Archiwum dla Marzec, 2014

Jeden z najgłówniejszych przywódców masonerii, znakomity rodem i stanowiskiem M. Solutore Zola – eks-wielki mistrz, eks-wielki hierofant, eks-suweren, wielki komandor, założyciel wolnomularstwa w Egipcie i przyległych prowincjach – dnia 18 kwietnia 1896 roku składał w ręce Monsignora Sallua publiczne wyrzeczenie się swych błędów.

masoneria fot. MesserWoland Wikimedia CommonsNawrócenie to, tak pocieszające i chwalebne dla Kościoła Katolickiego – a jak grom pioruna groźne dla bezbożnej sekty masonów, stało się za przyczyną Przenajświętszej i Niepokalanej Matki Boga.

Solutore Zola posiadał w okolicy Rzymu opodal kościoła Madonny Bożej Miłości przepyszną willę, w której corocznie spędzał letnie miesiące.

Dnia 27 października 1895 zamierzył przez ciekawość zwiedzić tę świątynię. – Wszedłszy do kościoła z litością i z pogardliwym uśmiechem spoglądał na tłumy pobożnych i pielgrzymów, spieszących tu, by oddać cześć Niepokalanej Matce Boga. – Tego samego dnia nieszczęśliwym przypadkiem upadł tak, iż złamał lewą nogę w trzech miejscach. – Doktorzy przybywszy zbyt późno nie mogli już zaradzić odpowiednio i wskutek tego Solutore cierpiał niezmierne bóle, prawie nie do zniesienia.

W tym stanie przeżył aż do wigilii Bożego Narodzenia. – Wieczorem zwyciężony bólami zasnął. – Podczas snu tego, uczuł się nagle przeniesionym do kaplicy w świątyni Madonny Bożej Miłości. – Tam ukazała mu się prześlicznej urody Niewiasta trzymająca na ręku nie mniej piękne dziecię; ta niewiasta wyrzucała mu, iż przyszedł do Jej świątyni jedynie po to, aby szydzić z tych, co się do Niej uciekają i cześć Jej oddają i zachęciła go, aby się modlił do Niej i odrzucił z nóg bandaże a zaczął chodzić. Chory instynktownie szukał słów, jakimi by mógł podziękować dobrej Pani, a nie znalazłszy na razie w swym sercu innej formuły modlitwy rzekł do Niej: „Dominus vobiscum” – poczym znowu zasnął – trwając w tym śnie aż do rana.

Gdy się Zola z rana obudził, małżonka jego, nader pobożna i wielkich cnót pani, spytała go, z kimże we śnie rozmawiał. – Pytanie to, żywo mu stawiło przed oczy sen jego i wzruszyło głęboko serce tym wspomnieniem. – Odpowiedział swej żonie: „Idź do kościoła Madonny – i zapal świecę przed Jej ołtarzem”. – Był to pierwszy objaw wiary ze strony Solutora – po czterdziestu latach życia bez wiary.

W tejże samej chwili uczuł, iż sprawdziła się na nim obietnica Maryi – gdyż podniósł się z łoża boleści i bez pomocy zdołał się przejść po pokoju – złamana noga była zupełnie zdrową!

Zwyciężony tym cudem już się nie opierał dłużej działaniu łaski Bożej – lecz się nawrócił – i sam własnoręcznie spisał szczegóły cudu, jakiego doznał od Matki Najświętszej.

„Osservatore Romano” nr 92 z kwietnia 1896r.:

„Ja niżej podpisany Solutore Arrentore Zola, eks-wielki mistrz, eks-wielki hierofant, eks-suweren, wielki komandor, założyciel wolnomularstwa w Egipcie i przyległych prowincjach, oświadczam niniejszym, że byłem członkiem przez przeciąg ok. 30 lat lóż wolnomularskich, a przez lat 12 rządziłem nimi, mając w ręku absolutną władzę, a zatem miałem sposobność poznać dokładnie początek i cele, prawa i nauki. Wolnomularstwo udaje, że jest czysto filantropijnym, filozoficznym związkiem, który postawił sobie za zadanie poszukiwanie prawdy, naukę powszechnej moralności, umiejętności i sztuki, tudzież wykonywanie uczynków miłosiernych. Udaje, że szanuje religijne przekonania każdego ze swych członków, zapewnia, że na swych zebraniach unika z zasady jakiej bądź religijnej i politycznej dyskusji, zaręcza, że nie jest ani politycznym, ani religijnym zjednoczeniem, lecz świątynią sprawiedliwości, ludzkości, miłości itd. Wobec tego zaręczam, że wolnomularstwo jest czymś zupełnie innym, czymś wręcz temu wszystkiemu przeciwnym.(…) W dobru, rzekomo zawartym w ustawach i przepisach wolnomularskich, nie ma ani krzty prawdy. Kłamstwem, wyłącznie bezczelnym kłamstwem jest owa słusznie głoszona sprawiedliwość, ludzkość, filantropia, miłość. Nie panują one ani w wolnomularskiej świątyni, ani w sercach wolnomularzy. Ci ostatni o pewnych nieznacznych wyjątkach nie wspominając, cnót tych bynajmniej nie wykonują. Prawda w loży nie przemieszkuje i wolnomularze jej nie mają. Kłamstwo, obłuda, oszustwo, osłonięte pozorami prawdy, rządzą wszechwładnie wolnomularską rzeszą. (…) W gruncie rzeczy, za to zaręczam, wolnomularstwo najsłuszniej nazwać by można religijnym związkiem; jego celem jest zniszczenie wszystkich religii, a przede wszystkim religii katolickiej, aby zająć jej miejsce i sprowadzić rodzaj ludzki do pierwotnego pogaństwa.”

* * *

Jak na ironię, historia zapomniała o Solutorze Zoli i wyznanie, jakie poczynił on w 1896 r., przypisuje się dzisiaj niesłusznie Émilowi Zoli. Z jednej strony – w tym przypadku razi niekompetencja dziennikarzy, którzy czy to z braku dociekliwości (którą przecież powinni się wyróżniać), czy też w gonitwie za tanią sensacją – ukuli mit nawrócenia Zoli. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że zarówno poglądy, jak i pozycja Zoli uprawdopodobniały jego przynależność do masonerii. Francuz był blisko związany z promasońskim dziennikiem „L’Aurore”. Niemniej Émile Zola do końca życia obstawał przy tezie, że szczególna aura panująca w Lourdes jest nie wynikiem boskiego dotyku, a psychicznego napięcia, jakie wytwarza się w umysłach podróżujących pielgrzymów.

http://www.ultramontes.pl/rosarium_i_ii_13.htm

Charles Hard Townes (ur. 28 lipca 1915 w Greenville w stanie Karolina Południowa) – amerykański fizyk, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki w roku 1964 za badania dotyczące elektroniki kwantowej i wynalezienie masera. Opracował też podstawy naukowe, które doprowadziły do skonstruowania lasera rubinowego przez jego studenta Theodore’a Maimana.

tow0-002

Charles Townes – zdobywca Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, a także rektor MIT.

