podkreślił, że „jeżeli wszechświat ma początek, to trzeba by odwoływać się do Boga”. Vilenkin, niedługo później podczas konferencji stwierdza, że dowody jakie obecnie posiadamy wskazują coraz mocniej na niemożliwość ominięcia początku przez żaden model.

The Worst Birthday Present Ever

Seria „ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że „być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

sunshine-over-hills-wallpaper

FRAGMENT KSIĄŻKI V.MESSORIEGO „PYTANIA O CHRZEŚCIJAŃSTWO” (wywiad z Eleumire Zolla)

Miał rację Pietro Citati, wówczas konsultant wielkiego wydawcy laickiego, który w 1963 roku zlecił antologię tekstów mistycznych trzydziestosiedmioletniemu pisarzowi i eseiście. Kiedy spotkałem tego człowieka, upłynęło już od tego ponad dwadzieścia lat, ale dla autora skutki książki wciąż jeszcze trwały.

Tym człowiekiem jest Elémire Zolla (osobliwe francuskie imię nadał mu ojciec, turyński malarz, wielbiciel pisarza Elémire’a Bourges), obecnie wykładający literaturę anglo-amerykańską na uniwersytecie w Rzymie. Zolla, znany może bardziej w Stanach Zjednoczonych niż u nas — jego I letterati e lo sciamano zostało uznane za najlepsze dzieło o kulturze Indian amerykańskich — jest autorem licznych książek na tematy niepokojące i fascynujące (antropologia, historia różnych tradycji, alchemia, astrologia), których jest jednym z największych ekspertów światowych. Między innymi jest założycielem i dyrektorem przeglądu „Conoscenza religiosa”, otwartego dla głosów najbardziej starożytnych (a zarazem najbardziej aktualnych) kultur tradycyjnych i sapiencjalnych, które Oświecenie zachodnie chciało stłumić.

Przed epizodem z 1963 roku, nic nie wskazywało na to, że Zolla zostanie zamknięty w gułagu przygotowanym przez pewną kulturę. A nawet, wydawało się, że już jako młody intelektualista, jest przeznaczony do dokooptowania na godne miejsce przy stole tejże kultury. Były wszystkie tego przesłanki, ponieważ jego pierwsze dzieło, powieść Minuetto all’inferno, zostało wydrukowane przez bardziej niż „właściwego” wydawcę i otrzymało natychmiast nagrodę tyleż samo „właściwą”: Einaudi i Strega. Również dzieła, które nastąpiły po nim (druga powieść, następnie esej Eclisse dell’intelettuale) zostały dobrze przyjęte. Wystarczy powiedzieć, że antologia mistyków była poprzedzona inną, tekstów współczesnych moralistów (w znaczeniu, rozumie się, literackim, społecznym, politycznym) przygotowana wręcz na cztery ręce z Alberto Moravią, najwyższym kapłanem pewnego „kręgu”.

Tymczasem doszło do tego wyboru tekstów z mistyki. Zolla opowiedział, co się zdarzyło w zatłoczonym apartamencie, jednej z wyróżniających się siedzib jego wydziału, w okolicy piazza Indipendenza.

— Ależ tak — mówił ze swoim ironicznym uśmieszkiem, nieco zagadkowym — za tych mistyków zapłaciłem drogo. Cały świat kultury, który się liczy, powstał przeciwko mnie. Ze zdumieniem przyjąłem do wiadomości okrutne ataki prasy, i to takiej, jak prasa włoska, która prawie nigdy nie krytykuje gwałtownie, biorąc pod uwagę, że duża część współpracowników jest między sobą powiązana w środowisku wydawniczo-kulturalnym. Przeciwko mnie natomiast rozpętała się wściekłość. Stałem się czarnym ludem, którym straszy się dzieci.

Ale dlaczego taka reakcja? Znowu ironiczny uśmiech, spokój kogoś, kto się nie przejmuje, oczekując mało lub niczego od ludzi:

— Czego pan chce, zajmując się takimi tematami, jak mistyka, zwłaszcza w latach zachwytów technologicznych, postępowych, odurzenia pierwszym cudem ekonomicznym — zostałem uznany winnym pogwałcenia ślubu laickości. I wyrzuconym więc ze zgromadzenia.

Czasy się zmieniają, zainteresowania i refleksje, jakie Zolla przez lata kultywował samotnie, niekiedy wręcz jako wykluczony, wypływają znowu. Wśród ruin nowoczesności coraz bardziej zdobywają prawo obywatelstwa pytania, które on, jeden z pierwszych wśród nas, stawiał: a jeżeli pogardzane kultury preindustrialne, jeżeli mądrość tradycji religijnych każdego kontynentu miałyby rację i znaczyłyby o wiele więcej niż erudycja bez mądrości, która cechuje wyjałowiony już Zachód? Mówił słowami mocnymi, ale tonem spokojnym, cichym:

— Oszałamiające obelgi lub milczenie uderzają w tego, kto ośmiela się sprzeciwiać zabobonnemu kultowi Wiedzy, celebrowanemu przez nowych kapłanów, owych „ekspertów”, którzy teraz nie potrzebują nawet odwoływać się do ramienia świeckiego, aby odebrać dziesięciny, hołdy, posłuszeństwo pospólstwa.

Tym jego tematom i pytaniom zagraża dzisiaj, najwyżej, że staną się modne, a może nawet będą pretekstem dla nowych snobizmów i nowych sił (a to przeraża antykonformizm Zolli). Ale dlaczego przygotowanie tylko antologii tekstów mistycznych zostało ocenione wtedy jako coś tak bardzo niebezpiecznego, iż spowodowało zadekretowanie dla redaktora odpowiedzialnego ostracyzmu, getta, wygnania? („Nad moim przyjacielem Elémirem Zollą została rozciągnięta zasłona milczenia”, zaświadczył jego znakomity kolega z tego samego uniwersytetu, filozof katolicki Augusto Del Noce).

— Dlaczego tak niebezpieczne? — odpowiedział na moje pytanie — Ależ dlatego, że gromadząc znaleziska, ponosiłem odpowiedzialność za informowanie o realności świata, który wymyka się uspokajającym schematom, zbudowanym jak barykady przeciw niepokojowi, przez tę naszą biedną „kulturę”. Jest to kultura pochylająca się nad samą sobą, obawiająca się nowego, a która mimo to uważa się za „nowoczesną” i wręcz chwali się z dumą swoimi ograniczeniami. Dla tej kalekiej kultury mistycy są pomyloną ciotką odosobnioną w wieży. Jeżeli ktoś słyszy jej krzyki, powinien udawać, że nic się nie stało. Ja natomiast zebrałem te wołania: stąd kara, na którą sobie zasłużyłem. Owe wołania — mówił dalej — są tak bardzo nieznośne, ponieważ wzbudzają wątpliwość co do chwiejnych racji agnostycyzmu, ateizmu: — Studiując autorów mistycznych, odkrywa się u nich taką niezmienność tematów i akcentów (od orfizmu antycznej Grecji, aż, kto wie?, do ojca Pio z Pietralciny), że muszą świadczyć one w niepodważalny sposób o tajemniczej rzeczywistości, mieszczącej się poza wszelką możliwą krytyką.