Fragment eseju Henry’ego F. Schaefera – pięciokrotnie nominowanego do Nagrody Nobla za swe prace z dziedziny molekularnej mechaniki kwantowej:

Moim typem na wybitnego naukowca eksperymentatora XX wieku jest Charles Townes (1915-), który w 1964 roku otrzymał nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki za odkrycie lasera. Na moją opinię mogły wpłynąć czynniki pozamerytoryczne – profesor Townes jest jedynym spośród wiarygodnych kandydatów do tytułu naukowca stulecia, którego znam osobiście. Jednak odkrycie lasera z pewnością znacząco wpłynęło na życie każdego, kto czyta tę książkę. Doktor Townes prawie że otrzymał kolejną nagrodę Nobla za swoje obserwacje pierwszej cząsteczki interstelarnej. Badania nad tymi molekułami stały się następnie ważną częścią astrofizyki, wpływając również na moją pracę naukową. Charles Townes był rektorem Massachusetts Institute of Technology kiedy byłem studentem, a później moim współpracownikiem (choć zatrudnionym na wydziale fizyki) przez 18 lat mojej pracy jako wykładowcy w Berkeley.

W Berkeley każdy ustny egzamin w ramach obrony pracy doktorskiej wymaga obecności czterech nauczycieli z wydziału kandydata oraz piątego członka komisji z innego wydziału. W przypadku fizyki chemicznej, której naucza się w Berkeley na Wydziale Chemii, ów „zewnętrzny” członek komisji to z reguły jeden z profesorów z Wydziału Fizyki. Jest to dość uciążliwe dla niektórych wykładowców fizyki, bo tylko niewielu z nich zna się biegle na chemii i może wchodzić w skład takiej komisji, a musi się ona zbierać około 30 razy w roku. Z tego względu nie było niczym niezwykłym, że wykładowcy fizyki zawsze znajdowali jakieś oryginalne wymówki, aby nie brać udziału w tych ciężkich dwugodzinnych próbach. Jednak Charlie Townes do takich nie należał. Zawsze z entuzjazmem służył w tym względzie Wydziałowi Chemii, mimo że miał mnóstwo obowiązków w Waszyngtonie. Pytania, jakie kierował wtedy do doktorantów, były rozważne i tak skonstruowane, aby dać trzęsącym się ze strachu studentom jak największe szanse.

Doktor Townes napisał swą autobiografię zatytułowaną Making waves (Wzbudzanie fal), której tytuł stanowi aluzję do podobnego do fal zjawiska, opisującego w pewnym uproszczeniu pojęcie światła laserowego. Książka ta została wydana przez American Institute of Physics w 1995 roku i polecam jej lekturę. Townes nawiązuje w niej między innymi do swojego zaangażowania w kościele, a potem pisze: „Mógłbyś mi zadać pytanie ‘Pokaż mi, gdzież to Bóg ingeruje w nasz świat?’ Być może moja odpowiedź coś by ci wyjaśniła, ale dla mnie takie pytanie jest raczej pozbawione sensu. Jeśli w ogóle wierzysz w Boga, to nie można mówić o jakimś szczególnym ‘gdzie’. On zawsze tu jest, znajduje się przecież wszędzie. Dla mnie Bóg, choć wszechobecny, jest osobą i stanowi potężne źródło siły. On bardzo odmienił moje życie”.

http://chfpn.pl/index/?id=f80bf05527157a8c2a7bb63b22f49aaa

Jeden z największych w świecie autorytetów w zakresie badań ludzkiego mózgu, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny (1963), australijski neurofizjolog John Carew Eccles (1903 – 1997), w oparciu o wyniki swoich naukowych dociekań doszedł do wniosku, że każdy człowiek ma nieśmiertelną duszę.

eccles[1]

John Eccles – Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny.

John Eccles, opierając się na wynikach swoich wieloletnich naukowych obserwacji i analiz, stwierdza, że materia nie jest w stanie wytwarzać zjawisk psychicznych i nie ma przechodzenia energii fizycznej w psychiczną. Tym samym tylko duchowa rzeczywistość może wytwarzać zjawiska psychiczne. Australijski noblista uświadamia nam, że z naukowego punktu widzenia trzeba jednoznacznie odrzucić twierdzenie materialistów, że ludzka świadomość jest produktem materii. Dla J. Ecclesa stało się oczywiste, że umysł człowieka, jego osobowe ja, istnieje jako duchowy wymiar człowieczeństwa i jest nieśmiertelną duszą. Ten wybitny naukowiec podkreśla, że współczesna nauka przekazuje nam orędzie pokory w obliczu cudu życia i wspaniałości ludzkiej osoby. Prawdziwymi cechami człowieczeństwa są nie tylko inteligencja i mózg, ale przede wszystkim kreatywność i zdolność wyobraźni. Eccles pisze o dwóch pewnikach, a są nimi: niepowtarzalność osoby ludzkiej w jej cielesności i w duchowym istnieniu nieśmiertelnej duszy.

Bazując na wynikach swoich badań, profesor Eccles zdecydowanie odrzuca materialistyczną teorię umysłu, według której mózg jest rozumiany jako superskomplikowany komputer, w którym kora mózgowa generuje wszystkie myśli i uczucia. Określa tę teorię jako „zubożałą i pustą”, ponieważ posługuje się ona niejasnymi ogólnikami, a przede wszystkim nie jest zdolna uzasadnić cudu i tajemnicy istnienia niepowtarzalności ludzkiego ja wraz z jego duchowymi wartościami: kreatywnością i zdolnością wyobraźni (How the Self Controls Its Brain, ss. 33, 176).

„Skoro materialistyczna koncepcja – pisze Eccles – nie jest w stanie wyjaśnić i uzasadnić doświadczenia naszej niepowtarzalności, jestem zmuszony przyjąć nadprzyrodzone stworzenie niepowtarzalnego, duchowego, osobowego »ja«, czyli duszy. Wyjaśniając w terminach teologicznych: każda Dusza jest nowym Bożym stworzeniem wszczepionym w ludzki zarodek” (Evolution of the Brain, Creation of the Self, s. 237).

Profesor J. Eccles stworzył nową, genialną teorię funkcjonowania ludzkiego umysłu, znaną jako dualistyczny interakcjonizm (dualist-interactionism). Jej autor wyjaśnia:

„Stwierdzam, że tajemnica człowieka jest niewiarygodnie pomniejszona przez naukowy redukcjonizm z jego roszczeniem »obiecującego materializmu«, który miałby wytłumaczyć istnienie całego duchowego świata w kategoriach wzorców aktywności neuronów. Tego rodzaju wiara powinna być traktowana jako przesąd. Musimy uznać, że jesteśmy istotami duchowymi z duszami istniejącymi w duchowym świecie i równocześnie istotami materialnymi z ciałami istniejącymi w materialnym świecie” (Evolution of the Brain…, s. 241).

Twierdzenie materialistów, że myślenie jest wynikiem materialnych procesów, Eccles odrzuca jako przesąd, który nie ma nic wspólnego z ustaleniami nauki: „Im bardziej naukowe badania odkrywają prawdę o pracy ludzkiego mózgu, tym jaśniej możemy rozróżnić jego funkcjonowanie i myślenie – i w tym kontekście widać, jak wspaniałe jest zjawisko myślenia. Przekonanie, że myślenie jest efektem materialnych procesów, jest po prostu przesądem utrzymywanym przez dogmatycznych materialistów. Ma ono cechy mesjańskiego proroctwa z obietnicą przyszłości uwolnionej od wszelkich problemów – coś w rodzaju nirwany dla naszych pechowych następców. Materialistyczni krytycy argumentują, że nieprzekraczalne trudności sprawia hipoteza, iż niematerialne umysłowe wydarzenia mogą oddziaływać na materialną strukturę neutronów. Takie oddziaływanie jest rzekomo niezgodne z zachowaniem praw fizyki, a w szczególności z pierwszym prawem termodynamiki. Ta obiekcja z pewnością mogła być podtrzymywana przez dziewiętnastowiecznych fizyków, neurologów i filozofów, ideologicznie związanych z dziewiętnastowieczną fizyką, która nie jest świadoma rewolucji dokonanej przez fizykę kwantową w dwudziestym wieku” (A unitary hypothesis of mind-brain interaction in the cerebral cortex (1990); art. opublikowany w Proceedings of the Royal Society B 240, ss. 433-451).

Wieloletnie naukowe badania ludzkiego mózgu doprowadziły Johna Ecclesa do stwierdzenia, że wszyscy mamy osobowe ja – czyli niematerialny umysł, który działa poprzez materialny mózg. Tak więc oprócz świata fizycznego w człowieku istnieje umysłowy – czyli duchowy – świat i obie te rzeczywistości wzajemnie oddziałują na siebie (por. How the Self Controls Its Brain, s. 38).

Profesor Eccles podkreśla zdumiewający fakt, że samoświadomość osobowego ja u każdego człowieka trwa niezmiennie przez całe jego życie, „a ten fakt musimy uznać za cud” (tamże, s. 139).

Tak J. Eccles pisze o nieśmiertelności ludzkiej duszy, czyli o istnieniu osobowego ja po śmierci ciała każdego człowieka:

„Wierzę, że moje istnienie jest fundamentalną tajemnicą, która przekracza każdą biologiczną ocenę rozwoju mojego ciała (również mózgu) z jego genetycznym dziedzictwem i ewolucyjnym pochodzeniem. Byłoby nierozsądnym wierzyć, że ten wspaniały dar świadomego istnienia nie ma dalszej przyszłości oraz możliwości egzystencji w innej niewyobrażalnej rzeczywistości” (Facing Reality: Philosophical Adventures by a Brain Scientist, Heidelberg Science Library 1970, s. 83).

W innym miejscu australijski badacz wyjaśnia: „Możemy patrzeć na śmierć ciała i mózgu jako na rozpad naszego dualistycznego istnienia. Mamy nadzieję, że uwolniona dusza znajdzie nową przyszłość o głębszym znaczeniu i bardziej zachwycających doświadczeniach w jakiejś odnowionej ucieleśnionej egzystencji zgodnie z tradycyjnym chrześcijańskim nauczaniem” (Evolution of the Brain…, s. 242); „Nasze zaistnienie jest tak samo tajemnicze jak nasza śmierć. Czyż nie możemy mieć nadziei dlatego, że nasza ignorancja o naszym pochodzeniu jest taka sama jak o naszym przeznaczeniu? Czy nasze życie nie może być przeżywane jako wyzwanie i wspaniała przygoda, której ostateczne znaczenie jest jeszcze do odkrycia?” (Facing Reality: Philosophical Adventures by a Brain Scientist (1970), s. 95).

Niech to świadectwo o istnieniu nieśmiertelnej ludzkiej duszy jednego z największych na świecie znawców ludzkiego mózgu, laureata Nagrody Nobla prof. Johna Ecclesa, zmobilizuje nas do większej troski o swoją duszę, czyli o własne życie duchowe – o czystość serca, wolność od wszelkiego zła, o życie wieczne. Ma się to dokonywać przez pogłębianie osobistej relacji z Chrystusem w codziennej modlitwie oraz w sakramentach pokuty i Eucharystii. Pamiętajmy stale o słowach Pana Jezusa: „Cóż bowiem za ko­rzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mt 16, 26).

ks. Mieczysław Piotrowski TChr

http://milujciesie.org.pl/nr/wiara_i_nauka/laureat_nagrody_nobla_o.html

Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

Monkeymacf2

Fragment książki „Bóg istnieje” – A. Flew

Jednak najważniejszym wydarzeniem w naszej dyskusji [dotyczącej tego, czy najprostsza forma życia może powstać z materii nieożywionej] była argumentacja Gerryego Schroedera (Massachusetts Institute of Technology – MIT), obalająca krok po kroku popularną tezę, którą na własny użytek nazywam „małpim twierdzeniem”. Tezę tę formułuje się rozmaicie, a głosi ona, że życie mogło powstać czysto przypadkowo na analogicznej zasadzie, jak stado małp uderzające na oślep w klawiaturę komputera może w końcu napisać sonet Szekspira.

Schroeder zaczął od poinformowania o wynikach eksperymentu przeprowadzonego przez British National Council of Arts, a polegającego na tym, że do klatki z sześcioma małpami wstawiono komputer. Po miesiącu bębnienia w klawiaturę komputera (a także użytkowania go w charakterze toalety!) małpy wytworzyły pięćdziesiąt zapisanych stron – ale ani jednego słowa. Schroeder podkreślił, że wynik ten uwzględnia fakt, iż najkrótsze słowa w języku angielskim składają się z jednej litery (jak w przypadku I lub a). Rzecz w tym, że I jest słowem tylko wtedy, gdy po obydwu jego stronach figuruje spacja. Jeżeli przyjmiemy, że klawiatura obejmuje trzydzieści znaków (dwadzieścia sześć liter i inne symbole), to prawdopodobieństwo napisania słowa jednoliterowego wyniesie jeden do 30 razy 30 razy 30, czyli jeden do 27 000.