Niepokojący dowód prawdy religijnej, gdy się pomyśli, że mistyka jest „konkretnym doświadczeniem boskości”, jest „poznawaniem Boga” nie przez filtry i mroki rozumu, lecz niejako w bezpośrednim kontakcie. — Wywiera wrażenie fakt, że nie ma zasadniczych różnic między tym, co relacjonują mistycy religii: Rzeczywistość, do której dochodzą, Tajemnica, którą poznają, wydaje się, zawsze i wszędzie, ta sama.

Zrozumiałem teraz lepiej strach: należało odizolować Zollę, ponieważ droga wybrana przez niego zagrażała dojściem do nieodpartego znaku zapytania. Jeżeli mianowicie przez wszystkie przeszło trzydzieści wieków historii ludzkiej, dla której mamy pisemną dokumentację, najlepsi ludzie każdego czasu i kultury relacjonują o swoich spotkaniach z Tajemnicą, dając takie samo świadectwo; a więc, jeżeli jest to godne zaufania, wtedy staje się konkretnym ryzyko, że ta Tajemnica istnieje rzeczywiście, otacza nas już teraz i oczekuje nas po drugiej stronie życia.

Coś, co może utwierdzić wierzącego (do jakiejkolwiek religii należy), ale przeciwnie, wywołuje reakcje epigonów cywilizacji, która (on sam to powiedział) „od dwóch wieków uzależnia człowieka zachodniego, ponieważ używa tylko połowy swojego mózgu: tej, która kieruje logiką. Ale jest druga połowa, równie, jeżeli nie bardziej ważna, która została dotknięta atrofią: to ta, która nie obcuje z bezsilną jałowością rozumowania, ale pojmuje symbol, metaforę, głęboki związek między wszystkimi rzeczami”.

Połowa więc mózgu, jaka kieruje ową Tradycją, która w każdym narodzie i kulturze jest w sposób istotny religijna. Jak Citati, również Zolla, zafascynowany bogactwem wszystkich religii, twierdzi, iż nie potrafi, nie chce wybierać:

— Czuję się wszystkim. Jestem rozbójnikiem: nie ma żadnej mądrości religijnej na świecie, której bym nie chciał uczynić własną.

Trzeba zgodzić się z nim, kiedy mówi:

— Musimy kochać naszą religię, tę, która prowadzi nas do spokoju wiecznego, nie znieważając innych dróg zbawienia.

Ale wydaje się pewne, że jego wizja („Wszystkie tradycje są tylko promieniami jednego słońca”) kończy się w synkretyzmie, choćby nawet fascynującym, i w dominującym zainteresowaniu symbolem, mitem — ze szkodą dla historii — co nie może zadowolić chrześcijanina, który stawia swoje karty na historię zbawienia.

Niemniej jednak, to właśnie temu jego instynktowi „wszystko jedzącego”, religia ogólnie, więc także i chrześcijaństwo, zawdzięczają wiele: ten człowiek docierał niestrudzenie do najodleglejszych zakątków świata („te — mówi — coraz rzadsze, do których plaga arogancji i ślepoty współczesnego Zachodu jeszcze nie dotarła”), miewał tam najbardziej niezwykłe spotkania, przeszukiwał biblioteki i archiwa najbardziej tajne, aby dojść do jedynego, przemyślanego wniosku. Do wniosku, który tak streszcza:

— Nie ma drogi, która prowadziłaby do prawdy, do światła, do poznania, do wewnętrznego pokoju, która nie przechodziłaby przez mądrość Tradycji religijnej.

Dosyć to niezwykłe, jak Elémire Zolla — wróg mentalności oświeceniowej — zgadza się z Luigim Firpo (którego słuchaliśmy jako jednego z najznamienitszych głosów neooświecenia) we wcale nie podrzędnym punkcie: w najsurowszej krytyce szybkiego porzucenia tysiącletniej tradycji (zwłaszcza liturgicznej, ale także teologicznej) dokonanego w tych latach przez niektórych ludzi Kościoła katolickiego. Gdy Firpo, z ironią laika, ale z goryczą człowieka, który wie jak bardzo to, co chrześcijańskie, stanowi wspólne dziedzictwo kulturowe, mówił o „niewiarygodnym widowisku wspólnoty religijnej, która pozbywa się najbardziej czcigodnej tradycji świata”, Zolla opłakiwał (z udziałem homo religiosus), „szalone zniszczenie, w imię oświeceniowego mitu liturgii zrozumiałej dla wszystkich, najcenniejszych skarbów Kościoła”.

Na pytanie, dlaczego to się stało, ma natychmiastową odpowiedź:

— Stało się to, ponieważ zabrakło miłości, ponieważ przeważyła pycha racjonalizmu. W każdym razie, nie ma przyszłości dla Kościoła, który nie stawia na najwyższym miejscu mistyki, kontemplacji.

http://mateusz.pl/ksiazki/vm-poch/poch_04.htm

Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

god-creates-man-sistine-chapel

Drugi tytuł: CUDA Tyle ataków i kryzysów, a Kościół Chrystusa wciąż trwa.

„Niebo i ziemia przeminą, ale Moje słowa nie przeminą”. Cywilizacja starożytności obejmowała cały ówczesny świat i ludzie nie bardziej spodziewali się jej końca niż tego, że słońce przestanie świecić. Nie potrafili sobie wyobrazić innego porządku, chyba że należałby do innego świata. Ale światowa cywilizacja przeminęła, a słowa nie przeminęły. Podczas długiej nocy wczesnego średniowiecza feudalizm był rzeczą tak bliską człowiekowi, że nikt nie potrafił sobie wyobrazić, by można żyć bez pana, a religia była tak mocno wpleciona w strukturę ustroju, że nikt nie mógł sobie wyobrazić, by można ją było rozerwać. A jednak feudalizm został rozerwany na strzępy i starty w braterskim duchu prawdziwego średniowiecza, a pierwszą i najświeższą siłą tej nowej wolności była ta sama stara religia. Feudalizm przeminął, a słowa nie przeminęły. Cały średniowieczny porządek, będący dla człowieka pod tyloma względami kompletnym i niemal kosmicznym domem, sam stopniowo uległ zużyciu, i wtedy wreszcie wydawało się, że słowa również wyzioną ducha. A jednak przebyły one całą świetlistą otchłań renesansu i już po pięćdziesięciu latach wykorzystywały jego światło i naukę do tworzenia nowych podstaw wiary, nowej apologetyki i nowych świętych. Wydawało się, że religia zwiędnie ostatecznie pod palącym słońcem wieku rozumu, że rozpadnie się od trzęsienia ziemi wywołanego przez wiek rewolucji. Nauka podważyła ją swoimi wyjaśnieniami, a ona trwała. Historia wykopała ją z ziemi w zamierzchłej przeszłości, a ona nagle pojawiła się na odległym horyzoncie. Dziś znowu stanęła na naszej drodze i na własne oczy obserwujemy jej wzrost.