Następnie Schroeder zastosował teorię prawdopodobieństwa w odniesieniu do analogii z sonetem Szekspira. Zapytał: Jaka jest szansa napisania sonetu Szekspira?” Rozumował w sposób następujący:

Wszystkie sonety są tej samej długości. Z definicji składają się z czternastu wersów. Wybrałem ten, którego incipit pamiętam, czyli Shall I compare thee to a summer day? Policzyłem, z ilu składa się liter, otrzymując wynik 488. Jakie jest prawdopodobieństwo wystukania 488 liter w takiej kolejności, w jakiej występują w Shall I compare thee to a summer day? Liczbę wszystkich możliwości obliczymy w tym przypadku mnożąc 488 razy 26 przez 26, co daje 26 do potęgi 488, czyli 10 do potęgi 690.

Otóż liczba cząstek we wszechświecie – a mówię nie o ziarnkach piasku, lecz o protonach, elektronach i neutronach – wynosi 10 do potęgi 80. 10 do potęgi 80 to jeden z osiemdziesięcioma zerami. 10 do potęgi 690 to jeden z sześciuset dziewięćdziesięcioma zerami. We wszechświecie nie ma dostatecznie wiele cząstek, aby zapisać wszystkie 488-elementowe ciągi literowe; cząstek tych musiałoby być w przybliżeniu 10 do potęgi 600 razy więcej.

Wyobraźmy sobie teraz, że zamieniamy cały wszechświat – pal licho małpy! – na części komputerowe o masie jednej milionowej grama i wykonujące 488 operacji w ciągu, załóżmy, jednej milionowej sekundy. Otóż gdybyśmy zamienili cały wszechświat w takie części komputerowe i każda generowałaby milion losowych liter na sekundę, to liczba 488-elementowych ciągóW literowych, które części te wytworzyłyby od początku czasu, wyniosłaby 10 do potęgi 90. Części tych znów byłoby 10 do potęgi 600 razy za mało. Żaden sonet nigdy nie powstanie w sposób czysto przypadkowy. Wszechświat musiałby być 10 do potęgi 600 razy większy. Mimo to ludzie myślą, że małpy mogą napisać sonet w każdej chwili.

Po wysłuchaniu wywodu Schroedera powiedziałem mu, że w sposób absolutnie przekonujący i rozstrzygający dowiódł, iż „małpie twierdzenie” jest stekiem bzdur i że szczególnie dobrym pociągnięciem było ukazanie tego na przykładzie tak niewielkiego utworu jak sonet, ponieważ owo małpie twierdzenie bywa wypowiadane w kontekście większych dzieł Szekspira, takich jak Hamlet. Jeżeli teza ta upada nawet w przypadku sonetu, to domniemanie głoszące, jakoby nieporównanie bardziej złożony fakt narodzin życia mógł być dziełem przypadku, jest oczywiście całkiem niedorzeczne.

„Bóg istnieje” – A. Flew*

*Anthony Flew – jeden z najbardziej wpływowych filozofów ateistycznych drugiej połowy XX wieku, przekonany do istnienia Boga przez „argumenty a charakterze zasadniczo naukowym”. Rozprawa Flew zatytułowana Teologia a falsyfikacja, przedstawiona pierwotnie w 1950 roku w Oksfordzie na posiedzeniu Klubu Sokratejskiego, którego przewodniczącym był C. S. Lewis [autor „Opowieści z Narnii” nawrócony częściowo przez twórcę „Władcy Pierścieni” – J.R.R. Tolkiena], okazała się najczęściej przedrukowywaną publikacją filozoficzną minionego wieku.

Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

gap-between-social-customers-and-social-brandsWielu rozsądnych, współczesnych ludzi z pewnością opuściło chrześcijaństwo pod wpływem trzech zbieżnych faktów: po pierwsze, że ludzie w swym wyglądzie, budowie i seksualności są, koniec końców, bardzo podobni do zwierząt, po drugie, że religie pierwotne narodziły się z ignorancji i strachu; i po trzecie, że księża rzucili na świat przekleństwo zgorzknienia i przygnębienia. Te trzy argumenty  przeciwko chrześcijaństwu są bardzo różnorodne, a przy tym wszystkie są logiczne i uzasadnione, wszystkie też spotykają się w jednym punkcie. Jedynym zarzutem, jaki można im wytoczyć (jak się przekonałem), jest to, że wszystkie są tak samo nieprawdziwe. Jeśli odłoży się na bok książki traktujące o ludziach i zwierzętach, to (jeśli ma się choć trochę dowcipu) lub wyobraźni, wyczucia szaleństw lub farsy) natychmiast rzuca się w oczy nie to, jak bardzo człowiek podobny jest do zwierząt, ale jak bardzo się od nich różni. Tym co wymaga wyjaśnienia, jest ogromna rozbieżność, a nie umiarkowane podobieństwo.

Stwierdzenie, że człowiek i zwierzę są do siebie podobni, jest w pewnym sensie truizmem; prawdziwy szok i zagadkę stanowi to, że przy całym podobieństwie tak bardzo się od siebie różnią. To, ze małpa ma ręce, jest dla filozofa o wiele mniej interesujące niż fakt, że mając ręce prawie nic nie potrafi nimi zrobić: nie potrafi grać w kości ani grać na skrzypcach, nie umie rzeźbić w marmurze ani kroić pieczeni. Ludzie mówią często o barbarzyńskiej architekturze i upadku sztuki. Ale słonie nie zbudują wielkich świątyń z kości słoniowej nawet w stylu rokoka, a wielbłądy nie namalują nawet najgorszego obrazu, choć noszą na sobie materiał na wiele pędzli z wielbłądziej sierści.

Niektórzy współcześni marzyciele twierdzą, że społeczności mrówek i pszczół przewyższają nasze społeczeństwa. Rzeczywiście, owady tworzą pewne cywilizacje, ale przypomina nam to jedynie, że ich cywilizacje są niżej rozwinięte od naszej. Czy widziano kiedykolwiek mrowisko ozdobione pomnikami wybitnych mrówek? Albo ul z rzeźbionymi podobiznami pięknych królowych sprzed wieków? Nie! Nawet jeśli przepaść dzieląca człowieka od innych stworzeń ma naturalne wyjaśnienie, z pewnością jest to przepaść ogromna. Mówimy często o dzikich zwierzętach, ale tak naprawdę jedynym dzikim zwierzęciem jest człowiek. To on wymknął się spod kontroli. Wszystkie inne zwierzęta są oswojone; postępują z nieokrzesaną powagą swego szczepu lub gatunku. Wszystkie zwierzęta są stworzeniami domowymi; człowiek jako jedyny porzuca dom – czy to jako rozpustnik czy jako mnich. A zatem pierwsze powierzchowne uzasadnienie materializmu okazuje się w najlepszym razie uzasadnieniem czegoś wręcz przeciwnego; religia zaczyna się tam, gdzie kończy się biologia.

G.K. Chesterton – „Ortodoksja”

Nicole Mary Kidman (ur. 20 czerwca 1967 w Honolulu) – australijska aktorka i piosenkarka urodzona w Stanach Zjednoczonych, laureatka Oscara za rolę Virginii Woolf w filmie Godziny.

nicole_kidmanPochodząca z Australii gwiazda Hollywood, Nicole Kidman, zaangażowała prywatnego nauczyciela religii. 37-letnia aktorka i katoliczka pobiera naukę teologii od profesora Roberta Cargilla.

Jak poinformował interenetowy magazyn „Contactmusic.com” wykładowca religii wyjaśnia aktorce m.in. znaczenie Starego Testamentu dla współczesnej polityki bliskowschodniej.

Nauczyciel akademicki z Pepperdine University w Malibu w Kalifornii potwierdził w rozmowie z „Contactmusic”, że uczy Nicole teologii, ale wyznaje zasadę, że z nikim o tym nie rozmawia. Przedstawiciel magazynu chciał wiedzieć, czy aktorka po zakończeniu kursu teologicznego zamierza studiować filozofię.

Kidman pochodzi z rodziny katolickiej i uczęszczała do prowadzonej przez zakonnice szkoły katolickiej „Monte Sant’Angelo” w Sydney. Mając 16 lat porzuciła ją i zapisała się do szkoły aktorskiej.

O swoich katolickich korzeniach Kidman wspominała w niedawnym wywiadzie dla fiilipińskiej gazety „Philippine Daily Enquirer”. „Katolicyzm stanowi część mego życia. Staram się regularnie chodzić do kościoła” – powiedziała aktorka i zapewniła, że swoje dzieci chce wychować w wierze katolickiej. To m.in. stało się powodem rozwodu z gwiazdorem kina amerykańskiego Tomem Cruisem, który należy do sekty scjentologów.

http://ekai.pl/kultura/x9220/nicole-kidman-uczy-sie-teologii/

Gary Frank James Cooper – amerykański aktor filmowy. Syn angielskich farmerów z Bedfordshire, Charlesa i Alice. Debiutował w 1925 w filmie Tricks (western, niemy). Uhonorowany w 1942 Oscarem za rolę w filmie Sierżant York, w 1953 Oscarem oraz Złotym Globem dla najlepszego aktora w filmie W samo południe. Od 1933 był żonaty z Veronicą Balfe. Zmarł na raka prostaty. W 1961 otrzymał Oscara za całokształt twórczości.

949467_5190940728_779f78bef1_b_7Watykański dziennik “L’Osservatore Romano” (…) przypomniał w obszernym artykule postać Gary’ego Coopera i jego nawrócenie na katolicyzm. 26 czerwca 1953 roku, podczas pobytu we Włoszech w ramach promocji filmu “W samo południe” ten znany amerykański aktor znalazł się na audiencji u Piusa XII. Wydarzenie to i inne wspomnienia zawiera materiał Silvii Guidi, oparty na wspomnieniach Veroniki Balfe i córki gwiazdora Marii Janis Cooper.

„Na audiencji ojciec miał w rekach święte obrazki, koszulki, medaliki i mnóstwo różańców, bo wielu jego przyjaciół z Hollywoodu prosiło o o przywiezieniem im czegoś pobłogosławionego przez papieża… Panowało duże napięcie, kiedy poprzedzany przez gwardzistów szwajcarskich wszedł papież – wysoki, blady, ubrany na biało. Byliśmy mniej więcej w połowie kolejki. Ojciec, przyklękając stracił równowagę – z powodu emocji, ale także chronicznego bólu w krzyżu – i upuścił na podłogę wszystkie te święte obrazki i różańce; medaliki potoczyły się po całej sali. Zakłopotany ojciec na czworakach starał się wszystko pozbierać jak najprędzej, gdy nagle natknął się na szkarłatny but i brzeg szaty. Papież Pius XII przyglądał mu się, cierpliwie czekając, aż wstanie z podłogi” – przytoczyła autorka słowa córki.

Gdy chodzi o nawrócenie aktora, który ochrzcił się pięć lat później, w 1958, Maria Janis zapewniła, że było ono samodzielne i przemyślane, a nie pod wpływem żony, jak twierdza niektórzy biografowie. Wcześniej Cooper zaprzyjaźnił się z księdzem Haroldem Fordem. Zanim jednak zaczął z nim rozmawiać o sprawach wiary, odkryli, że obaj pasjonują się bronią palną, myślistwem, wędkarstwem i nurkowaniem.

W wywiadzie, który ukazał się w książce Barry Normana „The Hollywood Greats”, Cooper powiedział: “Każdą godzinę mego życia, rok po roku, poświęcałem na realizowanie tego, co przychodziło mi do głowy; a to, co miałem ochotę robić, nie zawsze było poprawne. Ubiegłej zimy zacząłem się zastanawiać nad tym, o czym myślałem już od jakiegoś czasu: «Stary Coopie, winien jesteś wdzięczność Komuś za to, czego się dorobiłeś!» Nigdy nie będę nawet podobny do świętego…, mogę tylko powiedzieć, że staram się być nieco lepszy. Może mi się uda”.

Kiedy w czasie wręczania Oskarów w kwietniu 1961 odebrał go w jego imieniu James Stewart i świat dowiedział, że Gary Cooper jest ciężko chory, “nadeszły listy z całego świata; między innymi pisali papież Jan XXIII, królowa Elżbieta II i jego wielki przyjaciel Ernest Hemingway… zatelefonował do niego z Białego Domu prezydent Kennedy”. Dziennikarzowi, który rozmawiał z nim 6 maja 1961 roku, czyli na klika dni przed śmiercią, aktor powiedział: “Wiem, że to, co się wydarzy, jest wolą Boga, nie boje się przyszłości”.