Jeśli relacje i dokumenty opisujące nasze życie społeczne zachowają swoją ciągłość, jeśli ludzie naprawdę nauczą się używać rozumu do rozważania nagromadzonych faktów tak przytłaczającej historii, zdaje się, że prędzej czy później nawet wrogowie chrześcijaństwa wywnioskują ze swoich nieustannych rozczarowań, że w dziejach tej religii nie ma co spodziewać się czegoś tak prostego jak śmierć. Będą mogli nadal z nią walczyć, ale tylko tak, jak walczą z naturą; jak walczą z krajobrazem albo z niebem nad swoimi głowami. „Niebo i ziemia przeminą, ale Moje słowa nie przeminą”. Będą wyglądać jej potknięcia, będą wyglądać jej pomyłki, ale nie będą więcej! wyglądać jej końca. Bez ich woli, a nawet świadomości, ich własne ciche oczekiwania sprawią, że dokona się wypełnienie względnych warunków tej zdumiewającej przepowiedni; nie będą już spodziewać się wytępienia tego, co tak często na próżno próbowano wytępić, i nauczą się instynktownie oczekiwać, że wcześniej nastąpi pojawienie się komety albo zlodowacenie naszej gwiazdy.

CHRZEŚCIJAŃSTWO PRZETRWAŁO NIE TYLKO CZAS WOJNY, LECZ CO WAŻNE POKOJU

A oto fakt ostatni i najbardziej niezwykły ze wszystkich. Wiara nie tylko często traciła życie, ale często traciła je ze starości. Nie tylko często była zabijana, ale często umierała naturalną śmiercią w tym sensie, że spotykał ją całkiem naturalny i nieuchronny koniec. Oczywiste jest, że przetrwała ona najokrutniejsze i najbardziej powszechne prześladowania od wstrząsu wściekłości Dioklecjana po wstrząs rewolucji francuskiej. Miała w sobie jednak jeszcze dziwniejszą, a nawet jeszcze bardziej wariacką nieustępliwość; przetrwała bowiem nie tylko wojnę, ale także czasy pokoju. Nie tylko często umierała, ale równie często degenerowała się i psuła, a mimo to przetrwała własną słabość, a nawet własną kapitulację. Nie musimy powtarzać oczywistości o końcu, jaki spotkał Chrystusa; o pięknie zaślubin młodości ze śmiercią. Historia Kościoła robi jednak niemal takie wrażenie, jakby Chrystus dożył najstarszego możliwego wieku i jako stuletni siwowłosy starzec zmarł z wyczerpania, a potem odmłodzony zmartwychwstał przy dźwięku trąb i pod rozstępującym się niebem. Całkiem słusznie powiedziano, że ludzki element chrześcijaństwa w swej powracającej słabości zbyt łatwo żenił się z mocami tego świata; jeśli jednak żenił się z nimi, to często zostawał wdowcem. Wróg chrześcijaństwa mógł w pewnym momencie jego historii powiedzieć, że było ono jedynie elementem władzy cezarów, dziś jednak brzmi to równie dziwnie jak twierdzenie, że było ono elementem władzy faraonów. Inny wróg mógł powiedzieć, że było ono jedynie oficjalną wiarą feudalizmu, dziś jednak brzmi to równie przekonująco jak twierdzenie, że chrześcijaństwo musiało zniknąć razem z rzymskimi willami. Wszystkie te zjawiska faktycznie dopełniły swego biegu i dotarły do naturalnego końca; wydawało się, że także religia chrześcijańska nie ma innego wyjścia, niż skończyć się wraz z nimi. I rzeczywiście skończyła się. A potem zaczęła na nowo [GKC].

—————————–

Postawmy sobie jeszcze pytanie szczególnie intrygujące: Dlaczego właśnie chrześcijaństwo, jak chyba żadna inna religia, ma żywot tak szczególnie trudny, że praktycznie od zawsze i coraz to na nowo wydaje się przegrywać i mieć ku końcowi? Dla mnie osobiście odpowiedź na to pytanie jest oczywista: Bo nie od ludzi ta religia pochodzi, tylko od Boga, toteż przekracza wszelkie miary ziemskie. „Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12,9). „To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi” (1 Kor 1,25).

Toteż ilekroć obserwuję jakieś odejścia od Chrystusa albo słyszę niepokoje o przyszłość Kościoła, przypominają mi się słowa Listu do Hebrajczyków: „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki. Nie dajcie się uwieść różnym i obcym naukom, dobrze bowiem jest wzmacniać serce łaską” (13,8n) [o. Jacek Salij].

Zmartwychwstanie

„Człowiek wiekuisty” – G.K. Chesterton

ZOBACZ TAKŻE–> http://mateusz.pl/ksiazki/js-npp/js-npp_50.htm (o. Jacek Salij)

rooney17marWayne Mark Rooney – angielski piłkarz występujący na pozycji napastnika w Manchesterze United i reprezentacji Anglii. Rooney karierę piłkarską rozpoczął w Evertonie, do którego szkółki piłkarskiej przeszedł w wieku 10 lat.

Napastnik Manchesteru United i reprezentacji Angli, Wayne Rooney, jak donosi, jest wierzącym i gorliwym katolikiem. Szczerze przyznaje się do swojej wiary. Jego zdjęcia z treningu, na którym nosi na szyi pokaźnych rozmiarów krzyż, obiegły całą Anglię. Stały się szybko przedmiotem dyskusji i konsternacji, tak ze strony mediów angielskich jak też angielskiej federacji piłkarskiej. Rzecznik prasowy FA Mark Whittle zakazał Rooney’owi wypowiadać się na tematy religijne.

Dla samego Wayne’a Rooneya jego katolicyzm to sprawa oczywista. Piłkarz nie ma zamiaru ukrywać swoich przekonań religijnych. W rozmowie z dziennikarzami angielskimi użył słów: „To moja religia, nosze krzyże od lat, a wy na ogół nie przychodzicie na treningi. Nie mogę oczywiście w nich grać”. Z kolei wspominając swoje dzieciństwo Rooney opowiadał, że „oczywiście wierzę w Jezusa. Rysowałem go w szkole i modliłem się co wieczór”. Wayne Rooney w dzieciństwie uczęszczał do rzymskokatolickiej szkoły podstawowej. W opinii szkolnej na temat gwiazdy Manchester United zachował się następujący wpis: „Wayne przytacza historie z życia Jezusa z wszelkimi szczegółami. Jego zaangażowanie w dyskusje pokazuje, że jest troskliwym dzieckiem, które wsłuchuje się w potrzeby innych”.