“L’Osservatore Romano” stwierdza, że “po zapoznaniu się ze świadectwami przyjaciół na temat ostatniego okresu życia Gary Coopera, tradycyjne określenie «an american hero» jest mniej retoryczne i bardziej odpowiada rzeczywistości”.

http://gosc.pl/doc/1077159.Historia-nawroconego-kowboja

Seria “ARGUMENTY ZA WIARĄ” ma na celu pokazanie, że chrześcijaństwo i ogólnie wiara w Boga nie jest czymś co wymaga całkowitego wyłączenia myślenia. Cykl ten może nie da niezbitego 100% dowodu na istnienie Boga (nie taki jest jego cel), lecz powinien sprawić, aby przynajmniej niektóre osoby niewierzące zmieniły swoją postawę z bezmyślnego wyśmiewania chrześcijaństwa w założenie, że “być może coś w tym jest”. Z kolei osoby już wierzące być może wzmocnią swoją wiarę po kolejnych wpisach z tej serii.

ffbc138010_bo_smiechOd czasu do czasu można usłyszeć nie tylko, że Jezus nie zmartwychwstał [co nie jest specjalnie zaskakujące], lecz również to, że w ogóle nie istniał. O tym , że to drugie stwierdzenie jest praktycznie rzecz biorąc nie prawdziwe, wystarczy spojrzeć na wypowiedzi historyków [wierzących jak i nie wierzących], działających na poważnych uczelniach świata zachodniego, posiadających dyplomy w dziedzinach pozwalających wypowiadać się na temat istnienia Jezusa Chrystusa.

Jednym z takich uczonych jest Bart Ehrman – Uniwersytet Północnej Karoliny [określający siebie samego jako „agnostyk przychylający się ku ateizmowi”], którego nowa książka przedstawiająca historyczne argumenty przemawiające zdecydowanie za tym, że Jezus z Nazaretu jest postacią historyczną, wywołała poruszenie w środowisku osób mówiących, że Chrystus jest mitem.

W jednym ze swoich artykułów w Huffington Post Ehrman pisze:

„Tylko bardzo nieliczni z osób uważających Jezusa za mit są uczonymi wyszkolonymi w historii starożytnej, religii, studiach biblijnych lub w innym obszarze ściśle powiązanym, nie wspominając o językach starożytnych, tak aby mogli wypowiadać się z jakimkolwiek autorytetem na temat tego czy Jezus z Nazaretu istniał czy też nie. Istnieje zaledwie kilka wyjątków (dwa wg wiedzy którą posiadam) z setek – tysięcy? – z tych mitologizatorów, którzy posiadają tytuł Ph.D w dziedzinach pozwalających wypowiadać się z autorytetem na temat nauczyciela z Palestyny. Dodatkowo nie ma ani jednego mitologizatora Jezusa, który naucza Nowego Testamentu lub Wczesnego Chrześcijaństwa na jakiejkolwiek poważnej instytucji lub uczelni w zachodnim świecie. Nie ma się zresztą co dziwić. Takie poglądy [że Jezus nie istniał] są tak ekstremalne i nieprzekonywujące dla 99,99%  prawdziwych ekspertów, iż osoba twierdząca, że nauczyciel z Nazaretu jest mitem, ma takie szanse dostania się na departament religii [jako wykładowca] na szanowanej uczelni, jak osoba twierdząca, ze świat powstał w 6 dni na departament biologii.”

„Śmierć Jezusa w wyniku ukrzyżowania jest bezsprzeczna”. – ateista Gerd Ludemann (Uniwersytet w Getyndze); uważa, że 95% NT to fałszerstwa;

„Przyglądając się argumentom zarówno za jak i przeciw istnieniu Jezusa z Nazaretu, szybko można zauważyć, że osoby twierdzące że Jezus nie był postacią historyczną, muszą się zmierzyć z dużo większą ilością problemów niż ludzie uważający nauczyciela z Palestyny za postać historyczną. (…) Biorąc wszystko pod uwagę musimy stwierdzić, iż przypuszczenie, że Jezus istniał jest nieprawdopodobnie prawdopodobne, natomiast, że nie istniał jest nieprawdopodobnie mało prawdopodobne. Nie oznacza to jednak, że od czasu do czasu, nie będą wciąż pojawiać się zwolennicy tej drugiej opcji”. – Marcus Borg – bardzo liberalny teolog, twierdzący, że NT jest prawdziwy tylko w niektórych fragmentach (Uniwersytet Stanowy Oregon);

„Możemy być pewni, że Jezus jest postacią historyczną (wbrew nielicznym, bardzo mocno zmotywowanym sceptykom, którzy to odrzucają), że był żydowskim nauczycielem z Galilei, i że został ukrzyżowany przez Rzymian około 30 roku naszej ery”. – Robert J. Miller – uczestnik „Jesus Seminar” (grupy uczonych twierdzących, że tylko kilkadziesiąt procent NT jest godna zaufania);

„Niektórzy sceptycy utrzymują, że dowody biblijne i historyczne wskazują, że najbardziej prawdopodobną tezą odnośnie Jezusa z Nazaretu, jest ta mówiąca o jego nieistnieniu, czyli że istnienie Jezusa to mit. Taki pogląd jest kontrowersyjny i nieakceptowany przez zdecydowaną większość, również antychrześcijańskich uczonych”. – Michael Martin – filozof ateistyczny (Uniwersytet Bostoński);

„Teoria, że Jezus nie istniał, jest obecnie nieodwracalnie martwa wśród uczonych” – Robert E. Van Voorst – profesor wizytujący na Westminster College, Oxford;

„Każdy, kto twierdzi dzisiaj, że Jezus nie istniał – przynajmniej w świecie akademickim – zostaje przyporządkowany do skinheadów, którzy mówią, że nie było Holocaustu lub tych twierdzących, że Ziemia jest płaska”. – Mark Allan Powell (Ph.D Union Theological Seminary) – autor szeroko używanych podręczników do studiów NT;

“Historyczność Chrystusa jest tak oczywista dla historyka pozbawionego uprzedzeń jak historyczność Juliusza Cezara. To nie historycy rozpowszechniają teorie przedstawiające Chrystusa jako mit“. – F.F. Bruce (Uniwersytet Manchester);

„Oczywiście wątpliwość, dotycząca tego, czy Jezus istniał nie ma żadnych podstaw i nie zasługuje w ogóle na obalanie. Żadna osoba przy zdrowych zmysłach, nie może wątpić, że Jezus jest założycielem historycznego ruchu, którego początki mają miejsce w Palestynie”. – Rudolph Bultmann – bardzo liberalny teolog ewangelicki, który uważał, że Biblię trzeba odmitologizować, gdyż cudów w niej zawartych nie można brać na poważnie;

„Wiara, że Jezus nie istniał… jest zarezerwowana dla niepohamowanej i tendencyjnej krytyki naszych współczesnych czasów w którą nie warto w ogóle wchodzić”. – Günther Bornkamm (Uniwersytet Gottingen) student Bultmanna;

„Jestem opinii (i jest to opinia podzielana przez każdego poważnego historyka), że teoria [iż Jezus nigdy nie istniał, i że był czysto mityczną postacią] jest historycznie nie do utrzymania”. – Willi Marxsen (Uniwersytet Munster);

„Podsumowując, współczesne metody krytyczne zawodzą we wsparciu teorii, że Jezus jest mitem. Raz za razem każda z tych teorii była podważana przez największej sławy uczonych. W ostatnich latach, żaden poważny uczony nie postulował niehistoryczność Jezusa, lub nie był w stanie pobić ogromnej ilości argumentów przemawiających za istnieniem Galilejczyka”. – Michael Grant (Edynburg Uniwersytet), znany min. z opublikowania tłumaczenia Roczników Tacyta;

„Istnieją ludzie, którzy mówią, że Jezus z Nazaretu był wymysłem Kościoła, że Jezus nigdy nie istniał. Muszę jednak powiedzieć, że nie znam ani jednego szanowanego historyka, który w dzisiejszych czasach wciąż zgadzałby się z tym stwierdzeniem”. – Richard Burridge (profesor i dziekan King’s College London – jednej z najlepszych uczelni wyższych na świecie)

„Żaden z poważnych historyków niezależnie czy religijnych czy też nie, nie wątpi, że Jezus z Nazaretu naprawdę żył w pierwszym wieku naszej ery i że został ukrzyżowany pod rządami Poncjusza Piłata, zarządzającego Judeą i Samarią”. – Craig Evans (Profesor NT)

„Pozwól mi jasno stwierdzić, że akceptuję tezę, iż Jezus był postacią historyczną. W mojej opinii trudności jakie wynikają z  zaprzeczania jego istnienia, wśród małych grup racjonalistycznych dogmatyków, dużo bardziej przekraczają te które są związane ze stwierdzeniem, że Jezus był postacią historyczną”. – Geza Vermes (Oxford University)

„W dzisiejszych czasach żaden kompetentny uczony nie zaprzecza, że Jezus jest postacią historyczną”. – Bruce Metzger (Princeton University)

„Nikt, nikt w kręgach uczonych zajmujących się starożytnym Judaizmem czy wczesnym Chrześcijaństwem, niezależnie czy jest osobą wierzącą czy też nie, nie twierdzi, że Jezus nie jest postacią historyczną. Masz prawo do swojej własnej opinii, lecz nie do swojej własnej prawdy”. – Larry Hurtado (Universytet Edynburg)

„Jestem historykiem, a nie wierzącym, ale muszę wyznać jako historyk, że ten ubogi kaznodzieja z Nazaretu bezsprzecznie znajduje się w centrum historii. Jezus Chrystus jest najważniejszą postacią w całej historii”. – H.G. Wells, słynny historyk pierwszej połowy XX wieku

Niezależne od siebie doniesienia wskazują na to, że w czasach starożytnych nawet przeciwnicy chrystianizmu nigdy nie powątpiewali w historyczność Jezusa, którą po raz pierwszy, i to bez dostatecznych podstaw, kilku autorów zakwestionowało dopiero pod koniec XVIII wieku, a potem w wieku XIX i na początku XX stulecia. – The New Encyclopadia Britannica (1976)

Bart Ehrman Creates Stir in Atheist Community Over The Existence of Jesus

Adam Nowak (ur. 28 września 1963 w Poznaniu) – lider, twórca większości tekstów, gitarzysta i wokalista zespołu Raz, Dwa, Trzy. Pochodzi z Poznania. Jest absolwentem technikum gastronomicznego, przez kilka lat pracował jako kelner. Studiował też pedagogikę kulturalno-oświatową w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze.

n200913_019Adam Nowak, lider zespołu RAZ DWA TRZY w książce „Trudno nie wierzyć w nic” mówi o poszukiwaniu wiary, byciu artystą, przemianie wewnętrznej, życiu, małżeństwie i zmaganiach z sobą.

Mądra, poruszająca opowieść o życiu artysty we współczesnym świecie, o konsekwencjach błądzenia i możliwości powrotu do szczęścia dzięki zawierzeniu swojego życia Temu, któremu wszystko zawdzięczamy.

Książka zawiera wybór ponad 20 tekstów piosenek Adama Nowaka, w tym z najnowszej płyty „Skądokąd”.

Fragment książki „Trudno nie wierzyć w nic”:

Twoje piosenki od początku miały charakter osobistej refleksji nad życiem. Czy człowiek wrażliwy, który intensywnie przeżywa własne istnienie, musi w pewnym momencie otworzyć się na pytania metafizyczne?
Prawdopodobnie musi, z naciskiem na prawdopodobnie. Myślę, że każdy jest wrażliwy. Z tą wrażliwością się rodzimy, tylko potem często dzieje się z nią coś dziwnego. Pojawiają się przecież pytania, które nie dają nam spokoju i z czasem dochodzimy do momentu, w którym musimy wybrać: albo oprzemy się na osi wiary, albo z niej zrezygnujemy; albo dostaniemy taką łaskę, że będziemy mogli w pełni świadomie wierzyć i żyć nie tylko dla siebie, ale i dla drugiego człowieka, albo będziemy całkowicie zapatrzeni w siebie i wtedy nasza wiara będzie miała dosyć niską jakość.

W moim przypadku było tak (czy jest tak), że do wiary wróciłem, szukając ratunku, żeby nie umrzeć.

W Twoich tekstach z pierwszych płyt dużo było egzystencjalnego zapatrzenia w życie, gwałtownego rzucania się w jego jasne i ciemne strony.
Dla mnie był to początek publicznego wypowiadania się. Byłem w pisaniu tych piosenek –przynajmniej niektórych – bardzo nieporadny. Niektóre po prostu udały mi się, bo nawiązywały do mojego życiorysu. I to właśnie te piosenki, które są ze mną nierozerwalnie związane, przetrwały do dzisiaj.

Był to proces naturalny, wręcz techniczny, że po przeżyciu pewnego etapu swojej historii chciałem o nim mówić. Któregoś dnia doszedłem jednak do wniosku, że być może nie jestem aż tak bardzo interesujący, aby mówić tylko o sobie i swoich przemyśleniach, ale że warto sięgnąć nieco głębiej. Chodziło o to, żeby przestać uprawiać „literackość własnej duszy”, a wypowiedź przestała być zwierzeniem i zaczęła dotykać tematu. (…)

Zacząłem mówić o tym, co się we mnie dzieje w sprawach wiary. Nie opowiadam o tym wprost, tak jak to robią zespoły katolickie śpiewające piosenki religijne. Ja chcę znaleźć swój własny język, którym mógłbym w prosty sposób przedstawić to, co posiadłem z wiary i co mogę przekazać innym.