W Anglii przyznawanie się do religii, zwłaszcza rzymskokatolickiej nie leży w dobrym tonie. W kraju, w którym chrześcijaństwo było obecne już od pierwszych wieków po Chrystusie, dzisiaj chrześcijańskie obiekty sakralne przerabiane są na supermarkety, puby i dyskoteki. Po ulicach Londynu legendarne czerwone „piętrusy” jeżdżą z reklamami afirmującymi ateizm. Tym bardziej powinna więc nas katolików, cieszyć postawa jednego z najpopularniejszych piłkarzy.

http://sportowewadowice.pl/2012/06/sportowcy-ktorzy-nie-wstydza-sie-wiary-w-jezusa-czesc-ii/

Matthew David McConaughey – amerykański aktor, reżyser, scenarzysta i producent filmowy. Laureat nagrody Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego za film Witaj w klubie. Oprócz tego znany jest z takich filmów jak: Czas zabijania, Sahara czy serialu HBO Detektyw, który zbiera wyśmienite recenzje wśród krytyków, jak i telewidzów.

1-mcconaughey-oscar

Matthew McConaughey, po otrzymaniu Oscara w kategorii „najlepszy aktor” za wyżej wspomniany film „Witaj w klubie”, w pierwszej kolejności podziękował Bogu.

„Przede wszystkim chciałbym podziękować Bogu, którego podziwiam. W swojej łasce dał mi możliwości, które nie są ani moją ani innych zasługą.” – powiedział wzruszony aktor. Matthew McConaughey wyraził ponadto wdzięczność żonie, dzieciom, mamie i zmarłemu ojcu.

„Tato, nauczyłeś mnie co znaczy być mężczyzną. Mamo, która jesteś tu obecna, wpoiłaś we mnie i moich dwóch braci, szacunek do samych siebie. W zamian nauczyliśmy się bardziej respektować innych.”

Wypowiedź McConaughey’a zebrała duże poparcie na portalach społecznościowych. Była także pewnym zaskoczeniem, gdyż aktor do tej pory nie mówił zbyt wiele o swojej wierze. Rodzice Matthew byli metodystami i imię, które dali synowi zaczerpnęli z Biblii. Z tego powodu aktor nigdy nie skrócił go do po prostu „Matt”. Niektórzy chrześcijanie zarzucają aktorowi, że gra w filmach promujących mało chrześcijańskie wartości. Nie zmienia to jednak faktu, że przyznawanie się do Boga w takim środowisku jak Hollywood, kiedy miliony ludzi ogląda ceremonię na żywo, wymaga zarówno odwagi jak i szczerości, nie często spotykanej u celebrytów na tym poziomie.

W 2012 roku po 6 latach związku poślubił brazylijską modelkę Camilę Alves (ur. 1982). Ma z nią troje dzieci.

http://www.chn24.pl/wiat/news/5212-matthew-mcconaughey-podzikowa-bogu-podczas-ceremonii-rozdania-oscarow.html

Marian Krzysztof Kasprzyk (ur. 22 września 1939 w Kołomani koło Kielc) – polski bokser, mistrz olimpijski. Największe sukcesy odniósł na igrzyskach olimpijskich. W Rzymie 1960, walcząc w kategorii lekkopółśredniej, zdobył brązowy medal. W ćwierćfinale pokonał obrońcę tytułu Władimira Jengibariana (ZSRR). Nie stanął do walki półfinałowej ze względu na kontuzję. Na następnej olimpiadzie w Tokio 1964 został mistrzem olimpijskim w wadze półśredniej. W walce finałowej złamał kciuk w pierwszej rundzie, ale mimo to dotrwał do końca, pokonując faworyta turnieju, dwukrotnego (wówczas) mistrza Europy Ričardasa Tamulisa (ZSRR).

5e72408c9e3b65838f610db70dfbb8a4

Czy dużo pan się modli? [pytania zadawała pani Barbara Rak]

„Modlę się prawie cały czas: czekając na umówione spotkanie, spacerując, jadąc autobusem. Dzięki temu owocnie spędzam czas i głęboko przeżywam każdą chwilę. Kiedyś, na początku mojego powrotu, poszedłem do spowiedzi i dostałem za pokutę dziesiątek różańca. Pomyślałem: O matko! Z czym to się je? Nigdy nie miałem w ręku Różańca! Ale szybko odnalazłem tę modlitwę w książeczce i zacząłem się modlić według „instrukcji obsługi”. Modliłem się ponad 3 godziny, bo odmówiłem cały Różaniec 10 razy – bo myślałem, że to jest właśnie dziesiątek! Obracałem te karteczki w książeczce do przodu i do tyłu, tam i z powrotem. Ale pomyślałem sobie, że nie ma co, muszę nauczyć się modlić na Różańcu – dziś jest on moim nieodłącznym towarzyszem. Jak to mówią również w sporcie: Trening czyni mistrza – im więcej się modlę, tym lepiej i owocniej to robię.”

Czym dla pana jest modlitwa?

„Wszystkim! Pomaga mi dojrzale przeżyć całe moje życie. Po chorobie dużo się modliłem, wszystko układało się pomyślnie, i w pewnym momencie zachorowała moja żona Krystyna. Chorowała długo i ciężko, tracąc zdolności poruszania się, a później nawet mowę. Dzięki modlitwie znosiłem ten ciężki okres, pielęgnując ją w chorobie. Nigdy przez ten czas nie skarżyłem się, nie narzekałem. Wszystko przyjmowałem ze spokojem i pokorą. Wiem, że to wiara pomogła mi przez to przejść i dała mi dużo siły…”

„Żona zmarła na moich rękach – to też sobie wymodliłem – bardzo się bałem, że nie będzie mnie przy jej śmierci, że wstanę rano i zobaczę, że ona już nie żyje. Jednak Bóg obdarzył mnie tą łaską bycia przy niej w momencie przejścia. Odchodziła spokojnie, ja trzymałem jej głowę i patrząc na jej twarz widziałem Jezusa. Pomyślałem: <<Jeszcze tylko dodać koronę i byłby Jezus>>. Za kilka minut, kiedy położyłem ją na tapczanie, już tego nie zauważyłem, już ten obraz zniknął. Wdzięczny jestem Opatrzności, że pozwoliła mi to przeżyć. Potęga modlitwy i wiary jest wielka.”

„Dziś byłem na pogrzebie kolegi i pocieszałem jego córkę mówiąc, że trzeba dużo się modlić, że w modlitwie znajdzie potrzebne siły. Kiedy się modlę odczuwam obecność Ducha Świętego. Wiem, że kieruje moim życiem, a przez wyciszenie i skupienie łatwiej Go słychać. Teraz czuję w sobie ogromny spokój i radość życia – cieszę się każdym dniem. I bardzo się cieszę, że mogę o tym ludziom mówić, bo to jest piękne. Pewne rzeczy zauważa się dopiero po czasie. Kiedy się analizuje jakieś wydarzenia i widzi się, że czegoś się uniknęło, zaczyna się rozumieć. Niektórzy mówią: <<O, ten to miał szczęście!>> – ja tak nie uważam. Jakie szczęście? To Bóg nami kieruje, a Anioł Stróż pomaga uniknąć złego i wyciąga nas z rozmaitych opresji. To nie ma, moim zdaniem, nic wspólnego ze szczęściem.”

Dzisiaj w wielu kręgach niemodny i niewygodny jest temat modlitwy, wiary, kościoła. Ludzie nie afiszują się ze swoimi poglądami, a nawet szydzą z tych, którzy mówią, że są wierzący…

„Nie wstydzę się swoich poglądów i jestem z nich dumny. Nie wstydzę się przeżegnać, kiedy przechodzę obok kościoła lub widzę krzyż. Nie wstydzę się powiedzieć, że jestem wierzący. Dzisiaj bardzo wiele osób mówi o sobie <<wierzący niepraktykujący>>. To chyba jakaś pomyłka. Moim zdaniem albo jest się wierzącym, albo nie. Bycie katolikiem zobowiązuje – do określonych zachowań, gestów. I nie można być wierzącym bez całej tej otoczki.”

Jaki jest pana sposób na życie?

„Jestem szczęśliwym, spokojnym człowiekiem – najważniejsze, że wiem dlaczego taki jestem! W Bogu znalazłem sens życia, poprzez modlitwę i praktykowanie spełniam swoje życie. Z Bogiem łatwiej jest przełknąć nawet najbardziej gorzką pigułkę, jaka nam się przytrafi. To, co mam i co osiągnąłem – to, że żyję, i to jaki jestem, to co przeżyłem, i to co jeszcze przede mną – zawdzięczam tylko swojemu Stwórcy. W to wierzę, z tym się godzę i temu ufam.”

http://www.tajemnicamilosci.pl/paradoksy-wiary/rozaniec-na-szyi-a-pustka-w-sercu-wiara-w-boga-w-zyciu-gwiazd-sportu.html

466427_JAWORZ201112_HP14_7Sylwester Sikora, pięściarz, lat 42. W 1989 roku zdobył mistrzostwo Polski w wadze lekkopółśredniej. Potem już tylko nokautowało go życie.

Syna Maksymiliana z drugiego małżeństwa ostatni raz widział 12 lat temu, kiedy zaczynał mówić: „mama”, „tata”. – Cały czas myślę, co mu powiem, gdy go spotkam – zastanawia się. – Co ja, ojciec marnotrawny, zrobiłem ze swoim życiem? Czy on wie, że ja istnieję? – Nie powie mu Pan, że go kocha? – pytam. – Nigdy nie byłem wylewny – odpowiada. – Córce Paulince, którą bardzo kocham, rzadko o tym mówiłem. Alkoholikowi trudniej coś takiego powiedzieć, bo nikt mu nie uwierzy. Wszyscy myślą, że jest nieszczery. Zresztą o miłości nie wystarczy mówić, trzeba ją okazywać.

Przestał pić w tym roku przed Bożym Ciałem. – Zrobiłem sobie abstynencję przed przyjazdem do Wspólnoty „Betlejem” w Jaworznie – opowiada. – Aż sam się sobie dziwię, jak to możliwe. Kaca to miałem dwa tygodnie. Zerwanie z piciem było podstawowym warunkiem, żeby tam zamieszkać. Tu wszyscy mają przetrącone życie i trzeba je na trzeźwo naprawiać. Przywiózł go młodszy brat Artur. A że akurat mieszkańcy byli w trakcie zmieniania budynku starej szkoły w niepowtarzalny dom w stylu Hunderwassera, powierzyli mu prace przy mozaikach.

Pierwszy napis, jaki wykleił z kafelków, brzmiał „Per aspera ad astra” (Przez trudności do gwiazd). – Bierze pani płytkę, rzuca na posadzkę, ona się rozbija i z tych kawałków klei się mozaikę – pokazuje kolorowe kawałki. – Tak jest z moim życiem. Najpierw je rozbiłem, teraz muszę sklecić.

Chudy, a mocny

– Całkowicie odsunąłem się od Boga – opowiada. – „Jak trwoga to do Boga” mówią. Jak czułem strach, ot, trochę się modliłem. – Kiedy odczuwał Pan strach? – dopytuję. – Jak trzeźwiałem – nawet się nie zastanawia. – Myślałem z przerażeniem, co zrobiłem poprzedniego dnia. Koledzy mi mówili: „Sylwek, zrobiłeś to i tamto”. Jak ktoś był dla mnie grzeczny, to byłem jak na ranę przyłóż. Ale jak ktoś pod moim adresem coś powiedział, albo na moich kolegów, to stawałem się agresywny. Coraz częściej zaczęli mi powtarzać: „Sylwek, my z tobą nie pijemy, bo wstajesz od stołu i ludzi bijesz”. Modliłem się, żeby już więcej nie pić.

Myślałem: „Gdzie ten Bóg? Nie pomaga mi przestać”. Sam nie zauważyłem, kiedy się w to wciągnąłem. Od dziecka miał smykałkę do sportu. Trenował sztuki walki: judo, karate, kickboxing, kung-fu. – Tata pracował w hucie. Prosiłem go, żeby mi hantle porobił – wspomina. – Jeździłem na wieś do dziadków do Rogoźnika koło Staszowa. Tam nie było worka bokserskiego, brało się normalny worek, wypełniało piaskiem i boksowało. Zaczynałem u bokserskiej sławy – śp. Stanisława Dragana. Mój trener miał powiedzenie, że tylko idiota nie odczuwa strachu. W trakcie walk się nie bałem. Wiedziałem, że albo ktoś mnie znokautuje, albo ja jego. Najszybciej udało mi się pokonać przeciwnika w ciągu 3 sekund. W wadze lekkopółśredniej zawodnik musi trzymać wagę do 62,5 kilo. Przez to teraz nie mogę przytyć. Ważę 70 kilo i ani grama więcej. Wtedy tylko trzeba było biegać i biegać. No i trzymać dietę. Koledzy chodzili na dyskoteki, a ja trenowałem.

To trwało 9 lat. W którymś momencie zaczęło mi odbijać. Czułem się pewny, że każdemu dam radę. Zostałem bramkarzem na dyskotekach. Mówili o mnie: „najmniejszy, ale najbardziej skuteczny”. „Ty, chudy, idź ich uspokój” – prosili, jak była zadyma.

Kochałem chmiel

Kiedy wziął ślub, jeszcze trenował. Potem wciągnęły go imprezowanie i praca. – Zacząłem być pracoholikiem i alkoholikiem – przyznaje. – Nie ma pracy, której bym nie zrobił. Ktoś mi każe spawać – spawam, ktoś flizować – flizuję, ktoś zbroić – zbroję. Nawet mebelki potrafię zrobić. Lata przepracował na budowach. – Obowiązywała tam zasada: „Nie pijesz, znaczy, że do nas nie pasujesz” – opowiada.