W piosence „Spójrz – widzę” uderzyły mnie ostatnie zdania: „zapytaj mnie, czy się boję / czegóż miałbym się bać / słowa są twoje życie jest twoje wszystko jest twoje / czegóż miałbym się bać?”. Widać w nich wyraźny element zawierzenia…
Tak, ale jednocześnie są i wątpliwości, bo to jednak pytanie. Wiem, że Pan Bóg na pewno mnie słyszy, ale nie znam efektu tego kontaktu. Wierzę, że nie muszę się bać, ale boję się niektórych rzeczy. Być może wypowiedzenie tego przydaje mi odwagi, fakt, że się boję, przechodzi do historii i za chwilę nie muszę się już bać. Ale to jednak coś w rodzaju nieumiejętności nielękania się.

W tej piosence rzeczywiście jest element zawierzenia, który występuje jeszcze w kilku innych moich utworach. Bo ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że Bóg istnieje. Wierzę w Pana Boga i wierzę Panu Bogu, ale mam też wątpliwości, które mnie nie opuszczają. Im bardziej się gdzieś zapędzę, tym bardziej się boję. Nie potrafię jednak tak się otworzyć (może nie dostałem jeszcze takiej łaski), żebym mógł całkowicie postępować według woli Bożej. Ale cierpliwie na to czekam.

Czy sztuka jest formą uwodzenia odbiorcy, a pewne niedopowiedzenia i dwuznaczności są jej podstawowym tworzywem?
Dobrze, kiedy sztuka jest dwuznaczna, jeszcze lepiej, gdy znaczeń ma więcej, a najlepiej, kiedy za każdym razem odsłania przed nami nową treść i możemy odczytywać ją przez całe życie. Dzieło powinno sprostać weryfikacji życia, w różnych czasach i kontekstach. Może uwodzić, przyciągać, zwracać na siebie uwagę odbiorcy. Im bardziej nie daje mu spokoju, tym lepiej.

Kiedy nie mogę tekstu drążyć i nieustannie iść głębiej, to zatrzymuję się i umiera we mnie jakaś cząstka.

Niedawno z żoną odkryliśmy drugie dno piosenki „Trudno nie wierzyć w nic”. Do tej pory wydawało się nam, że śpiewasz: „I byłem, kim chciałbym być, żyłem, jak chciałbym żyć”, tymczasem ten tekst w rzeczywistości brzmi: „Byłem, kim chciał, bym był, żyłem, jak chciał, bym żył”. To kopernikańska różnica!
Ogromna! Nie traktuję siebie jako narzędzie w ręku Boga (choć tak kiedyś myślałem), bo to niebezpieczne myślenie. To tak, jakbym wiedział, kiedy Pan Bóg chce, żebym był Jego narzędziem. To pycha. To nie ja mam wiedzieć. To On wie! Lecz daje mi możliwość wyboru: „Idziesz moją drogą albo swoją”. Mało tego, każe nam wybierać, zmusza nas do wyboru. Zgadza się tylko na „tak” albo „nie”. Nie interesuje Go szarość, rozmywanie. Nie chce krzaków uginających się na wietrze, choć wymaga elastyczności i ciągłego spontanicznego namysłu na temat tego, co nas otacza.

Toteż szalonej odwagi wymaga zdobycie się na słowa: „byłem, kim chciał, bym był”. To nawet niebezpieczne, bo właśnie tak myśleli faryzeusze.
To podejrzenie jest niebezpieczne, ponieważ przemilcza fakt, że konstrukcja tekstu zakłada przypuszczenie. Piosenka opisuje sytuację odległą w czasie, nie tu i teraz. Wątpliwość, jaką wyzwala cała piosenka, jest skierowana w moją stronę, a nie w stronę Boga. (…)

Ale może pojawić się zarzut, o którym mówisz. Interpretacja nie należy do mnie! (śmiech). Nie jestem od rozwiewania podejrzeń. Przynajmniej nie teraz. Ja jestem od wątpliwości i paradoksów.

TRUDNO NIE WIERZYĆ W NIC

zapyta Bóg
w swym niebie
co dałem Mu
od siebie
wierzyłem i kochałem
i byłem tym kim chciał bym był
i żyłem jak chciał bym żył
i byłem kim miałem być

odpowiem Mu
od siebie
że spłacę dług
tym lepiej
tym bardziej bo
wiedziałem
co znaczy że nadziei brakowało mi
i kilku chwil
kilku dobrych chwil
może powie
to niepotrzebne słowa

trudno nie wierzyć w nic

zapyta Bóg
w swym niebie
jak spłacę dług
ja nie wiem
wierzyłem i kochałem
i byłem tym kim chciał bym był

trudno nie wierzyć w nic

http://glosojcapio.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=2418&Itemid=100

Helena Dzoka lub Tzoka z domu Milopulos, powszechnie znana jako Eleni (ur. 27 kwietnia 1956 w Bielawie) – polska piosenkarka pochodzenia greckiego. Jej rodzice, Perykles i Despina Milopulos, są emigrantami z Grecji, osiadłymi w Polsce w latach 50.

elenifioletmilos1cjakwinoEleni: Zawsze wierzyłam w Boga, chodziłam do kościoła. Ale przeżywając swoją osobistą tragedię jaka miała miejsce w 1994 roku, kiedy straciłam jedyną córkę Afrodytę, moja wiara uległa wielkiemu wzmocnieniu. Można powiedzieć, że było to moje ponowne, jeszcze głębsze nawrócenie. Wydawać by się mogło, że tak naprawdę to powinnam się odwrócić od Boga i zarzucić mu niesprawiedliwość, albo oskarżyć Go, o to, że zabrał mi jedyne dziecko. Tak większość ludzi po przeżytych tragediach reaguje. Przez wiele lat są katolikami, i nagle w tych trudnych chwilach tracą wiarę. W moim przypadku było odwrotnie. Kiedy dowiedziałam się o tym wydarzeniu, pierwszym odruchem był telefon do matki chłopca, który zabił moją córkę. Powiedziałam jej, że straciliśmy dzieci, bo uważałam, że ona też w jakiś sposób utraciła swoje dziecko. To właściwie była i jest tragedia dwóch rodzin. Skoro taka była wola Boża, uznałam, że Bóg przeznaczył mi jakieś zadanie tutaj na ziemi do wykonania.

W 2006, z okazji 30-lecia pracy artystycznej, Eleni wydała książkę Nic miłości nie pokona (wyd. Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2006). Książka jest rozmową z o. Robertem Mirosławem Łukaszukiem z Biura Prasowego klasztoru jasnogórskiego o jej życiu, miłości, cierpieniu i rozmowach z Bogiem.

http://mocne-wartosci.blog.onet.pl/2011/04/10/tak-wierze-w-boga/