– Potrafiłem zrobić wszystko. Jak nikt nie chciał na wysokość wchodzić, to Sylwek wchodził. Ale dopiero wtedy, kiedy wypił pół litra wódki – dodaje z przekąsem. Namówił brata Artura do założenia wspólnej firmy: – Wciągnąłem go w instalacje wodne i gazowe, a brat był przedtem kelnerem. Mam wyuczony zawód mechanik maszyn budowlanych, ale zostałem monterem instalacji wodno-kanalizacyjnych. Dobrze nam szło, bo lubiłem pracować. Już jako 13-latek na wsi u dziadków kosiłem równo z dorosłymi. Pracowałem po 16 godzin, ale zawsze dopingiem był dla mnie browar. Mówili, że jestem ze stali, a sił dodawała butelczyna.

Zaczęły się bójki i konflikty z prawem. – Wtedy jeszcze miałem siłę, mogłem się bić – mówi. – Zbił Pan kogoś mocno? – pytam. – Niejednokrotnie. W pierwszym akcie oskarżenia napisali mi: pobicie funkcjonariuszy policji i zniewaga. Jestem po dwóch rozwodach. Z pierwszego małżeństwa mam 20-letnią córkę Paulinkę, z drugiego – 14-letniego syna Maksymiliana. Paulinka słabo pamięta tatę trzeźwego. Zwykle spędzała święta Bożego Narodzenia z nim i jego rodzicami, ale w zeszłym roku zaprotestowała, że nie przyjdzie ze względu na ojca. Kiedy coś od niego potrzebowała, spotykała się z nim w knajpie, gdzie pił z kolegami. – Wiem, że się mnie wstydziła, ale zawsze grzecznie się do mnie odzywała – mówi.

– Rodzice przyjmowali mnie w domu. Nigdy nie spałem na ulicy, ale albo w wynajętym mieszkaniu, albo u nich. Teraz przynajmniej wiedzą, gdzie jestem, wtedy stale się martwili. Mama Zofia tyle nocy przeze mnie nie przespała, że szkoda mówić. Z reguły unikałem rozmów, dlaczego piję. Przychodziłem pijany, jadłem i kładłem się spać. Nigdy mnie nie wygonili. Człowiek wolał wydać pieniądze na alkohol niż na jedzenie. Jak się piło trzy, cztery dni, zaczęły się zaniki pamięci. Kiedy bójki zdarzały się za często, postanowiłem unikać imprez. Zamykałem się w domu, nie otwierałem nikomu i piłem sam. Po prostu lubiłem chmiel, dziennie szła jedna zgrzewka. Takich dni było za dużo.

Blizna

– Dobiłem do dna i postanowiłem się odbić – mówi. – Chciałem, żeby już szlag mnie trafił, bo bym wreszcie matce z ojcem nie przynosił wstydu. Kiedy brat Artur przywiózł go do Wspólnoty „Betlejem”, przeszedł poważną rozmowę z ks. Mirosławem Toszą – jej szefem i założycielem.

– Wcześniej księży traktowałem jak normalnych pracowników na budowie, niczym się nie różnili od innych, wykonujących swoje zawody – przyznaje. – Nie słuchałem kazań. A teraz słucham, co mówi ks. Mirek. W młodości znałem jeszcze ks. Józefa Łuszczka, który przygotowywał mnie do I Komunii. Potem nieraz chodziłem do niego rozmawiać o początkach picia. – Ale te rozmowy nie pomogły? – wtrącam. – Sam sobie nie chciałem pomóc – ripostuje. – Oprócz rodziny nikt mi nie podawał ręki, tylko ks. Józef i ks. Mirek.

Odkąd tu przyszedłem, ks. Mirek powtarza mi: „Sylwek, w tobie jest potencjał”. Kiedy tu zamieszkał, ze zdenerwowania nie jadł nic przez kilka dni. Jednego z pierwszych dni osłabiony stracił przytomność podczas pracy na dworze. Przewrócił się nieszczęśliwie, tak, że została mu na czole blizna. Jakby widoczny znak walki z sobą samym. Chodzi na spotkania AA i za kilka dni pojedzie na 6-tygodniową terapię w ośrodku zamkniętym. – Cały czas jestem na etapie pierwszych kroków – opowiada. – Przyznałem, że jestem bezsilny i przestałem kierować życiem. Postanowiłem powierzyć je Bogu.

Zawsze lubił czytać. „Ojca chrzestnego” przeczytał aż sześć razy. – To opowieść o mafii – wyjaśnia. – A ja mieszkałem w Nowej Hucie, tam rządziły różne grupy. Teraz czytam Nowy Testament, który dał mi ks. Mirek. Najpierw przeczytałem cały, teraz codziennie po kilka stron i codziennie coś dla siebie odkrywam. Ostatnio na spotkaniu AA rozmawialiśmy o asertywności. Jak odmówić picia alkoholu. Nie potrafię odmówić, jak ktoś mnie prosi. Jak mnie ksiądz prosił, żebym pracował przy budowie kominka i widziałem, jak się cieszy, to choć padałem na pysk – pracowałem. Teraz dbam o ten kominek jak o dziecko. Codziennie go czyszczę, myję. O siebie dopiero zaczynam dbać – zamyśla się.

– Nawet czasem się cieszę, że jestem alkoholikiem. Jak piłem, byłem egoistą, znieczulałem się, inni byli mi obojętni. Teraz ich zauważam. No i mama z tatą się ze mnie cieszą. I babcia Stasia w niebie. No i moja córka Paulinka.

http://gosc.pl/doc/1792775.Powrot-ojca-marnotrawnego

Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

Jesus1

Dwie z Ewangelii (św. Łukasza i św. Jana) dostarczają szczegółów w opisie Męki Pańskiej, które musiały być niezrozumiałe i trudne do uwierzenia dla pierwszych słuchaczy/czytelników Ewangelii. Wieki później, kiedy nasza wiedza medyczna o ciele człowieka znacznie wzrosła, te obserwacje w końcu zaczęły mieć więcej sensu. Św. Łukasz, dla przykładu, opisuje scenę w ogrodzie Getsemani, w której Jezus modlił się chwilę przed pojmaniem:

41 A sam oddalił się od nich na odległość jakby rzutu kamieniem, upadł na kolana i modlił się 42 tymi słowami: «Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!» 43 Wtedy ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go. 44 Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię. [Łk 22:41-44]

W ostatniej linijce mamy raczej niezrozumiały opis Jezusa pocącego się jakby krwią. Wygląda na to, że fragment ten był również problematyczny dla pierwszych czytelników Ewangelii; Ojcowie Kościoła żyjący w pierwszych wiekach naszej ery nie wiedzieli za bardzo co z tym zrobić w swoich pismach. Wielu traktowało to jako zwrot poetyczny. Justyn Męczennik, kiedy opisywał ten fragment w swojej pracy, po prostu go [ten wers] pominął. Ludzie starożytności mieli problem z tym opisem krwawego potu ponieważ nie znali czegoś takiego z własnego doświadczenia. Dzisiaj jednak rozumiemy tą rzadką niemal ukrytą naukę za poczynioną przez św. Łukasza obserwacją. Dr. Joseph Bergeron:

„Psychogeniczna (wywołana przez strach) hematohydrozja* była zaobserwowana u garstki** osób spodziewających się nadchodzącego fizycznego cierpienia. Najczęściej dotyczyła pojedynczych osób oczekujących egzekucji”.

Opis Jezusa pocącego się krwią nie był poezją; była to po prostu rzadka nauka dodająca wiarygodności temu opisowi. Jest bardzo mało prawdopodobne, aby św. Łukasz wymyślił sobie, trudny do wytłumaczenia szczegół, jeśli chciałby, aby jego historia brzmiała rozsądnie dla pierwszych słuchaczy.

Św. Łukasz nie jest jednak jedynym, który opisuje coś niezrozumiałego dla swoich słuchaczy/czytelników. Podobnie czyni także św. Jan opisując to, co spotkało Chrystusa już na krzyżu:

31 Ponieważ był to dzień Przygotowania, aby zatem ciała nie pozostawały na krzyżu w szabat – ów bowiem dzień szabatu był wielkim świętem – Żydzi prosili Piłata, aby ukrzyżowanym połamano golenie i usunięto ich ciała. 32 Przyszli więc żołnierze i połamali golenie tak pierwszemu, jak i drugiemu, którzy z Nim byli ukrzyżowani. 33 Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, 34 tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. [J 19:31-34]

Św. Jan opisał aktywność żołnierza i powiedział, że z ciała Jezusa – przebitego włócznią – wypłynęła woda. Podczas gdy starożytne, fikcyjne opowiadanie zdarzenia tego typu mogłoby zawierać opis pojawiającej się krwi, Jan umieścił tutaj także wodę, bez żadnego dodatkowego komentarza wyjaśniającego. Jego obserwacja była kłopotliwa dla jego pierwszych czytelników. Ojcowie Kościoła pierwszych wieków (Augustyn, Cyryl czy Jerome) pisali tylko o alegorycznych znaczeniach tego zdarzenia. Dzisiaj jednak wiemy, że może zdarzyć się, że u człowieka bardzo dotkliwie pobitego, woda może zacząć się gromadzić w okolicach płuc bądź serca i wypłynąć przy przebiciu jednego z tych miejsc włócznią (przebicie boku skazańca nie było regułą, lecz wyjątkiem, przez co wiedza o tym, że po takim przebiciu wypływa woda nie była powszechna). Krew i woda nie były tylko alegorią, lecz mało znanym faktem medycznym, który był mało zrozumiały dla czytelników Ewangelii.

* Pocenie się krwią, czyli hematohydrozja to zjawisko do którego może dochodzić pod wpływem czynników silnie stresujących (np. strata bliskiej osoby, trauma). Naczynka krwionośne w gruczołach potowych pękają i porami skórnymi przesączają się na skórę.

** W 2011 roku zarejestrowano około 80 przypadków takich objawów na świecie.

Two Hidden Science Facts in the Passion Week

Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

reconstruction-of-jerusalem-750x393

„Mówcie sobie, co chcecie – ktoś nam powie – ale przecież apokaliptyczne wierzenia pierwszych chrześcijan okazały się błędne. Z Nowego Testamentu jasno wynika, że oni wszyscy oczekiwali powtórnego przyjścia Chrystusa jeszcze za swego życia. Co gorsze, mieli do tego powód i to taki, który na pewno sam uznasz za nader kłopotliwy. Powiedział im to Nauczyciel. Nie tyko podzielił ich rozczarowanie, ale sam wprowadził ich w błąd. Oznajmił dosłownie: „Nie przeminie to pokolenia, aż się to wszystko stanie”. I pomylił się. Jasne jest zatem, że sam wiedział o końcu świata nie więcej od innych”.

Jest to z pewnością najbardziej kłopotliwy werset Biblii. Ale nie mniej zastanawia nas fakt, że kilka słów dalej następuje inne oświadczenie: „Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec.” Jawny błąd i wyznanie własnej niewiedzy sąsiadują ze sobą. Jest całkowicie pewne, że słowa te, i w tej formie, wyszły z ust samego Jezusa i że nie przypisał Mu ich żaden kronikarz. Gdyby ten kronikarz nie był bezgranicznie uczciwy, za nic w świecie nie zanotowałby w ogóle tego wyznania Chrystusowej niewiedzy. Nie mógł mieć żadnego innego motywu, poza chęcią powtórzenia całej prawdy. I gdyby następni kopiści nie byli równie uczciwi, nigdy nie przekazaliby owej (pozornie) błędnej przepowieści o „tym pokoleniu”, gdy upływ czasu w pełni wykazał jej (pozory) błąd. Ten werset (Mk 13:30-32) i okrzyk [na krzyżu]: „Czemuś mnie opuścił?” (Mk 15:34) stanowią najpotężniejsze świadectwo, że Nowy Testament jest historycznie w pełni wiarygodny. Ewangeliści odznaczali się najważniejszą i największą zaletą uczciwych świadków – zapisywali fakty na pierwszy rzut oka szkodliwe dla głównej, prezentowanej przez nich treści.

„Ostatnia noc świata” – C.S. Lewis

——————————–

C.S. Lewis używa słowa „pozornie” gdyż tak naprawdę nie wiadomo do końca, kogo Jezus miał na myśli mówiąc „to pokolenie” i jakie konkretnie zdarzenia miały się zdarzyć, zanim ono przeminie. Jest to najbardziej skomplikowany fragment NT, w którym Jezus wypowiada się o dwóch zdarzeniach (zburzenie Jerozolimy, które nastąpiło 40 lat po ukrzyżowaniu Chrystusa i koniec świata). Dla apostołów zburzenie Jerozolimy kojarzyło się automatycznie (nie koniecznie słusznie) z końcem świata. Jezus nie wyprowadził ich z błędu, tym bardziej, że sam się przyznał, że tylko Ojciec w niebie wie kiedy będzie koniec świata. Dlatego właśnie, aby dokładniej określić, kiedy koniec może przyjść należy spojrzeć na wszystkie mowy Chrystusa, a nie tylko jedną i to najbardziej skomplikowaną. Takie spojrzenie całościowe na mowy Nazarejczyka wskazuje raczej na to, że przed końcem świata wiele rzeczy musi się wydarzyć, jak rozproszenie żydów po całym globie i przede wszystkim głoszenie ewangelii wszystkim narodom świata, jak i zanik wiary przy samym końcu („Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę…”).

Dodać do tego jeszcze należy wiele przypowieści Jezusa w których mówi często o czuwaniu, o przyjściu Pana „jak złodziej w nocy” czy powolnym rośnięciu obok siebie kąkolu i pszenicy.  Koniec przyjdzie niepostrzeżenie („kiedy będą mówić pokój i bezpieczeństwo…”), a to wyklucza zrównanie w czasie zburzenia Jerozolimy i końca świata.

33 Uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie. 34 Bo rzecz ma się podobnie jak z człowiekiem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swoim sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał. 3Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. 3By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. 3Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie!».[Mk 13:33-36]

>>> Dodatkowo pomiędzy jednym i drugim zdarzeniem istnieje przestrzeń czasowa, tzw. „czas pogan” o którym wspominał min. Benedykt XVI w swoim „Jezusie z Nazaretu”.

…jedni polegną od miecza, a drugich zapędzą w niewolę między wszystkie narody. A Jerozolima będzie deptana przez pogan, aż czasy pogan przeminą. [Łk 21:24]

A ta Ewangelia o królestwie będzie głoszona po całej ziemi, na świadectwo wszystkim narodom. I wtedy nadejdzie koniec.[Mt 24:14]

Lecz najpierw musi być głoszona Ewangelia wszystkim narodom. [Mk 13:10]

Dodatkowo tradycja o Ewangelii głoszonej wszystkim narodom to nie był wymysł ewangelistów piszących swoje teksty 35-60 lat po ukrzyżowaniu Jezusa. Jest ona widoczna już u św. Pawła, który pisał swoje listy 20-30 lat po Męce Pańskiej:

…zatwardziałość dotknęła tylko część Izraela aż do czasu, gdy wejdzie [do Kościoła] pełnia pogan. [Rz 11:25]

Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

universe-wallpaper-1920x1080-1109029

PYTANIE: JAKI MASZ DOWÓD NA ISTNIENIE BOGA?

Chrześcijanin: Myślę, że sam kosmos jest dowodem na istnienie Boga. Pomyśl o tych wszystkich miliardach galaktyk, gwiazd, planet i księżyców. Skąd się one wzięły? Filozofowie i myśliciele na przestrzeni wieków zawęzili możliwe odpowiedzi do trzech opcji:

1 Kosmos jest wieczny – i jeżeli tak w istocie jest, to nie ma żadnej potrzeby, aby jakiś stwórca miał istnieć, ponieważ wszechświat po prostu zawsze istniał.

2. Kosmos stworzył sam siebie – ponownie nie ma żadnej potrzeby dla Boga. Wszechświat stworzył sam siebie.

3. Kosmos został stworzony przez kogoś lub coś istniejącego poza nim.

Rozważmy teraz, która możliwość jest najbardziej rozsądnym wyjaśnieniem. Pierwsza opcja, że kosmos jest wieczny, została odrzucona przez środowisko naukowców. Dlaczego? Astronomowie wskazują na takie rzeczy jak mikrofalowe promieniowanie tła, ruch galaktyk oddalających się od siebie (tzw. redshift), drugie prawo termodynamiki i inne dowody, które doprowadziły ich do wniosku, że nasz wszechświat miał początek. To w dużym stopniu eliminuje opcje nr 1*. Druga możliwość, że kosmos sam siebie stworzył, jest filozoficznie niemożliwa – a z logicznego punktu widzenia absurdalna. Zanim kosmos zaczął istnieć, to nie miał możliwości stworzenia siebie czy czegokolwiek. Nie miał żadnych możliwości. Tak więc opcje nr jeden i dwa mogą być odrzucone na czysto naukowym i filozoficznym polu. Opcja trzecia, że coś bądź ktoś z poza wszechświata stworzyło go, jest opcją, na którą zarówno rozum, jak i dowód wskazują.

Sceptyk: Ok. Jeśli jednak kosmos wymaga stwórcy, wtedy jednak i Bóg wymaga go. Kto stworzył Boga?

Chrześcijanin: Nikt nie stworzył Boga. W odróżnieniu od skończonego wszechświata (wszechświat, który zaczął istnieć), który wymaga stwórcy, Bóg go nie wymaga.

Sceptyk: A to niby dlaczego?

Chrześcijanin: Ponieważ On jest wieczny. Ktoś, kto istniałby wiecznie nie potrzebowałby stwórcy, lub czegoś co dałoby mu istnienie. Kosmos jednak to zupełnie inna bajka. Jak naukowe dowody pokazują, wszechświat nie istniał wiecznie. Wszystko, co ma początek wymaga z kolei przyczyny bądź stwórcy. Rzeczy nie pojawiają się od tak po prostu. Nic nie wytworzy czegoś.

Sceptyk: Ty naprawdę wierzysz, że Bóg istniał od zawsze?

Chrześcinanin: Tak.

Sceptyk: Niemożliwe!

Chrześcijanin: Cóż, zanim tak wyśmiejesz pomysł, że Bóg jest wieczny, zwróć na coś uwagę: Coś musiało istnieć wiecznie. Pojmujesz to?

Sceptyk: Dlaczego?

Chrześcijanin: Tylko pomyśl: jeśli nic nie może wytworzyć czegoś, a mimo to coś istnieje obecnie, to z konieczności coś musiało istnieć wiecznie, aby być powodem istnienia tego „coś” istniejącego dzisiaj. Pomyśl o tym w ten sposób:

1. Jeśli kiedykolwiek był czas, kiedy absolutnie nic nie istniało, to i dzisiaj nic by nie istniało.

2. Coś istnieje dzisiaj.

3. Tak więc, nigdy nie było sytuacji, kiedy absolutnie nic nie istniało.

Tak więc, co do pytania, Kto stworzył Boga? Nikt. Coś musi być wieczne. Wszechświat (materia, energia, przestrzeń i czas) nie jest wieczny. Tak więc twierdzenie, że przyczyna istnienia wszechświata – którą nazywamy Bogiem – jest wieczna, jest jak najbardziej rozsądne, a nawet konieczne.

Sceptyk: Słyszę co mówisz, lecz wciąż mam ogromy problem, aby wierzyć w Boga, którego nie mogę widzieć.

Chrześcijanin: Rozumiem. Pozwól, że pomogę Tobie poprzez analogię. Kiedy widzisz obraz, jaki dowód potrzebujesz, aby założyć, ze malarz istnieje? Nic poza obrazem. Sam obraz może być dowodem jego istnienia. Nie musisz widzieć malarza, aby wierzyć w jego/jej istnienie. Obraz jest wystarczającą przesłanką. Nie byłoby go, gdyby malarz nie istniał. Podobnie sprawa wygląda z Bogiem. Wszechświat sam w sobie, może być wystarczającą przesłanką za istnieniem Boga, zwłaszcza wszechświat mający początek.

* Istnieje możliwość, że nasz wszechświat jest jednym z wielu, być może nieskończenie wielu wszechświatów (tzw. multiverse – wieloświat), które istniały od zawsze. Taką opcję wybierają zazwyczaj osoby niewierzące. Problem jednak z tym jest taki, że jak dotąd, to co wiemy na pewno, to to, że istnieje nasz wszechświat i że miał swój początek (ok. 13,7 mld lat temu). O innych wszechświatach nie wiemy nic – i jeżeli w ogóle istnieją/istniały – to najprawdopodobniej się nigdy nie dowiemy, ze względu na brak możliwości jakiejkolwiek obserwacji.

ABR Home